Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Pascha, Eucharystia i Kapłaństwo

Było to przed Świętem Paschy. Jezus widząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.

W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydać, widząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. (J 13,1-5)

Wielki Czwartek. Pamiątka ustanowienia Eucharystii i Kapłaństwa. To dzień, w którym szczególnie myślę o tych wszystkich, których Pan Bóg postawił na drodze mojego kapłańskiego powołania. Dlatego pozwólcie na początku tych rozważań na taką osobistą refleksję: Zawsze mówiłem, że Pan Bóg dał mi wyjątkowych rodziców chrzestnych, o których nie waham się powiedzieć, że to święci ludzie, choć w zasadzie różniło ich wszystko. Mój ojciec chrzestny był (bo przed 20 laty odszedł do domu Ojca) profesorem, historykiem, badaczem a przy tym do końca zachował dziecięca wiarę i ufność Panu Bogu. Nigdy nie wstydził się przyznawać do swojej wiary i jej bronić, chociaż w żył w czasach gdy takim osobom, nie ułatwiano naukowej kariery.

Z kolei moja chrzestna, to kobieta, która skończyła zaledwie szkołę podstawową i zawodową, ale całe jej życie, wszystko, co robiła, jak pracowała, jak służyła innym było przeniknięte wielką miłością i wiarą. Dla obojga jednym z najważniejszych punktów dnia była zawsze obecność na Mszy św. I oboje zgodnie mówili, że w kościele, na Eucharystii czują się jak u siebie.

Piszę te słowa, bo one skłaniają nas do postawienia sobie pierwszego ważnego pytania, które powinno paść przy okazji Wielkiego Czwartku, przy okazji tego Wieczernika, do którego nas wszystkich Chrystus dzisiaj zaprosił: Czy ja w kościele, na Mszy świętej czuję się jak u siebie? Każda Eucharystia będzie dla nas tym bardziej owocna, kiedy odkryjemy, że jesteśmy u siebie; że stół, który Pan Bóg dla nas zastawia jest stołem przygotowanym nie dla jakiegoś anonimowego tłumu, ale dla ciebie i dla mnie, których Bóg zaprosił tu po imieniu.

Bóg nie chce, abyśmy przychodząc na Mszę świętą byli obserwatorami, kimś, kto tylko przygląda się temu, co się tu dzieje, ale aby każdy zaangażował się w to całym sercem, bo tu jest Wieczernik a w Wieczerniku jest miejsce dla każdego. W Wieczerniku jest miejsce na każdą historię życia.

I kolejne pytanie, które warto sobie dziś zadać: Dlaczego przychodzę na Msze świętą? Co nas tu zbiera, co nas zbiera w każdą niedzielę; co nas zbiera tu dzisiaj? Myślę, że prawdziwa odpowiedź jest tylko jedna: zbiera nas tu fakt, że jesteśmy głodni, każdy na swój sposób. JESTEŚMY GŁODNI MIŁOŚCI! Bo tylko miłość jest w stanie nadawać sens naszemu życiu z jego trudami, zmaganiami, z jego przemijaniem, cierpieniem i radością. I nie mam wątpliwości, że są tutaj tacy, którzy tę miłość przeżywają. Są tacy, którzy za miłością tęsknią. Są tacy, którzy usilnie jej poszukują. Są tacy, którzy wątpią w to, że Bóg rzeczywiście kocha ich bez względu na wszystko. Są też tacy, którzy miłość zdradzili i tacy, którzy w miłości zostali zdradzeni. Są wreszcie tacy, którzy zbudowali sobie mur w sercu, aby więcej nie doświadczyć zranienia w miłości, żeby miłość już więcej nie bolała.

I bez względu na to w jakim miejscu dzisiaj jesteś Bóg chce cię dzisiaj spotkać, aby przeżyć z tobą Paschę. Bo Pascha to jest przejście. To jest doświadczenie wyjścia z tego, co jest niewolą do tego, co jest wolnością. Aby móc cieszyć się wolnością muszę jednak chcieć zrezygnować z tego, co mnie zniewala. Muszę zgodzić się, aby Bóg, który pragnie abym żył w wolności, wszedł w moje życie i pokonał to, co tej wolności dziecka Bożego zagraża.

