«Z kim mam porównać ludzi tego pokolenia? Do kogo są podobni? Podobni są do dzieci przesiadujących na rynku, które głośno przymawiają jedne drugim: „Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wy nie płakaliście”.
Przyszedł bowiem Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: „Zły duch go opętał”. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: „Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników”. A jednak wszystkie dzieci mądrości przyznały jej słuszność». (Łk 7, 31-35)
Święty Augustyn rozmawiając z Jezusem mówił:
– Panie, nie znam drogi
– Ja jestem drogą – słyszał odpowiedź Jezusa
– Ale nie wiem, czy ta droga jest prawdziwa – kontynuował Augustyn
– Ja jestem prawdą – mówił Jezus
– Panie, ale ja nie mam siły iść ani żyć…
– Ja jestem życiem – miał odpowiadać Jezus
Fragment dzisiejszej Ewangelii nosi sugestywny tytuł: „Duch przekory przeszkodą w przyjęciu królestwa Bożego”.
Można być „dziećmi mądrości”, albo „dziećmi kaprysu”. Doświadczenie pokazuje, że kapryśność jest zjawiskiem występującym nie tylko u maluchów. Również dorośli często nie wyrastają z tej postawy. Przejawia się ona oczekiwaniem, że rzeczywistość (również Bóg) będzie zgodna z moimi oczekiwaniami, a nie taka, jaka jest. Zgoda na życie takim, jakim ono jest ważną cechą i przejawem dojrzałości zarówno w wymiarze ludzkim, jak i duchowym – pisze Lucyna Słup w książce „Jak zgadzać się na własne życie?” Jest to cecha tych, których Jezus określa dziś w Ewangelii „Dziećmi mądrości”, które są świadome swojej małości wobec ogromu świata i wobec Boga. Są otwarte na rzeczywistość i ciekawe jej. Nie wymądrzają się, próbując zmusić rzeczywistość (również Boga), by była taka, jaka „powinna być” według ich małego rozumku.
Jezus porównuje zachowanie ludzi do przewrotnych dzieci, które szukają jedynie samozadowolenia. Chcą, aby wszyscy „tańczyli” tak, jak one przygrywają. Również Jezusa gotowi są przyjąć pod warunkiem, że spełniałby ich oczekiwania. To niestety nie rzadka postawa w życiu duchowym i warto być tego świadomym, zwłaszcza w świecie, który hołubi w nas takie postawy.
Może nam się wydawać, że idziemy po drodze Chrystusa a tak naprawdę możemy iść po własnej drodze.
Praktyka medytacji zaprasza nas, abyśmy codziennie siadając do niej zadawali sobie to pytanie: czy idę drogą Jezusa czy własną drogą przez życie? Ojciec Karol Meissner OSB zwykł mawiać: „Zawsze kiedy zaczynamy żyć dla siebie samych, przestając służyć schodzimy z drogi Jezusa, gdyż On przyszedł jako ten, który służy” (Łk 22,27). Gdy rezygnuję z własnego zdania, mój narcyzm jest raniony. Moje ego umiera, kiedy odpuszczam własne racje, gdy przekraczam siebie dla kogoś i jego dobra. To operacja na otwartej ranie i zawsze boli. Egoizm nie chce umierać. Często łatwiej wyrzec się nam majątku i wielu innych spraw niż zrezygnować ze swojego zdaia. Tymczasem aby prawdziwie spotkać Jezusa i być zdolnym przyjąć Jego Królestwo trzeba umrzeć dla własnego egoizmu i pychy. Dopiero wówczas, gdy serce człowieka sytej się wolne od pychy i egoizmu zdolne jest wypełnić się Bogiem.
Praktyka medytacji chce uczyć nas takiej wolności serca. Zostawiania tego wszystkiego, co nam przeszkadza w kroczeniu za Jezusem, uciszania głosu ego, który tak mocno w nas rozbrzmiewa na rzecz zasłuchania w słowo Jezusa i posłuszeństwa temu słowu w życiu.
«Błogosławieni jesteście, ubodzy, albowiem do was należy królestwo Boże.
Błogosławieni, którzy teraz głodujecie, albowiem będziecie nasyceni.
Błogosławieni, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie.
