Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Pragnienie Boga i pragnienie człowieka

Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynosili i aby owoc wasz trwał. [J 15,16]

Słowa przywołane we wstępie są zaczerpnięte z aklamacji przed dzisiejszą Ewangelią. Kiedy sięgniemy do niej zobaczymy, że Jezus wcześniej przywoła absolutny warunek przynoszenia prawdziwych owoców naszego życia, jakim jest trwanie w Nim.

Medytacja, zwłaszcza medytacja monologiczna, to nic innego jak właśnie chęć nieustannego trwania przy Chrystusie, gdyż jej formuła rodzi się z pragnienia odpowiedzi na zachętę do modlitwy nieustannej. I bez wątpienia w Modlitwie Jezusowej wielu odnalazło właśnie taka realną odpowiedź i doświadczenie zanurzenia w nieustanną modlitwę, która jest niczym innym jak włączeniem w nurt żywej relacji z Bogiem. Ten nurt przepływa przez nasze serce jako obecność Ducha Świętego. Modlitwa Jezusowa uczy nas jak trwać w nieustanny zjednoczeniu serca i w świadomości życia przed Bogiem.

Simone Weil napisze, że: „Jedynym pragnieniem człowieka wierzącego powinno być pragnienie by mieć serce skierowane ku Bogu, co jest drogą do posiadania Boga w sposób doskonały”.

Medytacja to próba urzeczywistnienia tego pragnienia. Właśnie dlatego określana jest czasem mianem „modlitwy serca”, gdyż w modlitwie tej odkrywamy prawdę, że w relacji do Boga najważniejsza jest postawa serca. Nie umniejsza ona walorów rozumu, ale uświadamia nam, że sercem możemy pojąć i przyjąć znacznie więcej, również to, czego rozum nie ogarnia. Co więcej jak pisała wspomniana Simon Weil: „dla serca wiele prawd duchowych jest bardziej rzeczywistych niż dla rozumu”.

Wiara to doświadczenie pragnienia przenikniętego przez miłość.

Medytacja jest sposobem urzeczywistnienia tego pragnienia. Pragnienia, które jest pragnieniem wzajemności Boga i człowieka. Pięknie to wybrzmiało w ostatniej sobotniej konferencji s. Rachel, kiedy to omawiając spotkanie Samarytanki z Jezusem powiedziała nam, że tamto spotkanie było spotkaniem dwóch pragnień.

Jezus nie przychodzi do nas w modlitwie w pozycji silniejszego, który chce nam coś dać i w ten sposób czuje się kimś spełnionym. On przychodzi do człowieka by prosić o dar kogoś, kto sam z siebie nic nie ma. Chrystus w modlitwie prosi nas o miłość, choć doskonale wie, że potrafimy Mu ofiarować miłość tylko w takim wymiarze, w jakim sami ja od Niego przyjmiemy. Modlitwa staje się prawdziwa właśnie dlatego, że wymaga wzajemności. Bóg przychodzi, aby dać nam miłość. Ktoś mógłby sądzić, że Bogu to wystarcza. Jest wszechmocny, więc nie musi o nic prosić. Wystarczy mu, że daje. Ale prawdziwa relacja nie opiera się na samym dawaniu. Prawdziwa relacja opiera się na wzajemności.

I tutaj znowu przywołam zdanie Simon Weil: „Bóg nie jest wszechmocny, przez to, że jest Stwórcą. Ale jest wszechmocny w tym sensie, że zrzeka się tej władzy nad wolą człowieka. Zna skutki tego aktu i pragnie ich”.

Bóg nie chce nas zmuszać do wzajemności. To odwzajemnienie ze strony człowieka jest jego wolna wolą, mimo iż wszystko, co ma i tak otrzymał od Boga. Bóg ofiarowuje nam swoją miłość, ale to do mnie należy decyzja czy ją przyjmę i ją odwzajemnię. Miłość Boga jest prawdziwa właśnie dlatego, że potrzebuje wzajemności i szanuje wolność człowieka.

Bóg obdarowując nas prosi nas o wzajemność i w tym otwarciu na Jego dar i odwzajemnieniu wyraża się cały sens modlitwy. Oddychać Imieniem – to nic innego jak przyjmować i dawać i w ten sposób uczyć się przeżywać całe nasze życie, które realizuje się między darem a ofiarą.