Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Pójść za Chrystusem

„Gdy dopełniały się dni wzięcia Jezusa z tego świata…” Ewangelia odnotowuje tę prawdę już z perspektywy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Lecz Jezus wie wcześniej, co Go czeka. Wyrusza naprzeciw swojemu losowi, aby wypełnił się Boży plan. To, co determinuje wybory Chrystusa, to w pierwszym rzędzie posłuszeństwo Ojcu, pragnienie, aby wypełnić plan i wreszcie gotowość do ofiary, która jest ceną naszego zbawienia. Streszczając jednym słowem to, czym kieruje się Jezus znajdujemy tylko jedno określenie: MIŁOŚĆ. Postępowanie Chrystusa uświadamia nam, że miłość, to nie teoria! Gdy przychodzi nam podejmować decyzje, nieraz ważne, nie zawsze jest dużo czasu na przygotowania, do namysłu. Niejednokrotnie trzeba podjąć decyzję szybko. Czy wówczas potrafimy kierować się odruchami miłości?

„Pójdź za Mną”. To wezwanie, które przede wszystkim jest zaproszeniem do naśladowania Chrystusa w Miłości. Uczeń Chrystusa jest zaproszony, aby w oparciu o miłość podejmować decyzje. Zarówno te ważne, jak i te codzienne. Droga naśladowania Chrystusa jest drogą miłości. Dzisiaj Chrystus chce nam uświadomić, że aby wyruszyć w tę drogę, trzeba coś czasem zostawić. Co konkretnie? To, co będzie wydawało się ważniejsze niż sam Chrystus, który nas zaprasza. Egoizm, który niczym w krzywym zwierciadle wypacza pojęcie prawdziwej miłości. Jeszcze innym razem nasze wygodnictwo, bo miłość zawsze jest ofiarna.

Chrystus przywołując przykład grzebania umarłych czy pożegnania się z bliskimi używa pewnej przesady, aby pokazać, jak bardzo naglącą sprawą jest wierność Bogu i życie zasadami Ewangelii. Tymczasem my często mówimy sobie: „Zrobię jeszcze to i tamto, a potem już będę wolny i pójdę za głosem Bożego wezwania”. Cokolwiek to oznacza: realizację powołania, nawrócenie, zerwanie z grzechem czy może konieczność przebaczenia komuś i pojednania w rodzinie.

„Do wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1) Czasem konieczne jest postawienie pewnych spraw na ostrzu noża, bo inaczej człowiek utknie w sieci ludzkich zależności jak mucha w pajęczej sieci. Miłość ze swej natury musi być radykalna i wymagająca. W przeciwnym razie zostanie rozmyta.

Jezusowi, owszem, chodzi o radykalizm, ale powiedzmy też szczerze, że nie każdy radykalizm jest dobry. Jakub i Jan dają popis „chorego” radykalizmu. Obaj bracia nie przypadkiem, jak widać, nosili przydomek: synowie gromu. Są w gorącej wodzie kąpani. Gotowi prosić o ogień z nieba dla tych, którzy ośmielili się odmówić im gościny, a oni przecież towarzyszą Mesjaszowi.

Gdyby rozumieli Chrystusa i Jego naukę, nie domagaliby się zła dla innych, także dla tych, którzy odrzucają Jezusa. Ich postawa pokazuje, jak bardzo myślą kategoriami tego świata. Nie dziwi to, że Jezus ich zgromił. Gorliwość jest piękną cnotą. Ale zapalczywość, urażona duma czy wręcz pragnienie rewanżu nie mają wiele wspólnego z Ewangelią miłości. Warto pomyśleć, jak często my sami zamienimy się w dzieci gromu? Jeśli nie w słowach i czynach, to przynajmniej w myślach. Jak reagujemy, gdy ktoś nie podziela naszych planów, przekonań, słusznych zamiarów? Czy naszą postawą torujemy drogę Jezusowi do serc innych osób?

„Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć”. To zdanie kryje w sobie jakby skargę samego Boga, który doświadcza bezdomności w ludzkim świecie. To zresztą nie pierwsza skarga tego typu, jaką znajdujemy w Ewangelii.

Warto zatem pytać w tym kontekście, czy moje życie, mój dom rodzinny, moje serce są przystanią, w której Bóg może znaleźć miejsce dla siebie?