Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Przestawić punkt ciężkości

Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść:

„Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. (Mt 20,1-2)

Dzisiejszą przypowieść Jezusa można by określić krótko: ekonomią zbawienia. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że Bóg jednak nie jest dobrym ekonomistą, ale warto pamiętać, że ów denar, który jest symbolem zbawienia przypomina nam, że ono nie jest nagrodą za długą i wydajną pracę.

W życiu zawodowym bardzo ważny jest awans, sukces. Taki awans mierzy się również korzyściami materialnymi. A związany jest m. in. z wysługą lat. Pan Bóg nie stosuje logiki awansu, zasług, ani prymatu starszeństwa. Robotnicy, którzy pracują od świtu otrzymują podobną zapłatę, jak zatrudnieni o godzinie szóstej, dziewiątej czy jedenastej. Wobec Boga nie chodzi o „lata wysługi”, ale o intensywność, bezinteresowność, otwartość na Jego słowo, Jego wołanie.

Biletem do Nieba nie jest kolekcja dobrych uczynków. Gdyby tak było, to Bóg nie byłby Miłością, ale ekonomistą, dobrze rozliczającym pracowników. Zbawienie i wszystkie łaski, które są nam potrzebne by je osiągnąć są dostępne dla każdego, kto zamiast zbierania zasług, chce uczyć się miłości. Dla Jezusa nie ma znaczenie kiedy, na którym etapie życia człowiek zapisze się a raczej da się zaprosić Bogu do Jego szkoły miłości. Lata życia nie mają znaczenia dla duchowej drogi człowieka. Można na tę drogę wejść w każdej chwili. Bóg pragnie zaprosić każdego człowieka do wejścia na drogę dotarcia do głębi własnej duszy. Ważne jest jednak by pamiętać, że nie da się tam dotrzeć o własnych siłach.

Oczywiście ludzkie działanie na tym polu ma ogromne znaczenie. Ważna jest chęć pójścia naprzód na drodze ku Bogu, gdyż porządkuje ona nasze życie. Przychodzi jednak etap, w którym musimy zdać sobie sprawę, że ludzkie działanie polega częściej na niedziałaniu, albo innymi słowy na zgodzie na to, by to Bóg działał w nas i przez nas. A Bóg działa w nas najczęściej przez doświadczenia. W perspektywie duchowej bardziej cenne wydają się być te doświadczenia, które pozwalają Bogu na to by nas oczyszczał, ogałacał, niż te w których zdobywamy coś, co mogłoby karmić nasza pychę i utwierdzać w przekonaniu o naszej samowystarczalności. Dlatego Bóg dopuszcza, byśmy na drodze naszego duchowego dojrzewania przechodzili przez różne kryzysy, które mają jeden cel – przybliżyć nas do prawdy o naszej słabej kondycji, o naszej niewystarczalności, po to by jeszcze bardziej oprzeć się na Bogu.

Stąd medytacja jest właśnie tą praktyką, która sprawia, że człowiek przestawia punkt ciężkości z działania na niedziałanie, z pokusy zdobywania na rzecz tego by zostać obdarowanym przez Boga. Wiele osób dzieli się doświadczeniem, że do praktyki medytacji doszli niejako przez kryzys, który sprawił, że doświadczyli niepowodzenia swoich duchowych wysiłków, z których do tej pory czerpali siłę. Chrystus zapraszając nas do swej winnicy, która jest w Ewangelii symbolem życia wewnętrznego przypomina nam, że oparcie na zewnętrznych formach religijności nie wystarczy, jeśli nie prowadzą one człowieka do jego wnętrza, do tego, co w człowieku najskrytsze, do jego głębi, w której zjednoczone są wszystkie władze duszy i gdzie człowiek jest w pełni u siebie i gdzie mieszka Bóg.

„Warunkiem narodzin Boga w człowieku – pisze Jan Tauler, przedstawiciel mistyki nadreńskiej – jest zwrócenie się ku swemu wnętrzu. Człowiek prawdziwie duchowy musi wyjść na spotkanie swojej najskrytszej głębi, gdzie dopiero może znaleźć prawdziwy pokój i ciszę. Tam powinien on zamknąć się przed zmysłami i pozwolić otoczyć się duchem. Uciekając od wszystkiego, co zmysłowe, staje się ona dla człowieka oazą ciszy i miejscem wewnętrznego odpoczynku. Dopiero w tym wewnętrznym milczeniu Słowo Boże może zostać usłyszane i przyjęte w całej pełni i tam właśnie dokonują się narodziny Boga w człowieku” [por. Jan Tauler, Kazania, nr 51]