Błogosławieni jesteście, gdy ludzie was znienawidzą i gdy was wyłączą spośród siebie, gdy zelżą was i z powodu Syna Człowieczego odrzucą z pogardą wasze imię jako niecne: cieszcie się i radujcie w owym dniu, bo wielka jest wasza nagroda w niebie. (Łk 6, 20-23)
Ewangelia dzisiejsza cytuje jeden z najbardziej zaskakujących i kluczowych fragmentów nauczania Jezusa: Błogosławieństwa, które swoim paradoksalnym językiem są nauczaniem o prawdziwym szczęściu, którego wszyscy ludzie szukają. Merton określił je jako „poemat Boskiej miłości” [Myśli w samotności. Chleb żywy]. Papież Franciszek w jednej ze swoich katechez środowych wyjaśniał: „Błogosławieństwa są portretem Jezusa, sposobem Jego życia; i są drogą do prawdziwego szczęścia, którą i my możemy iść dzięki łasce, którą Jezus nas obdarza”.
Błogosławieństwo ubóstwa mówi nam o pięknie wolności serca. „W życiu chrześcijanina – jak pisze ojciec Rohr ubóstwo nie jest opcjonalne: bez niego nie można być się ani uczniem, ani szczęśliwym. Wszyscy musimy żyć nim jak Mistrz”. I aby wcielić ubóstwo pośród świata, ojciec Rohr zaleca: „radzę ci, abyś w stosunku do siebie był oszczędny a wspaniałomyślny wobec drugich; unikaj zbytnich wydatków na luksus, na wygodę, próżność, zachcianki… nie stwarzaj w sobie sztucznych potrzeb. W obliczu ogólnego klimatu konsumpcjonizmu konieczne jest częste stawianie sobie pytania: czy nie jesteśmy zniewoleni przez rzeczy, których używamy. Bez ducha ubóstwa trudno nam będzie hojnie opiekować się innymi i nigdy na nikogo nie patrzeć z obojętnością, zwłaszcza na ubogich i potrzebujących”. [Spadać w górę]
Błogosławieństwo głodu. W nasyceniu nie ma miejsca dla Boga i innych – pisze Merton. Natomiast życie ze wstrzemięźliwością i umiarkowaniem sprawia, że uczymy się „być nasyceni” przez Boga. Chodzi o korzystanie z dóbr ziemskich z wdzięcznością, ale w taki sposób, że prowadzą nas one do pragnienia dóbr duchowych. To błogosławieństwo zaprasza nas również do pracy z ufnością w Bożą Opatrzność: gdy staramy się z prostotą zarabiać na niezbędne utrzymanie, zachowujemy spokój w obliczu możliwych trudności, ponieważ Bóg nigdy nie opuszcza swoich dzieci. [por. Szukanie Boga]
Błogosławieństwo płaczu. „Kiedy chrześcijanin usiłuje naśladować Mistrza, „przeżywa wewnętrzny związek Krzyża ze Zmartwychwstaniem” – jak wyjaśniał Benedykt XVI. Zjednoczeni z Chrystusem, nabieramy siły, aby przemienić cierpienie w odkupieńczą miłość. Polega ona na niesieniu nadziei i pociechy innym; ale też na odwadze współdzielenia cierpienia innych i nie uciekania od sytuacji bolesnych, tak bardzo popularnych w dzisiejszym świecie”. [Jezus z Nazaretu]
Jezus nazywa błogosławionymi tych, którzy cierpią prześladowanie lub odrzucenie z Jego powodu. Nasza spójność jako zwykłych chrześcijan może szokować lub denerwować innych. Ale musimy być odważni, aby poprzez nasze uczciwe postępowanie ukazać innym Boga, którego szukają świadomie lub miej świadomie wszyscy ludzie, bo jak mawiał św. Augustyn poza Bogiem ludzkie serce i tak nie odnajdzie prawdziwego pokoju.
Krótko mówiąc, wbrew pozorom, nasze szczęście nie leży w nieograniczonym posiadaniu dóbr. Nie polega też na uzyskaniu aprobaty innych za wszelką cenę. Szczęście chrześcijanina leży raczej w utożsamianiu się z Chrystusem, do czego zresztą prowadzi nas praktyka codziennej medytacji.