Pascha to nie jednokrotne doświadczenie, ale to droga, do której Jezus nas zaprasza jak mówi dzisiejsza Ewangelia: „Jezus widząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował”. Jest to droga, którą Jezus prowadzi nas do Ojca, do zjednoczenia z Bogiem. Droga, która prowadzi przez mękę i krzyż, ale na cierpieniu się nie kończy. Pascha to zgoda na to, aby Jezus, który nas do końca umiłował wszedł w nasze życie i poprowadził nas od tego, co jest iluzją do tego, co jest spełnieniem naszych najskrytszych pragnień i marzeń; marzeń o miłości, marzeń o spełnieniu. Bo ten świat choć próbuje nas przekonywać, mamić, świecić, to przecież nas nie nasyci. Świat nie ma w sobie odpowiedzi na te pragnienia, które Bóg złożył w naszych sercach. Nie ma takiej mocy. Choćby się bardzo świat starał, to nie ma. Bo Bóg tak stworzył nasze serca, że one są skierowane ku Niemu. I Jezus chce nas zabrać w tę podróż do Ojca, który jako jedyny może odpowiedzieć na pragnienia naszego serca. On chce zabrać nas przechodząc przez to co nasze. Przez to, co najbardziej w nas i w naszym życiu szlachetne i przez to, co najbardziej bolesne i grzeszne. Te wydarzenia paschalne, które rozpoczynają się dzisiejszą liturgią a zakończą się w Niedzielę Zmartwychwstania to nie wspomnienie czegoś, co wydarzyło się w przeszłości, ale to rzeczywistość, która się dzieje tu i teraz. Bóg chce teraz wejść w twoje i moje życie i zabrać nas ze sobą w duchową podróż, której celem jest zbawienie. Pytanie tylko czy ja Mu na to pozwolę? Czy pozwolę mu wejść w moje radości, w moje słabości, cierpienia, zwątpienia?

I tu pozwólcie, że wrócę na chwilę do mojej osobistej historii i wspomnianego już przeze mnie mojego ojca chrzestnego a zarazem wuja, który jako pierwszy mając w sobie wielką wrażliwość człowieka wierzącego domyślił się, że chcę wstąpić do seminarium. Nikt o tym jeszcze nie wiedział, nikomu o tym nie mówiłem, ale on pierwszy to czuł. I potem, gdy byłem w seminarium zawsze towarzyszył mi modlitwą i pytał przy każdej okazji: Jak mi tam jest? Czy jestem szczęśliwy? Czy mam co jeść. Czy mam pieniądze? Czy mamy w seminarium ciepło. To były pytania zatroskanego człowieka. Ale zadawał też pytania, które mnie często rozkładały. I kiedyś, przy okazji kolejnej rozmowy telefonicznej, kiedy już powiedziałem, że wszystko mam, że niczego mi nie brakuje, że jest mi dobrze on zapytał mnie: „A szyneczkę taką dobrą, swojską masz?” – Szyneczki dobrej nie mam – odpowiedziałem. „A widzisz – mówi wujek – to ja ci przywiozę”. I przywiózł. I raczyliśmy się tą wiejską szyneczką z kolegami przez kolejne dni.

Oczywiście nie przywołuję tej historii po to, aby się chwalić dobrym chrzestnym, choć rzeczywiście był takim człowiekiem, ale dlatego, że w tej jego postawie ja odkrywałem prawdę o moim Bogu i o mnie. O Bogu, który prawdę o swojej miłości ukazuje przez miłość drugiego człowieka. O moim Bogu, który szuka cały czas takiej przestrzeni, w której się może zmieścić w moje życie. Bo ja często mówię: Tu Cię nie potrzebuję; tu mam; tu sobie radzę; tu jestem samowystarczalny; tu jest dobrze, tu O.K. A Bóg cierpliwie czeka aż Mu powiem: tu Cię potrzebuję! I pozwolę Mu wejść w moje życie. Potrzebuję Cię, bo tylko Ty potrafisz znaleźć odpowiedź na daną sytuację. Bo tylko Ty jesteś w stanie nadać naszemu życiu taki smak, jakiego nie da mu nic na świecie. I kiedy spoglądam na moje życie, to myślę, że na szczęście rok za rokiem takich zaproszeń Boga do mojego życia, do sytuacji, z którymi sobie nie radzę jest coraz więcej. I rok po roku odkrywam, że coraz bardziej Go potrzebuję z Jego mocą i Jego łaską.

