Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Święte chwile

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba oraz brata jego, Jana, i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto ukazali się im Mojżesz i Eliasz, rozmawiający z Nim.

Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: «Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza».

Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: «To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!» Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli.

A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: «Wstańcie, nie lękajcie się!» Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa.

A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im, mówiąc: «Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie». (Mt 17, 1-9)

Są różne drogi. Każdy z nas idzie swoją. Czasem te drogi się przecinają. Ale jedno dla tych dróg, którymi idziemy przez życie jest wspólne – wszystkie kończą się śmiercią. Jedni są przekonani, że śmierć kończy definitywnie wszystko, że dalej już nic nie ma. Inni, że jest jedynie progiem wieczności. Dlatego jednych śmierć będzie przerażała bardziej, inni będą się jej obawiali mniej…

Jakiś czas temu jeden z kolegów poprosił mnie, żebym odwiózł go na lotnisko. Bardzo był przejęty i bał się, żeby nie spóźnić się na samolot, dlatego umówiliśmy się pół godziny wcześniej, niż proponowałem. Obyło się bez problemów i gdy już dotarliśmy na miejsce, powiedział: – Chyba jestem o pół godziny za wcześnie.

Wtedy zaproponowałem, żebyśmy wykorzystali te pół godziny i odprawili Mszę świętą w lotniskowej kaplicy, co zawsze lubię robić na różnych lotniskach, gdzie jestem, jeśli tylko mam na to czas.

Każdy z nas ma swój sposób podróżowania. Słyszymy o tym w dzisiejszych czytaniach. Świętemu Piotrowi jest dobrze – chce zostać z Mojżeszem, Eliaszem i z Jezusem. Ale to niemożliwe. Zamiast poczucia szczęścia uczniów nagle opanowuje trwoga. Jednak Syn Boży przybliża się do nich, dotyka ich i strach mija. Nie mogą zostać na Górze Przemienienia, bo Chrystus, choć uczniowie tego nie wiedzą, musi po drodze wspiąć się na inną górę, na Golgotę.

Tymoteusz – adresat listu św. Pawła – ma wielkie opory w podjęciu trudów i przeciwności dla Ewangelii. Paweł uspokaja go i zachęca, wskazując na dwie sprawy. Po pierwsze – mówi – nie podejmujesz tej misji samodzielnie, polegając wyłącznie na swoich siłach, ale na mocy Boga. Ale jest i drugi, ważniejszy wymiar podjęcia Ewangelii – to dzięki niej Chrystus pokazał, co to znaczy życie i nieśmiertelność, ta Ewangelia jest o tym, że Jezus zakończył królowanie śmierci. Bycie uczniem Jezusa i Jego świadkiem a więc bycie chrześcijaninem to nie służenie jakiejś abstrakcyjnej idei czy też absurdalnej organizacji, ale ukazanie światu tej prawdy! A nawet więcej – nie tylko o pokazanie, ale o zaproszenie do udziału w życiu, bo o to właśnie chodzi w chrześcijaństwie – o życie.

I na koniec Abraham – zupełnie inny niż Piotr czy Tymoteusz. Choć jego żona Sara była bezpłodna (Rdz 11, 30), otrzymuje obietnicę bycia ojcem wielkiego narodu. Zostawia swój kraj, swoich krewnych, dom swego ojca – i wyrusza. Nie wie dokąd. Ale idzie, bo otrzymał obietnicę a on ufa słowu Boga bezgranicznie.

Dziś, każdego dnia otrzymujemy obietnicę nieskończenie większą niż Abram. Ta obietnica nie opiera się wyłącznie na słowach. Każda Eucharystia to dotyk samego Jezusa, który podchodzi do każdej i każdego z nas i mówi: Nie bój się. Śmierć jest pokonana. Możesz iść spokojnie.

Nie oznacza to, że droga ta nagle stanie się łatwa. Pytanie tylko: czy ja wierzę słowom Jezusa?

Wbrew pozorom, aby wyruszyć w drogę do Boga i wziąć udział „w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii”, potrzeba odwagi. Najpierw, musi to być taka odwaga, która pozwala człowiekowi usłyszeć głos Boga. Trzeba też odwagi, aby porzucić nieraz swoje plany, polisy na życie, przede wszystkim zaś, by wyrzec się lęku i niepewności przed nieznanym. Na koniec trzeba odrobinę odwagi rodzącej wiarę w obietnicę, którą Bóg błogosławi nas „na drogę”.

Droga bowiem będzie niejednokrotnie wiodła przez ogień i wodę, przez trud i wyrzeczenie, gdyż jest to droga upodobnienia się do Chrystusa. Tylko w ten sposób możemy mieć udział w zbawieniu przyniesionym przez Jezusa, który przyjął nasze człowieczeństwo. Zanim będziemy gotowi u kresu drogi stanąć na spotkanie z Wszechmogącym, wiele naszych wyobrażeń powinno spłonąć w ogniu miłości, a liczne pragnienia muszą być oczyszczone w wodach prawdy. To może czasem kosztować nas cierpienie, zwątpienia, i co najgorsze, może postawić sens naszej wędrówki pod znakiem zapytania. Dobrze być tego świadomym, bo w życiu duchowym pokusa, by zawrócić, będzie pojawiała się raz po raz.

Bóg, doskonale wiedząc, czego nam potrzeba, wie także, jak łatwo omdlewają nasze stopy i słabnie duch. Dlatego chce nas umacniać.

Przemienienie na górze Tabor jest obrazem tych chwil, w których Jezus chce byśmy doświadczali Jego bliskości i Jego mocy, spotykając Go na modlitwie, w sakramentach, w dobrych rekolekcjach, czy w słowie Bożym, które nagle i nieoczekiwanie rzuci światło na różne kwestie naszego życia, które są w nas i czekają na rozświetlenie.

Warto przechowywać w naszej pamięci takie święte chwile, w których doświadczyliśmy nieco więcej Bożego światła i Bożej miłości. Bóg pozwala nam ich doświadczać, aby nasza wiara nie zachwiała się, kiedy przyjdzie godzina próby.

Są takie piękne słowa św. Augustyn, który bazując na własnym doświadczeniu długich lat poszukiwań sensu życia podpowiada: „Pamiętaj, aby idąc przez świat w podróży zwanej życiem, często wracać do siebie samego. To we wnętrzu człowieka mieszka prawda. Rzeczy są prawdziwe nie dzięki światłu słońca, ale przez Światłość, która oświeca każdego człowieka i która została ukryta w naszych sercach przez Ducha Świętego. Nasze rozumowanie nie stwarza prawdy, tylko ją odkrywa. To Duch Święty, porusza nas, byśmy odkrywając ją nieustannie odnawiali się w naszym myśleniu”. [cytat zasłyszany na rekolekcjach]

Dziś tak wiele osób narzeka na brak czasu, który często odbija się tez na modlitwie. Może warto w czasie Wielkiego Postu zawalczyć o więcej takich chwil z Bogiem, w których dane nam będzie usłyszeć tak potrzebne i wzmacniające nas słowa: „Ty jesteś moim umiłowanym dzieckiem, w tobie mam upodobanie”