Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Sprawdź kogo słuchasz

Z Ewangelii według Świętego Mateusza

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców.

Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, zostaje wycięte i wrzucone w ogień. A więc: poznacie ich po ich owocach». (Mt 7, 15-20)

Strzeżcie się fałszywych proroków. To stwierdzenie bardzo łatwo można odczytać wyłącznie jednostronnie. Ma ono jednak dwa wymiary: pozytywny i negatywny. Skoro należy uważać na fałszywych proroków, to warto słuchać proroków dobrych. Wydaje się, że o tym wydźwięku powyższych słów się zapomina. Ewangelia jest przecież Dobrą Nowiną, a nie słowem, które ma pomnożyć nasze lęki i obawy.

Postarajmy się więc tak na to spojrzeć! Mamy wokół siebie wielu takich, którzy będą chcieli nas zwieść pod szczytnymi hasłami samorozwoju, osiągnięcia (najczęściej szybko) jakichś duchowych lub fizycznych lub życiowych sukcesów. Nie wierzmy im! „W życiu duchowym czegoś takiego jak szybki sukces nie ma!” – zwykł mawiać jeden z ojców pustyni Abba Agaton.

Jednak słuchanie tych, których można określić mianem „pożytecznych proroków”, może nie sprawi, że osiągniemy wyjątkowe sukcesy duchowe (te zresztą są słabo mierzalne ludzką miarą), ale mogą nam bardzo uprościć życie duchowe.

Św. Efrem Syryjczyk zachęca do przestrzegania pewnych reguł w weryfikowaniu pożytecznych i fałszywych proroków:

Pierwsza – to unikanie pośpiechu. Nie wszystko złoto, co się świeci. Pozory mylą, dlatego trzeba poświęcić trochę czasu, by zobaczyć, co ktoś ma w swoim wnętrzu, a nie tylko na ustach.

Druga – to obserwowanie owoców czyjejś działalności. Aby dotrzeć do intencji, którymi kierują się inni, musimy nie tylko zobaczyć owoce, ale także ich posmakować.

Kiedy znamy te dwa sposoby weryfikacji ludzkich motywacji, możemy zastanowić się – pisze Efrem – czy warto za kimś podążać, czy nie.

Chrystusowe zestawienie owczej skóry z drapieżnymi wilkami nie jest przypadkowe. Ono jasno pokazuje, że czasem ktoś przyjmuje łagodną postać sprzymierzeńca, by ukryć swoje wrogie plany. Znamy to z doświadczenia.

Poznajemy ludzi nie tyle po tym, co mówią, ale po postawie i zachowaniu, czyli po czynach. Słowa mają to do siebie, że pięknie mogą brzmieć dla ucha, ale jest to tylko chwila ulotna. Dopiero czyny potwierdzają to, co mówimy ustami. „Czyny przekazują wszystko, tak, że nie potrzeba czasami słów”. – zwykła mawiać św. Matka Teresa z Kalkuty

Jezus widział, że jest wokół niego mnóstwo proroków, którzy urzekali tłumy swoimi słowami. Ich postawa jednak odbiegała dalece od tego co głosili. Niezgodność słów z czynami była na tyle rażąca, że Jezus ostrzegał przed fałszywymi prorokami. Jednocześnie własnym przykładem dawał świadectwo tego co głosi swoim życiem. A my mamy Go w tym naśladować.

Słowa Jezusa poruszały serca i dusze ludzi. Pozwólmy, by poruszały także nasze serca i dusze w medytacji, aby stały się motorem naszego postępowania.

Bóg kocha prostotę

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej bowiem nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie.

Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni to lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. [Mt 6, 1. 5-6]

Słowami dzisiejszej Ewangelii Jezus dotyka głębi naszych serc, naszych postaw wewnętrznych, dotyczących odniesienia się do Boga w naszej codzienności.

Kiedy weźmiemy na serio zalecenia Jezusa, aby nie działać na pokaz, to bardzo szybko zauważymy, że patrząc z ludzkiej perspektywy, wcale nie jest to takie łatwe. Nasza ludzka natura, co rusz domaga się „dowartościowania”. Do ilu pięknych czynów jesteśmy zdolni tylko dlatego, że usłyszeliśmy pochwałę, albo dzięki nim zyskaliśmy ludzkie uznanie?

Jezusa tłumaczy nam dziś wartość ukrytej modlitwy. Modlitwy w „zamkniętej izdebce” serca. Jezus zapewnia mnie, że Bóg widzi mnie i słucha w ukryciu. Jaka to piękna metafora praktyki medytacji.