Przy okazji lektury tej Ewangelii przypomniało mi się to, o czym w „Szukaniu Boga” pisze Merton. Chodzi o trzy kwestie istotne zarówno w wymiarze duchowości indywidualnej, jak i w refleksji nad wspólną drogą nas – chrześcijan katolików w najbliższych latach, a nawet dekadach. Można to nazwać trzema etapami duchowej wędrówki w nieznane. Po pierwsze: doświadczyć zagubienia – aby je przekroczyć. Po drugie: doświadczyć niepewności – i ją zaakceptować. Po trzecie zaś: doświadczyć bliskości Boga – i zaufać Mu” – tego właśnie uczą nas ewangeliczne Błogosławieństwa.
Zakończę tę dzisiejszą medytacyjną refleksję jedną z dwóch ulubionych przeze mnie modlitw Mertona:
Panie, Boże, nie mam pojęcia, dokąd zmierzam.
Nie widzę drogi przed sobą.
Nie mogę wiedzieć na pewno, gdzie ona się kończy.
Ani też nie znam tak naprawdę samego siebie.
A fakt, że uważam, iż postępuję zgodnie z Twoją wolą, wcale nie oznacza, że tak rzeczywiście jest.
Ale wierzę, że pragnienie podobania się Tobie istotnie Ci się podoba.
I mam nadzieję, że pragnienie to obecne jest we wszystkim, co robię.
Mam też nadzieję, że nigdy nie zrobię czegoś, co by było niezgodne z tym pragnieniem.
Wiem również, że jeśli tak zrobię, Ty poprowadzisz mnie właściwą drogą, chociaż mogę nic o tym nie wiedzieć.
Dlatego zawsze będę Ci ufał, nawet choćby mi się wydawało, że jestem zagubiony i w cieniu śmierci.
Nie będę się bał, bo Ty zawsze jesteś ze mną i wśród niebezpieczeństw nigdy nie zostawisz mnie samego. Amen.
Po opuszczeniu synagogi Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona.
I prosili Go za nią.
On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała uzdrowiona i usługiwała im.
O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich.
Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: «Ty jesteś Syn Boży!» Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem.
Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. (Łk 4, 38-44)
W ostatnim wprowadzeniu do medytacji mówiliśmy o tzw. triadzie owoców medytacji: o tym, że medytacja odświeża więź z naszą prawdziwą jaźnią; że stwarza w nas nową jakość tego co robimy i kim jesteśmy dzięki życiowej energii, którą czerpiemy z naszego zakorzenienia w Bogu; oraz wzmacnia w nas wierność obranej drodze.
Dzisiejsza Ewangelia ukazuje nam Jezusa, który uzdrawia i modli się. Jezus najpierw uzdrawia teściową Piotra a następnie tych, którzy przychodzą do Niego.
W tym kontekście warto wspomnieć o jednym z ważniejszych owoców medytacji czy modlitwy w ogóle, jakim są jej skutki terapeutyczne. Dzieje się tak, bo jednym ze skutków praktyki medytacji jest powrotu do harmonii między duchem a ciałem, między umysłem a sercem, między człowiekiem a Bogiem. W medytacji będącej specyficzną formą modlitwy następuje proces uzdrowienia. To na czym on polega pokazał kiedyś na przykładzie nieżyjący już ojciec Jan Paweł Konobrodzki – benedyktyn z Tyńca:
„Zdarza się, że nosimy w sobie negatywne uczucia np. winimy siebie, że nie stanęliśmy na wysokości zadania i coś poszło nie tak, jak chcieliśmy. Usprawiedliwiamy się, tkwimy w przeszłości i choć żyjemy tu i teraz, to myślami tkwimy w tamtej, przeszłej sytuacji. Tymczasem trzeba nam w takiej sytuacji po prostu siąść i jeszcze raz przyjrzeć się tym przeszłym wydarzeniom. Powiedzieć lub w wyobraźni zrobić to, czego wtedy nie zrobiliśmy. Uspokoić się. Wyciągnąć wnioski, ale przede wszystkim zaakceptować siebie i tę sytuację, przebaczyć jeśli będzie trzeba. A nade wszystko oddać tę sprawę Chrystusowi”, tak jak Piotr oddał sprawę teściowej Jezusowi w dzisiejszej Ewangelii. On sam tak często powtarza w Ewangelii: „Pokój wam!” i pragnie nam udzielić tego pokoju. Medytacja uczy nas, że Chrystus jest najlepszym rozwiązaniem naszych nierozwiązanych spraw i najlepszą odpowiedzią na nasze pytania. Uczy nas, że jeśli jeszcze głębiej wejdziemy w Jego obecność, to Jego pokój spocznie na nas i przywróci nam wewnętrzną równowagę zburzoną przez nasze emocje, czy wspomnienia przez które przeszłość trzyma nas na uwięzi.
