Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Nie rozsiadajmy się zazbytnio w pociągu życia

Jedenastu uczniów udało się do Galilei, na Górę Oliwną, tam gdzie Jezus im polecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili. Wtedy Jezus podszedł do nich i przemówił tymi słowami:

«Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata». (Mt 28, 16-20)

Kiedyś jeden z moich współbraci w kapłaństwie mówiąc kazanie z okazji Uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego zaprosił zgromadzonych w kościele by pozwolili sobie na puszczenie wodzy fantazji i wyobrazili sobie, że jadą pociągiem. Do przedziału wchodzi pasażer. Siada. Otwiera walizkę. Wyciąga z niej obrus i kładzie na małym stoliku pod oknem. Następnie stawia tam wazonik z kwiatkiem. Myślimy sobie: „Może chce sobie umilić podroż!?” Kiedy zabiera się za wieszanie firanek w oknie zaczynamy czuć się niepewnie. Ale kiedy rozpoczyna przybijanie obrazków na ścianach wzywamy obsługę pociągu albo zmieniamy przedział obawiając się, że mamy do czynienia z wariatem.

Jest dla nas bowiem oczywiste, że w ten sposób nie zachowuje się człowiek podróżujący pociągiem, z którego wysiądzie za parę godzin.

A jednak ten obraz to nasze życie pokazane w krzywym zwierciadle. Bo nierzadko zachowujemy się podobnie, jak rzeczony pasażer, gdy przesadnie próbujemy się urządzić na tym świecie, w którym jesteśmy ledwie kilkadziesiąt. Jakbyśmy zapomnieli o tym, że nasz prawdziwy dom jest w Niebie.

Przypomina nam o tym właśnie tajemnica Wniebowstąpienia Pańskiego, w której Chrystus Pan jako pierwszy wyruszył w drogę do Domu Ojca. (Choć może nie jako pierwszy, bo w Starym Testamencie jest postać, która – jak sugeruje Pismo Święte – została wzięta do niema. Kto to?)

Pamięć o tym, że naszym celem jest Niebo nie zwalnia nas oczywiście z troski o ten świat, a zwłaszcza o współtowarzyszy drogi: Jesteśmy odpowiedzialni za to, by wskazywać sobie nawzajem drogę zbawienia i pomagać sobie tą drogą iść, choć przyznać musimy w pokorze, że moglibyśmy się nierzadko lepiej wywiązywać z tego zadania.

Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego w 2006 roku spędzał w naszej ojczyźnie papież senior Benedykt XIV i komentując słowa z dzisiejszego pierwszego czytania skierowane przez anioła do Apostołów: „Dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo?” (Dz 1, 1), w piękny sposób mówił o tych dwóch aspektach naszej egzystencji. Stoimy na ziemi, a więc tu tworzymy dobro, zarówno w sferze materialnej, jak i przede wszystkim w sferze duchowej. Jednocześnie jednak nie możemy sobie pozwolić na to, by stracić z pola widzenia Niebo, bo to jest właściwa perspektywa człowieka wierzącego, otwierająca przed nim najwspanialszy, nieskończony horyzont wiecznego życia i szczęścia. To z tej perspektywy, która przewartościowuje całe jego życie ma on także patrzeć na doczesność i codzienność.

Kiedy rozważałem dzisiejsze czytania, pomyślałem o różnicy między zakochaniem a miłością. Zakochanie to czas, kiedy nam się wydaje, że spotkaliśmy osobę, która uczyni nas szczęśliwym, miłość natomiast zaczyna się z chwilą podjęcia decyzji, że to ja chcę uczynić tę osobę szczęśliwą. W konsekwencji to już nie moje plany i wizje są najważniejsze. Gotowy jestem zrezygnować ze swoich marzeń na rzecz dobra innej osoby. Jest to droga nie tylko do dojrzałej relacji, ale także do osobistego wzrostu i szczęścia.

Przywołuję to doświadczenie, bo dzisiaj widzimy, jak zmienia się relacja uczniów do Pana Jezusa.

Gdy apostołowie towarzyszyli Jezusowi przez trzy lata w Jego publicznej działalności mieli mnóstwo wyobrażeń na Jego temat i oczekiwań co do Niego. Jako dobrzy Żydzi marzyli o wyzwoleniu i pomyślności Izraela, jako zwykli ludzie pragnęli własnego szczęścia. Jezus Mesjasz i Król miał im to zapewnić. Jego śmierć pogrzebała te nadzieje, ale Jego zmartwychwstanie na nowo przywróciło oczekiwania.

Stąd zasadne wydaje się pytanie uczniów, które słyszymy w pierwszym czytaniu: „Czy to wtedy przywrócisz królestwo Izraela?”

Ale wszystko to zmienia się w uczniach, gdy otrzymują Ducha Świętego. Pogodzili się z myślą, że Jezus nie jest Mesjaszem z ich marzeń, który odnowi polityczny byt.

I kiedy w końcu porzucili swoje wizje, byli w stanie głosić Chrystusa nawet za cenę własnego życia.

I choć Jezusa nie było już pomiędzy nimi, nagle doświadczyli prawdziwej bliskości z Nim. W każdym miejscu współdziałał z nimi. Wcześniej jedynie mogli zobaczyć, jak uzdrawia i czyni cuda; teraz mogli doświadczyć, jak działa przez ich własne ręce.

Otwierając się na prawdziwego Jezusa, zaczęli żyć miłością, a nie złudzeniami. To jest także zadanie dla nas, które przenosi nas na zupełnie inny poziom wiary.

Na tym polega paradoks Wniebowstąpienia. Wydaje się, że aby zasiąść po prawicy Ojca, Jezus odszedł z tego świata. Ale to nieprawda.

W chwale niebieskiej Jezus jest jeszcze bliżej nas. Niebo nie jest daleko, jest rzeczywistością, którą możemy w pewnym wymiarze urzeczywistnić już tu i teraz przez wiarę i miłość.

Duch Święty, jeśli  się na Niego otworzymy, zstępuje właśnie po to, aby zanurzyć nas tę Bożą rzeczywistość i przekonać, że wszystko w naszym życiu jest miejscem Boga i  przestrzenią Jego obecności i działania.