I dzisiaj jest taki dobry dzień, abyśmy zobaczyli, gdzie potrzebujemy tej obecności Boga, choć może dotąd oszukiwaliśmy siebie samych, że sobie z tym poradzimy. Dzisiaj jest ten moment, w którym warto zobaczyć, gdzie zaprosić Jezusa, by On wszedł w moje życie i przeprowadził mnie do nowego życia.

I zobaczmy od czego Jezus zaczyna. Nie od słów. To my jesteśmy przyzwyczajeni, że często zaczynamy od słów i deklaracji, z których później równie często nic nie wynika. Jezus zaczyna od czynu, od gestu, który ma w sobie dużo mocy i którego nie sposób zlekceważyć.

I to ciekawe, że św. Jan Apostoł w swojej Ewangelii robi coś zupełnie innego niż pozostali ewangeliści. Tam gdzie inni ewangeliści opisują ustanowienie Eucharystii, Jan opisuje gest umycia uczniom nóg. I nie bez powodu Kościół Wschodni nazywa św. Jana teologiem. Bo dla nich jest to apostoł, który widział więcej, patrzył głębiej, który dotykał sedna i istoty.

Dlaczego Jan zamiast zamieścić opis ustanowienia Eucharystii zamieszcza ten opis umycia nóg? Bo on w ten sposób chce nam pokazać, że Eucharystia kiedy ją głęboko przeżyjemy i się nią karmimy nie może pozostawić nas obojętnymi. Innymi słowy Jan pokazał czym Eucharystia ma dla nas być i jak ma się przekładać na nasze życie. Bo jeżeli się nie przekłada, to znaczy że się nią słabo karmimy, albo nie pojmujemy co się w niej dzieje.

Św. Augustyn w komentarzu do dzisiejszej sceny ewangelicznej napisze: „Czemu się dziwisz, że Jezus zdjął z siebie szaty i przepasał się prześcieradłem. Czemu się dziwisz? On wcześniej zdjął z siebie bóstwo i przepasał się człowieczeństwem”. To my mamy zwyczaj się przyodziewać, stroić bogactwem, tytułami odznaczeniami, żeby coś znaczyć; żeby mieć coś, co doda nam wartości i splendoru. Mamy zwyczaj zakładać różne maski.

Jezus pokazuje coś innego. Nalał wody do miednicy i klęknął przed człowiekiem, żeby nic nie krępowało Jego miłości do mnie. Żeby nic nie stało na przeszkodzie Jego miłości. Choć Piotr wzbrania się przed tym, chcąc instruować Jezusa jak powinien czynić, bo on miał swój pomysł na to, jak powinien postępować Mesjasz. Niby wiele się nauczył, ale nadal nic nie rozumie, że nawet jeśli nie rozumiemy Bożej miłości, to warto za nią pójść, warto jej zaufać, bo ona nas nigdy nie zawiedzie.

A Bóg klęka przed człowiekiem, dlatego, że tylko tu, gdzie jest miłość możemy i odkryć, że służba, to nie jest upokorzenie. Że nie służymy naprawdę, bo tak trzeba, ale dlatego, że kochamy. Bo tylko miłość potrafi nadać służbie nową jakość, nowy smak. Jezus obmywa nogi wszystkim Apostołom, nie tylko wybranym, ale także Judaszowi. W tym geście jest wielka symbolika, bo to nogi niosą nas przez życie, często bywają zmęczone, obolałe, spuchnięte. A Jezus dotyka najpierw tego, co obolałe, co zabrudzone, co zbrukane, tego, czego być może się wstydzimy. Czyni to dlatego, żebyśmy się nie przerażali Jego miłością. I myślę, że im bardziej Mu na to pozwolimy, tym bardziej będziemy doświadczali, że ta miłość nadaje sens i przemienia to, co musi być w nas przemienione i uzdrowione. I tym łatwiej będziemy tę miłość nieść innym.

I na koniec tych rozważań niech mi będzie wolno przywołać tekst mojego ulubionego autora duchowego, znanego trapisty, Thomasa Mertona, który pisał: „Często wydaje się ludziom, że mają kochać. I to prawda. Lecz sednem chrześcijańskiej miłości nie jest wola kochania, ale wiara w to, że jest się kochanym”.

I życzę Wam moi drodzy, aby kolejne, daj Boże jak najgłębsze przeżycie Triduum Paschalnego pozwoliło nam na nowo odkryć tę miłość Boga do nas i na nowo się nią zachwycić.