Słowa „medytacja” i „medycyna” posiadają ten sam rdzeń. Obie prowadzą do uzdrowienia. Medycyna uzdrawia ciało, medytacja – duszę. Ta druga prowadząc do harmonii człowieka ze sobą samym, tj. ze swoim prawdziwym „ja” i ze Stwórcą, z którym człowiek jest nieustannie zjednoczony. Daje nam doświadczyć, że jesteśmy zjednoczeni nie tylko ze sobą, ale i z całym Boskim stworzeniem, w które jesteśmy zanurzeni. Jeżeli pozostajemy w zgodzie z samymi sobą, czyli stajemy w prawdzie przed sobą i akceptujemy ją, to osiągamy stan wewnętrznego zjednoczenia.
Medytacja ucząc nas też świadomego bycia tu i teraz wyrywa nas z okowów zniewolenia myślami o przeszłości lub lękami o przyszłość.
„Świadome bycie tu i teraz, czyli trwanie w chwili obecnej jest warunkiem wejścia w Misterium. Trwanie w chwili obecnej to podstawa życia. Nasze życie rozgrywa się dokładnie w tej chwili. Przeszłość nie istnieje. Zostawia w nas doświadczenia, które mogą pracować dla nas lub przeciwko nam. Przyszłości jeszcze nie ma. Dostęp mamy tylko do teraźniejszości. W niej jak w soczewce – odbija się nasza przeszłość (dzięki doświadczeniu i pamięci), czas obecny i podejście do przyszłości, na którą mamy (ograniczony) wpływ także jedynie przez decyzje, które podejmujemy tu i teraz.
Bóg ma swój plan wobec każdej i każdego z nas. Dotrzeć do nas może w różny sposób, ale miejscem objawienia się Boga i budowania relacji z Nim jest również chwila obecna, dlatego oczekuje On, że w chwili obecnej będziemy uważni na Jego objawienie się.” [T. Merton, Medytacja]
Czytanie z Pierwszego Listu Świętego Pawła Apostoła do Tesaloniczan
Pamiętacie przecież, bracia, naszą pracę i trud. Pracowaliśmy dniem i nocą, aby nikomu z was nie być ciężarem.
Tak to wśród was głosiliśmy Ewangelię Bożą. Sami jesteście świadkami, i Bóg także, jak bogobojnie, sprawiedliwie i nienagannie zachowaliśmy się pośród was, wierzących. Przecież wiecie, że każdego z was – jak ojciec swe dzieci – prosiliśmy, zachęcaliśmy i zaklinaliśmy, abyście postępowali w sposób godny Boga, który was wzywa do swego królestwa i chwały.
Dlatego nieustannie dziękujemy Bogu, bo gdy przejęliście słowo Boże, usłyszane od nas, przyjęliście je nie jako słowo ludzkie, ale jako to, czym jest naprawdę – jako słowo Boga, który działa w was, wierzących. (1 Tes 2, 9-13)
Życie duchowe, modlitwa, codzienna medytacja jest pracą i trudem. Ma służyć naszemu rozwojowi zarówno duchowemu, jak i ludzkiemu. A już stara łacińska maksyma mówi o tym, że to co nas rozwija łączy się z trudem i wytrwałością.
Święty Paweł dodaje jednak, że ta praca i trud chronią przed byciem dla innych ciężarem. Oczywiście jest to zrozumiałe, gdy myślimy o pracy w sensie ekonomicznym, ale warto uświadomić sobie, że jest to także prawdą w wymiarze duchowym.
Praktyka medytacji jest pracą duchową, na którą składają się zarówno nasz wysiłek jak i działanie Bożej łaski. W medytacji monologicznej – zakładającej minimalną aktywność naszego umysłu – szczególnie chcemy być podatni na działanie łaski. Każdy, kto ma za sobą jakąś drogę doskonale wie, że praktyka medytacji nas przemienia. Niektórzy nauczyciele medytacji mówią o triadzie owoców medytacji:
Po pierwsze: Medytacja odświeża więź z naszą prawdziwą jaźnią, czyli tym, co nas stanowi w naszym najgłębszym wymiarze. Jak nauczali już Ojcowie Pustyni (Kasjan, Ewargiusz, Makary) warunkiem spotkania z Bogiem jest najpierw spotkanie ze sobą, czyli z naszym najgłębszym ”ja”. Stąd medytacja, która sprawia, że możemy spotykać się ze sobą będzie także prowadziła do odświeżenia naszej jedności z zamieszkującym w nas Bogiem prowadząc w konsekwencji do odświeżenia naszej relacji z Nim a przez to naszej miłości i radości istnienia, co z kolei będzie przekładało się na odnowienie naszych relacji z innymi i z całym stworzeniem.
