Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Bóg, który wzywa do doskonałości

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Słyszeliście, że powiedziano: „Będziesz miłował swego bliźniego”, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził.

A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście się stali synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.

Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?

Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski». (Mt 5, 43-48)

Dobrze przeżywane życie religijne powinno być traktowanie holistycznie, czyli całościowo. Nie powinno zaniedbywać żadnego z istotnych wymiarów ludzkiego życia. Ciało, dusza i duch (psychika) wpływają wzajemnie na siebie. Gdy boli mnie ząb, to automatycznie mam kiepskie samopoczucie – a i motywacja do ożywionego życia duchowego spada. Dopóki zęba nie wyleczę, modlitwa, której towarzyszy ból fizyczny będzie dla mnie udręką. Podobnie jest z bólem emocjonalnym, gdy jest silny wpływa na moją modlitwę.

Często pół żartem pół serio traktuje się słynne powiedzenie św. Tomasza z Akwinu, który ukuł tezę, że „Łaska buduje na naturze” a z przymrużeniem oka dodawał: „a najlepiej buduje wówczas, gdy ta natura jest wyspana i najedzona”. W tym żartobliwym powiedzeniu jest jednak zawarta wielka mądrość. Bowiem troska o życie duchowe to troska o wszystkie trzy sfery ludzkiego życia.

Dzisiaj Jezus zapraszając nas do miłości dotyka spraw najważniejszych, a jednocześnie najtrudniejszych, czyli naszych relacji z innymi. Te realizują się w naszych postawach wobec innych, w naszych emocjach, które inne osoby w nas budzą. Ważne, aby ich nie lekceważyć, bo to wszystko, co staje się naszym doświadczeniem w relacjach z innymi przynosimy także na modlitwę. Zdefiniowanie kogoś, jako nieprzyjaciela często rodzi w nas silne emocje. Już Ewargiusz z Pontu przestrzegał, że te mogą stać się dla nas przeszkodą w modlitwie. Zwłaszcza, że modlitwa serca z natury będzie nas konfrontowała z tym wszystkim, co przynosimy w naszym sercu na modlitwę.

Na liście siedmiu grzechów głównych, które komentuje Ewargiusz z Pontu jako namiętne myśli (logismoi) znajdują się dwa grzechy, które same w sobie nie są grzechami. Są nimi gniew i zazdrość. Dlaczego nie są grzechami? Ponieważ są emocjami, a emocje, jak naucza Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie 1767 nie są dobre ani złe, nie mogą podlegać ocenie moralnej, a co za tym idzie – nie mogą być postrzegane jako grzech. Dlaczego zatem gniew i zazdrość, mimo że są uczuciami, widnieją na liście siedmiu grzechów głównych? Ponieważ czyny, których możemy dokonywać pod ich wpływem, mogą być grzeszne. Mogą, ale nie muszą!

Życie emocjonalne wymaga również pewnej czujności a tej bez wątpienia pragnie nas uczyć przestrzeń ciszy, która towarzyszy modlitwie monologicznej. Choć emocje nie powinny być przez nas postrzegane jako dobre lub złe, musimy pamiętać, że to nasza wolna wola ma nad nimi panować. Niejednokrotnie emocje puszczone „samopas” sprawiały, że traciliśmy nad nimi kontrolę. Sprawiają wówczas, że nasze postrzeganie świata może być nieco wykrzywione, a decyzje, które podejmujemy pod ich wpływem mogą prowadzić do grzechu.

Nierzadko zdarza się i tak, że naszą relację z Bogiem budujemy na emocjach. To także postawa przed która przestrzegają mistrzowie życia duchowego. (Ewargiusz z Pontu, św. Jan od Krzyża)

Doświadczenie medytacji monologicznej, które konfrontuje nas z naszym wnętrzem pozwala nam odkrywać dwie prawdy: Pierwsza polega na tym, że każdy z nas nosi w sobie głód Boga, który nas otwiera na Jego poszukiwanie, Jego obecność i Jego miłość. Dzieje się tak, bo człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga jako ontycznie bardzo dobry i ukierunkowany na bycie z Nim. Z tego wynika wyraźnie, że człowiek ze swej natury, a nie z wyboru, jest dobry i antropologicznie „niedomknięty”, otwarty na Boga. Ten wymiar duchowego podobieństwa do Boga jest zasadniczym wymiarem życia ludzkiego i nie można go wykluczać, co najwyżej zagłuszyć, ale dzieje się to zawsze ze szkodą dla człowieka.

Druga prawda, którą odkrywamy a raczej doświadczamy w medytacji monologicznej, to odkrycie, że ja – człowiek jestem jednocześnie rozbity, pęknięty, w stanie ciągłej dysharmonii będącej skutkiem grzechu.

Owocem medytacji a konkretnie towarzyszącego jej słowa, które jest nośnikiem łaski jest to, że ona powoli, ale trwale porządkuje w nas to, co nieuporządkowane. Szerzej ten proces opisuje w swoich książkach jezuita ojciec Jalics. Dlatego medytacja jest doświadczeniem, w którym odwołując się do podobieństwa do Boga, które w sobie nosimy powierzamy się bez zastrzeżeń działaniu łaski, która jako jedyna może w nas uporządkować, to co nieuporządkowane, począwszy od naszego serca, które jest zawsze źródłem porządku i towarzyszącego mu pokoju, lub chaosu z towarzyszącym mu niepokojem.

„Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” – oczekiwanie Jezusa względem nas sformułowane w dzisiejszej Ewangelii wydaje się jakąś utopią. Zdajemy  sobie dobrze sprawę z naszej niedoskonałości. By jednak nie zwątpić w to, że Jezus nie może się mylić potrzebujemy ciągle powrotu do źródła, do prawdy, że nosimy w sobie obraz i podobieństwo Boże. A to oznacza, że doskonałość Boża jest w jakiś sposób w zasięgu naszych możliwości. Choć oczywiście zawsze jest bardziej owocem łaski działającej  w nas niż naszych wysiłków. Wchodząc w ciszę medytacji pozwólmy zatem działać Bożej łasce, realizując Boży zamysł wobec nas.