Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Rozumienie tajemnicy Chrystusa

Słyszeliście przecież o udzieleniu przez Boga łaski danej mi dla was, że mianowicie przez objawienie oznajmiona mi została ta tajemnica, jaką pokrótce przedtem opisałem. Dlatego czytając te słowa możecie się przekonać o moim zrozumieniu tajemnicy Chrystusa. (Ef 3,2-3)

Zastanawiałem się nad terminem, którego używa św. Paweł: „zrozumienie tajemnicy Chrystusa”. I przyznam się szczerze, że im dłużej żyję tym bardziej jestem przekonany, że zrozumienie tajemnicy Chrystusa nie przychodzi przez studiowanie teologii, przez czytanie mądrych ksiąg nawet nie przez czytanie Biblii – choć dla niektórych może to brzmieć jak stwierdzenie bliskie herezji. Znam bowiem wiele osób, które przeczytały Pismo Święte od deski do deski, znają na pamięć jego obszerne fragmenty a mimo to nie zbliżyło ich to do rozumienia tajemnicy Chrystusa. Więcej nawet historia chrześcijaństwa ukazuje wiele dowodów na to, że niektórych zbyt wielkie przywiązanie do teologii lub zbyt indywidualne a może lepiej byłoby powiedzieć zbyt indywidualistyczne interpretowanie Pisma Świętego przed czym tak mocno przestrzega św. Piotr w swoim drugim liście (por 2P 1,20) – sprowadziło na manowce wiary.

Im dłużej przeżywam swoją wiarę, ale też im dłużej w jej przeżywaniu towarzyszę innym osobom przez rozmowy, sakrament pokuty czy przy innych okazjach, tym bardziej uświadamiam sobie, że zrozumienie tajemnicy Chrystusa przychodzi bardziej przez serce niż przez tak bardzo ceniony w naszej kulturze rozum. Nie jestem oczywiście krytykiem rozumu, pod warunkiem, że jest on dobrze używany. Niemniej termin tajemnica oznacza, że musi być ktoś, kto nas w nią wtajemniczy. A w doświadczeniu wiary musimy zgodzić się na to, że nasz intelekt bywa zawodny a nawet czasem bezsilny a zatem trzeba poszukać innego i pewniejszego światła.

W przeczytanej ostatnio książce Richarda Rohr’a znalazłem zdanie: „Droga w górę jest drogą w dół”. Innymi słowy można powiedzieć, że w doświadczeniu chrześcijańskim rozwój dokonuje się przez tracenie. Jest to prawda, która dotyczy w zasadzie całego życia wiary. Zresztą prawda, na którą często w swojej Ewangelii wskazywał Chrystus.

Doświadczenie wiary wymaga od nas zgody na stratę tego, co dotąd uznawaliśmy za pewnik, za nasze oparcie czy zabezpieczenie, aby odkryć to co nieznane i zaskakujące. Droga wiary jest zawsze drogą w nieznane. Tu nie da się niczego przewidzieć, zaplanować czy zagwarantować.

Trawestując powiedzenie Mistrza Eckharta: „Tę, duchową siłę, która sprawia, że nasze życie duchowe może się rozwijać możemy znaleźć nie na zewnątrz ( w książkach, kursach, nawet nie w naszym intelekcie), ale wewnątrz nas. Jest nią Duch Święty, który jako jedyny ma moc nas prowadzić po zaskakujących ścieżkach naszej wiary”.  

Niestety często jest tak, że jest w nas potężna siła, której na imię ego, będące tą częścią nas, która uwielbia status quo, nawet jeśli trwanie w niezmiennym układzie nic nam nie daje. Nasze ego boi się zmian, boi się tego co nieznane, dlatego najczęściej odwołuje się do znanych i utartych schematów.

Tak często dzieje się w modlitwie. Wiele osób ma z nią dzisiaj nie lada problem. Ale gdy w konfesjonale radzę im, żeby porzucili stare schematy modlitwy i poszukali jakiejś innej jej formy nawet kosztem tego, że trochę w tym poszukiwaniu pobłądzą, ale ostatecznie zjadą taką formę modlitwy, która ich bardziej wyraża i jest bliska ich sercu zazwyczaj boją się podejmowanie ryzyka porzucania utartych ścieżek modlitwy. Tymczasem jak pisał Mistrz Eckhart: „Gdy błądzimy, dojrzewamy duchowo znacznie bardziej, niż gdy postępujemy w naszym przekonaniu słusznie”. Podobnie można sformułować zasadę dotycząca całego życia duchowego. Jak pisała znana mistyczka Julianna z Norwich; „Grzech jest konieczny, aby móc odkryć Boże miłosierdzie”.

Niestety jak pisze Rohr perspektywa podążania w górę przez drogę w dół nie pasuje do zachodniej filozofii postępu i naszych religijnych wyobrażeń o wspinaniu się ku doskonałości i świętości. Człowiek Zachodu nie umie i nie potrafi zgodzić się na bezsilność z własnego wyboru a przecież to właśnie taka postawa sprawia, że zaczynamy się opierać bardziej na mocy Bożej, która jako jedyna może nas wprowadzić w doświadczenie tajemnicy. Ku temu doświadczeniu prowadzi nas właśnie modlitwa monologiczna, gdzie uczymy się tracić, rezygnować z tego by być reżyserami naszej modlitwy, by decydować jakimi ścieżkami będzie ona podążała na rzecz zgody by przewodnikiem w tym doświadczeniu był Jezus, którego imienia przyzywamy. Można powiedzieć, że całe doświadczenie wiary podszyte jest pewnego rodzaju bezsilnością, bo jak powie św. Paweł: Ilekroć niedomagam tylekroć mam szansę odkryć w sobie moc działającego Boga. [por. 2Kor. 12, 10]