Po drugie: Medytacja stwarza w nas nową jakość tego co robimy i kim jesteśmy. Wyzwala w nas siły witalne, czyli życiową energię, której źródłem jest Bóg obecny w nas. Ta energia uzdalnia nas do rozwijania i dobrego korzystania z talentów, którymi nas Bóg obdarzył. Jak ktoś to ładnie powiedział: „Dzięki medytacji wnosimy do tego świata i jego kultury coś swojego – odnowionego przez łaskę i miłość”.
Po trzecie: Medytacja wzmacnia w nas wierność obranej drodze, wierność obranym zasadom, wzmacnia nasza więź z Bogiem i ze sobą a w konsekwencji także z innymi. Wgląd, który daje nam medytacja dzięki światłu łaski sprawia też, że zyskujemy większą jasność poznania, co przekłada się na lepsze życiowe wybory.
Te trzy aspekty potwierdzają prawdę wyrażoną przez św. Pawła, że trud pracy duchowej, której istotną część stanowi codzienna praktyka medytacyjna sprawia, że rzeczywiście dzięki niej i jej owocom stajemy się w mniejszym wymiarze ciężarem dla innych, gdyż Ci, którzy spotykają w medytacji Chrystusa wychodzą z niej przemienieni i dlatego można ich rozpoznać po ich miłości, radości, pokoju, cierpliwości, dobroci, życzliwości, wierności, uprzejmości, łagodności, opanowaniu (por Ga 5,22-23) – innymi słowy po owocach Ducha, które rodzą się w medytującym na skutek codziennego bycia w bliskości z Chrystusem. Mówiąc po ludzku są nie tylko w relacjach z innymi bardziej znośni, ale też bardziej otwarci i nastawieni przyjaźnie do otaczającej ich rzeczywistości, z którą łączność jest w nich odnawiana przez codzienną medytację.
Święty Paweł zachęca nas także do wdzięczności za to, że przyjmujemy słowo – co dokonuje się w praktyce medytacji przez świadome trwanie i wsłuchiwanie się w nie. Apostoł zapewnia, że to słowo działa w nas wierzących mocą tego, że jest słowem samego Boga. Dlatego staje się ono w najgłębszym znaczeniu kanwą poznania Chrystusa w wymiarze dużo głębszym niż tylko rozumowy (który to wymiar w poznaniu Boga jest zawsze ograniczony), bo w wymiarze wewnętrznym, w wymiarze serca. Święty Paweł powie w innym miejscu, że Królestwo Boże to właśnie nic innego jak poznawanie Jezusa Chrystusa (por. Flp 1,9; 3,10; Kol 1, 9-10). W praktyce medytacji i w ogóle w życiu chrześcijanina chodzi zatem o nastawienie na poznanie Chrystusa a w konsekwencji na lepsze poznanie siebie samego, bo jak nauczał św. Jan Paweł II: „Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie.” (z homilii na Placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 r). Medytacja pomaga poznawać Tego, który ogień Miłości przynosi swoim umiłowanym.
Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść:
«Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy.
Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: „Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam”. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił.
Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: „Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?” Odpowiedzieli mu: „Bo nas nikt nie najął”. Rzekł im: „Idźcie i wy do winnicy”.
A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: „Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych”. Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze.
Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: „Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzy znosiliśmy ciężar dnia i spiekotę”. Na to odrzekł jednemu z nich: „Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czyż nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi». (Mt 20, 1-16)
Bruce Marshall w swojej znakomitej książce pt. “Ale i oni otrzymali po denarze”, która weszła do kanonu lektur duchowych, myśląc o Kościele i tych, których Pan Bóg powołuje do swojej służby (i bynajmniej nie chodzi tutaj jedynie o osoby duchowne, czy zakonne, dla Marshalla momentem powołania do pracy w winnicy jest chrzest każdej i każdego z nas a potem każde powołanie, które w ramach chrześcijaństwa się realizuje), dochodzi do wniosku, że w gruncie rzeczy dla pracujących w winnicy Pana już sama praca dla Niego i w Jego obecności jest wystarczającą zapłatą. Stąd właśnie z całą prostotą przyjmuje za rzecz nieomal oczywistą to, co zawiera się w przypowieści 0 robotnikach winnicy – każdy, bez względu na zdolności, trud i czas pracy, otrzymuje tyle samo. Szukamy klucza do szczęścia, a ostatecznie to przecież sam Pan Bóg jest naszą nagrodą – konkluduje autor.
Jeden z apoftegmatów ojców pustyni opowiada historię młodego człowieka, który przyszedł do mędrca po radę. Chciał być szczęśliwy. Szukał szczęścia na różnych drogach. Czasami wydawało mu się, że je odnalazł, ale wkrótce okazywało się, że było to złudzenie, ulotne uczucie szczęścia, które zostawiało po sobie niedosyt i niesmak. Czy jest możliwe szczęście w świecie tylu niedogodności i cierpienia? Młodzieniec zwierzył się, że dla zdobycia trwałego i pełnego szczęścia, niezależnego od zewnętrznych okoliczności, gotów jest na wiele wyrzeczeń. Mędrzec cierpliwie wysłuchał młodego człowieka, po czym powiedział:
“W drodze do szczęścia musisz wyzbyć się całego balastu złudzeń, które stwarzają jedynie pozory tego, co nazywasz szczęściem. Musisz stanąć w prawdzie przed Bogiem i – co najtrudniejsze – pokochać innych tak samo mocno, jak kochasz siebie. Wtedy odnajdziesz prawdziwą drogę do szczęścia”.
Gdybyśmy chcieli odczytywać słowa dzisiejszej Ewangelii jako wykład nauki społecznej o sprawiedliwości, czy sugestię dla jakiejś nowej ekonomii z przydomkiem “ewangeliczna”, znaleźlibyśmy się w dużym kłopocie. Mogłoby się bowiem okazać, że w krótkim czasie pojawiłyby się zastępy robotników “ostatniej godziny”. Większość wyruszałaby na poszukiwanie pracy przed zachodem słońca, by niewiele pracując, korzystać z zapłaty, jaką otrzymali ci, co pracowali cały dzień. Tak jakoś jesteśmy skonstruowani, że często wolimy pójść na łatwiznę, wymagając zazwyczaj od innych wiele, a od siebie prawie nic…
Tymczasem nie o ekonomię i nie 0 pracę tu chodzi. Przypowieść chce nam przybliżyć prawdę 0 zbawieniu, prawdę o szczęściu tu na ziemi, które w dużej mierze zależy od naszego traktowania Pana Boga, drugiego człowieka i siebie samego, a wreszcie także traktowania życia i tego co jest w nim obecnie. Dlatego warto żyć tu i teraz każdego dnia, który został nam dany i zadany. Takiej właśnie postawy uczy nas medytacja: odkrywania wagi tu i teraz.
A poza tym jest jeszcze jeden aspekt dzisiejszej Ewangelii – choć nie ma czasu by go już rozwinąć. Ewangelia w osobie gospodarza pokazuje nam Boga, który wychodzi na poszukiwanie człowieka. Nie zniechęca się. Szuka nieustannie i będzie szukał tak aż do ostatniej godziny przed końcem historii. Denar symbolizuje szczęście, które staje się udziałem człowieka, gdy ten pozwoli się odnaleźć Bogu obdarowując wszystkim co Bóg ma: łaską, obecnością, miłością, wiecznością. Ale Ewangelia pokazuje też tę drugą – bardziej smutną stronę tej rzeczywistości – że człowiek odnaleziony przez Boga nie zawsze potrafi się cieszyć z tego daru. Zapewne dlatego, że przeżywa go mało świadomie, albo że ma inne – niestety fałszywe – obrazy Boga i szczęścia. Oby medytacja pozwalała nam nieustannie doświadczać tego, że Bóg wychodzi nam naprzeciw i pragnie nas obdarowywać denarem łaski, miłującej obecności i zbawienia. A może wówczas będziemy inaczej potrafili popatrzeć na wszystko, co jest nam dane z Jego woli każdego dnia.