Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Rozumiejcie chwilę obecną

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona.

Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. a to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie». (Mt 24, 37-44)

Jest taka pouczająca opowieść pochodząca z apoftegmatów Ojców Pustyni: Otóż jednego z ojców pustyni zapytali jego uczniowie: – Abba, dlaczego wciąż jest taki pogodny, radosny i wolny?

Na co usłyszeli następująca odpowiedź:

–  Bo żyję chwilą obecną. A to pozwala mi czerpać z życia pełnymi garściami, nie martwiąc się o przeszłość i przyszłość.

Wtedy uczniowie zapytali go: – Abba, a jak to robisz?

Odpowiedział: – Gdy jem, to jem, gdy się modlę, to się modlę, gdy pracuję, to pracuję, a gdy odpoczywam, to odpoczywam – odpowiedział mnich.

– To tak samo jak my – odrzekli uczniowie.

– Nie! – odpowiedział pustelnik –   Wy, gdy się modlicie, myślicie o jedzeniu, gdy jecie, to myślicie o pracy, gdy pracujecie, to myślicie o odpoczynku, gdy odpoczywacie, to myślicie o pracy.

Nie żyć chwilą obecną, lecz ciągle rozpamiętywać przeszłość lub myśleć o przyszłości! – to najlepsza recepta na to, aby życie przeciekało nam między palcami.

Święty Paweł pisze: „Rozumiejcie chwilę obecną”. W życiu są bowiem tylko dwa momenty, w których możemy spotkać Boga: to chwila obecna i moment śmierci. Ta intuicja zawarta jest także w modlitwie różańcowej w słowach: „Módl się za nami, Maryjo, teraz i w godzinę śmierci…”.

Kiedy człowiek, zamiast docenić to, co ma, patrzy na to, czego nie ma, zabija w sobie wdzięczność i powoduje, że znika poczucie radości. Jak często – zwłaszcza my, Polacy – lubimy zamiast na zasoby, patrzeć na deficyty a przy okazji sobie ponarzekać.

„Czuwajcie” – mówi dziś Jezus – czyli „Bądźcie uważni”, a po podjęciu decyzji nie oglądajcie się wstecz.

Mojżesz nigdy nie doprowadziłby Narodu Wybranego do Ziemi Obiecanej, gdyby w chwilach kryzysu rozpamiętywał przeszłość.

Najwięcej energii i czasu tracimy bowiem na sprawy, na które i tak nie mamy do końca wpływu: rozpamiętywanie przeszłości czy nadmierną troskę o przyszłość.

Każdy Adwent, to z pewnym sensie nowy początek. I dobrze by ten czas tak potraktować. Nie znaczy to może, że od razu przestaniemy się zamartwiać, zwłaszcza jeśli mamy po temu tendencję, ale dobrze gdybyśmy podjęli wysiłek, aby się od tego odzwyczajać, bo to z gruntu niechrześcijańska postawa. Znany zapewne wszystkim ks. Jan Kaczkowski zwykł mawiać: „Nie zamartwiaj się przez cały dzień. Jeśli już musisz czym się martwić wyznacz sobie na to godzinę, a potem ciesz się życiem…”

Ale  jest też inna zachęta, która chciałbym zaproponować u progu nowego czasu Adwentu, zwłaszcza jeśli dotąd nie mieliście w swoim codziennym życiu czasu na to by dziękować Panu Bogu za to, co dostaliście. Można powiedzieć, że to rodzaj takiego duchowego treningu czujności. Najlepiej zacząć od dziś! Najpierw przeznacz 10-15 minut w ciągu dnia na „dziękczynienie”. (Można to zrobić podczas adoracji Najświętszego Sakramentu lub w domu np. wieczorem, przed snem). W tym czasie warto postanowić sobie, że teraz stając przed Bogiem będziemy przyglądali się temu za co warto dziękować. To mogą być rzeczy wielkie i małe: osoby, które Bóg postawił na mojej drodze, talenty, które mam, za które inni mnie cenią, praca, aspekty materialne życia, może piękne miejsca, które lubimy odwiedzać a czasem rzeczy tak prozaiczne, których na co dzień nie zauważamy: powietrze, którym oddychamy, woda w kranie (której wielu ludzi na świecie nie ma). Można zrobić sobie nawet swoistą listę i stopniowo ja wydłużać. Adwent to czas radosnego oczekiwania, ale żeby się radować musimy wzbudzić w sobie powody tej radości. Ale zobaczymy też, że takie duchowe ćwiczenie pogłębi naszą zdolność dostrzegania tego, z czego korzystamy na co dzień, co jest dla nas swoistym darem od Boga lub od drugiego człowieka i pozwoli tak po prostu bardziej cieszyć się życiem.

Mówię o tym, bo czas adwentu trwa krótko. To zaledwie cztery tygodnie, które szybko upłyną. Za nami już tyle adwentów, które, choć były czasem oczekiwania, okazały się ostatecznie nic nie wnosić w nasze życie i nie wiele w nim zmieniać.

Adwent, to czas oczekiwania na Jezusa a On przychodzi w często małych rzeczach. Rozpoczynam kolejny adwent naszego życia i dobrze byłoby zrobić coś, co sprawi, że tym razem będzie on bardziej skuteczny niż poprzednie. Nawet jeśli miałoby to być coś małego.

Tym bardziej, że Jest jeszcze jeden powód, dla którego dobrze byłoby, żeby Adwent był innym czasem. Tym powodem jest Słowo Boże, które Chrystus dziś do nas kieruje.

Święty Paweł Powie, że to słowo jest żywe i skuteczne, ale żeby tak było muszę nim żyć na co dzień, a nie od święta. Tak jak czynił to Chrystus, jak czynili to święci, których spotkamy na drogach adwentu: Maryja, św. Jan Chrzciciel. 

Słowo Boże chce nas popchnąć, wprawić w ruch nasze życie. Usłyszymy w liturgii: „CHODŹCIE, domu Jakuba…” (Iz 2, 5), „IDŹMY z radością…” (psalm responsoryjny), „NADESZŁA dla was godzina POWSTANIA ze snu” (Rz 13, 11). Czytania zwracają uwagę na to, żebyśmy nie stali w miejscu. Bo czas oczekiwania to czas aktywności nie bierności. Ani życie, ani wiara, ani łaska nie są niezmiennym i nieporuszonym stanem. To raczej dynamiczny proces, który wciąga, zaprasza do rozwoju i zasmakowania w przygodzie spotkania z Bogiem.

Z taką właśnie postawą mamy rozpocząć nowy Adwent a zarazem nowy rok życia Kościoła. Rytm roku liturgicznego ma swój kierunek – zmierza do pełnego poznania Jezusa. To rytm paschalny, zamknięty w nieustannym przechodzeniu od śmierci do pełni życia. A co najważniejsze na tej drodze nie jesteśmy sami. Jezus nieustannie (nie tylko w dniu pięćdziesiątnicy) daje nam Ducha Świętego, który chce nas prowadzić. A On także jest zawsze w ruchu, zawsze posłany, żeby nas poderwać do działania, aby nas wyrwać z duchowego marazmu i rutyny, które mogą być najniebezpieczniejszymi chorobami człowieka wierzącego.

Naszym zadaniem jest upodobnić się do Chrystusa. Duch Święty zrobi wszystko w tym nowym roku, żeby nam w tym pomóc. Reszta zależy od nas!