Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Wiara i zwątpienie

 Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!» [Mt 14,27]

Trwa jeszcze okres wakacji, urlopów. Wiele osób udaje się w tym czasie w góry, nad morze czy nad jeziora. Zazwyczaj góry, jeziora czy morze kojarzą się nam z wypoczynkiem, z czymś miłym. Zupełnie inny obraz gór czy jeziora zwanego czasem Morzem Galilejskim wyłania się z dzisiejszej liturgii słowa. I choć zarówno góra Horeb dla Eliasza, jak i Jezioro Galilejskie dla uczniów stają się miejscem objawienia mocy Bożej, to są też miejscem przeżywania niepokoju, czy pewnego rodzaju wewnętrznych zmagań.

Można powiedzieć, że oba obrazy są symbolem wiary, która jest wystawiona na próbę. W przypadku proroka Eliasza to już ostatni etap próby wiary, jaką musiał przejść w walce o zachowanie czystości wiary wśród Narodu Wybranego i w konfrontacji z fałszywymi prorokami i prześladowaniem jakie go spotkało z ręki królowej Jezebel.

W przypadku Apostołów a zwłaszcza Piotra to próba wiary, która jest jakby preludium tych, które dopiero staną się jego udziałem, zanim uformują w nim prawdziwie Bożego człowieka, pełnego pokory i ufności.

I choć oba wydarzenia wydają się być z zupełnie innej epoki, to jednak odnoszą się do podobnych sytuacji w wymiarze duchowym, pozwalając nam spojrzeć na nie z różnych punktów widzenia.

To czym Eliasz wzbudza nasz podziw, to fakt, ze choć musiał zmierzyć się z naprawdę wieloma przeciwnościami dotyczącymi jego misji proroka pozostał do końca człowiekiem żarliwej wiary, człowiekiem, który zawsze wiedział, że jeśli może gdziekolwiek szukać prawdziwego ratunku i schronienia, to tylko w Bogu. A jednocześnie to prorok, który pomimo swojej gwałtowności charakteru i bezkompromisowości w walce o zachowanie Bożego prawa ukazuje nam Boga zatroskanego, Boga, którego obrazem jest nie gwałtowna burza rozwalająca góry i druzgocąca skały, nie w trzęsienie ziemi siejące zniszczenie, nie ogień, ale cisza i szmer łagodnego powiewu będące raczej synonimem delikatności i cierpliwości. To Bóg, który uśmierza swój gniew i cierpliwie czeka na nawrócenie grzesznika. I spotkanie z takim Bogiem jest dla Eliasza nagrodą i zakończeniem pewnego etapu walki, udręki, samotnej wędrówki. Eliasz spotyka Boga, który otula go swoja obecnością, dodaje sił, wlewa nadzieję w jego udręczone serce. To spotkanie z którego Eliasz wychodzi nie tylko umocniony, ale i pewien ostatecznego zwycięstwa, które Bóg odniesie dzięki jego poświęceniu.

Przykład Eliasza ukazuje nam drogę wiary, która nie rzadko bywa długą i ciężką wędrówką, pełną prób, poczucia utraty oparcia czy upokorzeń ze strony innych, ale nagroda za wierność drodze wiary jaka przychodzi na końcu jest nieporównywalna z jakimkolwiek rodzajem szczęścia, jaki człowiek mógłby sobie wymarzyć.

Jak wspomniano Ewangelia mówi o tej samej rzeczywistości. Zanim jednak wrócimy do próby wiary Piotra warto na chwilę wczuć się w sytuację Jezusa. Ewangelia rozpoczyna się już po cudownym rozmnożeniu chleba i nakarmieniu tłumów. Gdyby jednak spojrzeć na ten obraz nieco szerzej zobaczylibyśmy, że dla Chrystusa to szczególnie trudny moment. Nieco wcześniej dowiaduje się o męczeńskiej śmierci  Jana Chrzciciela, jak również Ewangelia uświadamia nam, że droga Jezusa zmierza w tym samym kierunku a mimo to, gdy spotyka na swej drodze tłum ludzi, który przyszedł Go słuchać poświęca im swój czas, co więcej uzdrawia chorych, których mu przyniesiono i na dodatek jeszcze karmi te rzesze, które przyszły, aby słuchać Jego nauki. Dopiero, gdy to wszystko zostało uczynione, gdy nikt nie mógł się poskarżyć, że odszedł z niczym Jezus oddala się na górę, aby pobyć sam, w obecności Ojca. To dokładnie ten sam obraz, jaki odnajdujemy w historii Eliasza. Cisza gór o zachodzie słońca staje się dla Jezusa tłem spotkania z Ojcem, spotkania, w którego czerpie On siłę do wypełniania swojej misji do końca.

Jak często inne jest nasze postępowanie, gdy jesteśmy czymś udręczeni. Wówczas mamy jedynie ochotę uciec, odciąć się od reszty świata, aby pogrążyć się w rozpamiętywaniu swojego bólu, nie mówiąc już o niechęci służenia innym swoim czasem czy siłami. Chrystus nie tylko uczy nas innej postawy, ale przypomina, gdzie jest Źródło naszej siły i rozwiązywania naszych problemów.

Co więcej z tej ewangelicznej sceny niezbicie wynika, że Chrystus schodząc z góry, ze spotkania z Ojcem jest tym, który nie tylko pragnie umocnić wiarę innych, ale jest też pełen pokoju i mocy  Bożej przejawiającej się w uciszeniu miotanego falami morza.

To doświadczenie, które bez wątpienia umocniło wiarę uczniów.

Ale dzisiejsza Ewangelia nie przez przypadek pokazuje też chwilę zwątpienia Piotra. Czyni to nie tyko dlatego, żeby nam uświadomić, że chwile zwątpienia nie przekreślają naszej wiary, ale są niejako w nią wpisane, lecz także dlatego, abyśmy w takich chwilach nie zawahali się jak Piotr zawołać: „Panie ratuj!”, po to, abyśmy też jak Piotr mogli doświadczyć, że Pan jest zawsze blisko, na wyciągnięcie ręki. Byle byśmy tylko nie wahali się jej uchwycić!

Życzę Wam, abyście w tę bliskość Pana nigdy nie zwątpili.

Tymczasem ja pójdę sobie nad morze, aby po zachodzie słońca, wśród szumu fal doświadczyć Boga przychodzącego w ciszy i niosącego swój pokój.