Jezus zapewnia mnie, że u Ojca nie ma modlitw niewysłuchanych. Mówi mi: „Ojciec odda tobie”. I oddaje… Każda udzielona nam łaska, która przychodzi wraz z powtarzanym w ciszy serca słowem jest takim oddawaniem.

Jezus uświadamia nam, że Bóg kocha prostotę.

Jezus zaprasza nas, abyśmy stanęli w prawdzie wobec samych siebie. Chodzi o oczyszczenie motywacji naszego działania. Jeśli czynimy coś dobrego, czyńmy to z miłości. Ale nie tej egoistycznej, która ciągle krzyczy w nas, domagając się uznania. 

Zasada naszego działania powinna być prosta: czynię dobro, bo kocham. Modlę się, bo kocham. A jeśli kocham, to też nie zniechęcam się. Jakże to ważne, bo zniechęcenie potrafi być jedną z głównych przeszkód w naszym duchowym rozwoju. Dlatego warto pamiętać, że dla nas chrześcijan nie ma innej – lepszej i głębszej motywacji do działania niż Miłość i że Bóg jest Tym, który patrzy na nas z miłością o czym każda medytacja winna nam przypominać i zapraszać do tego, abyśmy odwdzięczali się tym samym – patrzyli na Niego i słuchali z miłością. Tak jak zwykli to czynić zakochani. I to wystarczy! Bo miłość lubi prostotę.

Medytacja to modlitwa miłości

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem, powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni.

Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim». (Mt 5, 17-19)

Jeden z najsłynniejszych współczesnych biblistów, kardynał Raniero Cantalamessa, długoletni kaznodzieja Domu Papieskiego powiedział kiedyś, że: „Stary i Nowy Testament to są jakby dwa koła jednego roweru. Jeśli ktoś się zamknie na Nowy Testament, nie dojdzie do niego nowina o Chrystusie Zbawicielu. Jeśli zaś ktoś nie doceni Starego Testamentu, jego wiara w Chrystusa nie będzie pełna, bo Stary Testament przedstawia dzieje miłości Bożej, która przez wieki przygotowywała ludzi na przyjście Zbawiciela.”

Właśnie dlatego Stary Testament możemy w pełni zrozumieć dopiero przez pryzmat Nowego Testamentu, w którym zostanie on wypełniony. Podobnie jak uczniom idącym do Emaus Pan Jezus objaśniał kolejne wydarzenia i proroctwa Starego Testamentu, tak samo my dopiero wtedy w pełni zrozumiemy Stary Testament, kiedy będziemy starali się go czytać z perspektywy Nowego. Orygenes przedstawia tę samą prawdę za pomocą obrazu: Mówił, że „to tak, jakbyśmy chcieli baranka paschalnego spożywać na surowo. Dopiero kiedy Stary Testament jest «upieczony» w ogniu Ducha Świętego, odkrywa On swój pełny smak.”

Każdy, kto próbował przedrzeć się przez często trudne do zrozumienia dla współczesnego człowieka nieznającego kontekstu kulturowego treści Starego Testamentu, wie że wiele owych trudności znika, gdy czytamy je w świetle Nowego Testamentu, którego tamten był nierzadko zapowiedzią.

Najważniejsze jednak – co próbuje nam uświadomić Chrystus i co się nie zmienia – to prawda, że całe Prawo zarówno nauczane przez Stary jak i przez Nowy Testament wypełnia się nie tylko przez przestrzeganie go, ale przede wszystkim przez uczynienie go wyrazem Miłości. Jeśli przestrzeganie prawa nie jest wyrazem Miłości, sprowadzimy go jedynie do obowiązku lub wypełniania go ze strachu. Miłość jest doskonałym wypełnieniem prawa, bo czyni ludzkie serce wolnym i sprawia, że – jak mówi św. Jan Apostoł – przykazania wypełniane z miłości nie są trudne.

Podobnie jest z modlitwą w tym z medytacją. Jeśliby ktoś chciałby medytować z obowiązku, czy pod presją jakiegoś lęku, to bardzo szybko praktyka ta stałaby się kolejnym ciężarem w dłuższej perspektywie nie do uniesienia. Tylko dlatego, że praktykę medytacji czynimy aktem miłości (zarówno do siebie samych, jak i do innych w tym do Boga) okazuje się ona praktyką za którą tęsknimy, bez której nie potrafimy żyć i która ma moc przemieniać nasze serca i nasze życie.

Merton pisał, że: „Medytacja to modlitwa miłości. Modlitwa realizująca się w promieniach Bożej miłości – miłości absolutnej, nie uwarunkowanej ludzkim odbiorem ani wzajemnością. Modlitwa, dzięki której mogę doświadczyć dotyku Jego obecności i poczuć się bezpiecznie niczym dziecko zamknięte w miłujących ramionach Ojca.” [Doświadczenie wewnętrzne]

Takiego doświadczenia medytacji wszystkim życzę.

