Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Dwa kroki ku wiarygodności

Jan powiedział do Jezusa: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z: nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”.
Lecz Jezus odrzekł: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. (Mk 9,38-43)

Dzisiejsza Ewangelia wzywa nas do otwartości. Jak czeto jesteśmy podobni do uczniów Chrystusa, zabraniającym komuś, kto nie należał do grona Dwunastu czynić cudów w imię Jezusa. Jak czeto podobna sytuacja powtarza się w  naszym życiu zarówno w wymiarze świeckim jak i religijnym.  Ekskluzywizm jest cechą, która sprawia, że sama przynależność do jakiejś grupy czy wspólnoty sprawia, że krytycznie patrzę na działania tych, którzy doi tej wspólnoty nie należą. Wieloletnie doświadczenie działania w ramach dialogu międzyreligijnego nauczyło mnie doceniać działania tych, którzy choć nie należą do mojej wspólnoty wyznaniowej, to bardzo często mają zbieżne poglądy i w codzienności walczą o podobne wartości. „Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”. Łatwo postawić kogoś po przeciwne stronie, przykleić mu łatkę „innego”, z którym mnie niewiele łączy, uczynić z niego przeciwnika jeszcze zanim wsłuchamy się w jego racje i intencje. Tylko po co?

Słowo dialog, dzisiaj odmieniane przez różne przypadki ma w rzeczywistości tak niewiele wspólnego z dialogiem. Widać to na płaszczyźnie ludzkiej, ekumenicznej, międzyreligijnej o polityce już nie wspominając. A szkoda, bo gdyby było w nas więcej otwartości, która proponuje dziś Jezus w Ewangelii, więcej gotowości wsłuchania się w racje i intencje drugiego człowieka, śmiem twierdzić – choć może jestem w tym względzie niepoprawnym optymistą – że nasze życie byłoby dużo łatwiejsze, bo koniec końców w wielu aspektach aż tak bardzo nie różnimy się od siebie, jak często chcemy to zademonstrować jedynie z powodu dotkliwie raniącego nas ościenia pychy czy egoizmu, które w sobie nosimy.

Jeden z moich ulubionych autorów. Sławomir Mrożek w cyklu rysunków „Kazanie na górce”  zamieszcza ciekawe stwierdzenie: „Nie pytaj, czyja to wina. Na pewno nie Twoja”.

Biało–czarne widzenie rzeczywistości, które moim skromnym zdaniem staje się domeną naszych czasów nie jest, niestety jedynie domeną polityków. Niełatwo spotkać człowieka, który potrafi z prostotą przyznać się do swoich błędów, wziąć odpowiedzialność za konsekwencje swoich czynów, nie uciekać przed skutkami swoich wyborów. Równie rzadkim ptakiem jest osoba, która zechce dostrzec i uznać, więcej nawet ucieszyć się i pochwalić sukcesy ludzi, z którymi nie sympatyzuje, którzy nie są „z naszych”. Zamiast tego na porządku dziennym spotykamy plotkarstwo, obmowę i oczernianie, czy tak popularny dzisiaj w Internecie hejt, jakby mówienie dobrze o kimś stało się niemodne.

Już Thomas Merton w Pasji pokoju. Eseje zaangażowane. Pisał: „Żyjemy w świecie, gdzie słowa coraz bardziej się dewaluują, a ludzie stają się coraz mniej wiarygodni”. A przecież pisał to w dobie, gdy nie było jeszcze wszechobecnego Inetrnetu, który jakość słowa i odpowiedzialność za nie obniżył w sposób niewiarygodny.  

Na szczęście mamy jeszcze inne Słowo, niezmienne, choć i to współczesny człowiek rad byłby zniekształcić proponując nowe i coraz bardziej dziwaczne jego interpretacje. Mam na myśli oczywiście Słowo Boże. To przeznaczone na ostatnią niedzielę września proponuje nam dokładnie odwrotną perspektywę. Wskazuje drogę człowieka, któremu można zaufać.

Pierwszym krokiem ku wiarygodności jest wypracowanie w sobie obawy przed zgorszeniem. Człowiek odpowiedzialny za swoje czyny i słowa ma świadomość, że każdego dnia oddziałują one na rzesze innych ludzi. Stąd powinien nosić w sobie pewnego rodzaju obawę się, czy jego postępowanie nie uderza w kogoś innego. Tak łatwo przychodzi nam wieszać „kamień młyński” na cudzej szyi. Tymczasem przekonanie i praktykę, że  ze złem trzeba walczyć, ale należy odnieść – zdaniem Jezusa – przede wszystkim do siebie. Czy jest w nas coś z tej postawy, którą dosyć obrazowo rysuje dziś Jezus: Wolę sam coś stracić, niż żyć ze świadomością zgorszenia innych, a przede wszystkim maluczkich – ludzi może jeszcze małej i słabszej wiary niż ta, która ja noszę w swym sercu. Ewangelia uczy, że wobec tych, których wiara jest jeszcze słaba i chwiejna powinniśmy być raczej bardziej wyrozumiali i wrażliwi niż krytyczni.

Drugim krokiem ku wiarygodności jest dostrzeganie w ludziach dobra. Pamiętam, jak przed wielu dziesięciu laty  dostałem swój pierwszy brewiarz, stary, używany i otworzyłem go na pierwszej stronie. Było tam umieszczone jedno proste zdanie napisane odręcznie piórem, może wcześniejszego użytkownika tego brewiarza : „Szukaj w ludziach dobra”. To proste zdanie wydało mi się tak takie na miejscu i potem wielokrotnie i na różne sposoby potwierdzone treścią odmawianych w Liturgii Godzin psalmów.   Szukać w ludziach dobra, umieć cieszyć się tym dobrem i uczyć się ciągle i ciągle od nowa tego spojrzenia na człowieka, które jest udziałem i darem Boga, który nie przejmuje i którego nie ogranicza jak często nas naszą przynależność konfesyjna, partyjna, towarzyska ani żadna inna. Bóg, którego serce jest otwarte i który pragnie wlać tę otwartość w nasze serca i w nasze głowy mówiąc: „Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”.

Stają przed nami dwie drogi: ta proponowana przez Pana Jezusa na kartach Ewangelii i ta propagowana przez media ukazujące bohaterów życia politycznego i gospodarczego. Tertium non datur.