Prawdziwy i fałszywy obraz

Z Ewangelii według Świętego Marka

Przyszli do Jezusa saduceusze, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i pytali Go w ten sposób: «Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: „Jeśli umrze czyjś brat i pozostawi żonę, a nie zostawi dziecka, niech jego brat pojmie ją za żonę i wzbudzi potomstwo swemu bratu”.

Otóż było siedmiu braci. Pierwszy pojął żonę, a umierając, nie zostawił potomstwa. Drugi ją pojął za żonę i też zmarł bez potomstwa; tak samo trzeci. I siedmiu ich nie zostawiło potomstwa. W końcu po wszystkich umarła także kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc, gdy powstaną, którego z nich będzie żoną? Bo siedmiu miało ją za żonę».

Jezus im rzekł: «Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej? Gdy bowiem powstaną z martwych, nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie. Co się zaś tyczy umarłych, że zmartwychwstaną, to czy nie czytaliście w księdze Mojżesza, tam gdzie mowa o krzewie, jak Bóg powiedział do niego: „Ja jestem Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba”? Nie jest On Bogiem umarłych, lecz żywych. Jesteście w wielkim błędzie». (Mk 12, 18-27)

Intryguje mnie ta dzisiejsza Ewangelia… Abstrahując już od Prawa Mojżeszowego. Jedna kobieta… Siedmiu mężów… Jeszcze braci…

Ale ad rem…

Saduceusze przychodzą do Jezusa, bo są stronnictwem uczonych żydowskich, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie i z tej swojej niewiary usiłują zastawić pułapkę na Jezusa. Intelektualna i duchową zarazem. Pytają trochę drwiąco: „Jak to będzie po tamtej stronie?…”

Jezus wykorzystując ich pytanie daje nam ważną lekcję o wierze. Pokazuje, że wiara jest doświadczeniem, w którym musimy zgodzić się na tajemnicę, na „nie wiem”, na niezrozumienia Boga. To przestroga zwłaszcza dla nas – ludzi Zachodu, którzy wszystko chcą wiedzieć, zrozumieć, wyjaśnić… I to sprawia, że wpadamy w jeden z podstawowych błędów w przeżywaniu naszej wiary: projektujemy nasze przeżycia, emocje, reakcje na Boga i w ten sposób kreujemy sobie często fałszywy obraz Boga, co ma z kolei poważne konsekwencje dla tego, jak przeżywamy nasza wiarę. Dokładnie ten sam błąd popełniają saduceusze przenosząc obraz ziemskiego życia na wieczność. I słyszą w odpowiedzi: „jesteście w wielkim błędzie!”

Ojciec Richard Rohr w książce „Prosta sztuka odpuszczania” pisze: „Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo a my często odwdzięczamy Mu się tym samym i wyobrażamy Go sobie na nasze podobieństwo” i tu zaczynają się nasze kłopoty…

Jak zwykł mawiać patron dnia dzisiejszego św. Bonifacy: „Pozwólmy Bogu być bogiem. Zgódźmy się na to, że nasz intelekt nie jest w stanie Go pojąć a wyobraźnia zrozumieć. Wiara jest tajemnicą i tak ma być. Dziękujmy Bogu za to, co na o sobie objawił resztę zostawmy na wieczność”.

Medytacja monologiczna jest zaproszeniem do wejścia i zgody na tajemnicę. Nie stawia pytań. Nie oczekuje odpowiedzi i wyjaśnień ze strony Pana Boga. Trwa w ciszy, która jest wyzwaniem dla naszego rozumu, ale może stać się odpowiedzią miłości dla naszego serca. Bo jeśli wystarczająco długo będziemy wsłuchiwać się w ciszę, która jest Bóg doświadczymy Jego obecności i usłyszymy odpowiedź. Nie na płaszczyźnie intelektu, ale serca. A zatem najgłębszą i najpełniejszą jaką człowiek może po tej stronie życia otrzymać”

Wolność serca

Uczniowie byli w drodze, zdążając do Jerozolimy. Jezus wyprzedzał ich, tak że się dziwili; ci zaś, którzy szli za Nim, byli strwożeni. Wziął znowu Dwunastu i zaczął mówić im o tym, co miało Go spotkać:

«Oto idziemy do Jerozolimy. A tam Syn Człowieczy zostanie wydany arcykapłanom i uczonym w Piśmie. Oni skażą Go na śmierć i wydadzą poganom. I będą z Niego szydzić, oplują Go, ubiczują i zabiją, a po trzech dniach zmartwychwstanie».

Wtedy podeszli do Niego synowie Zebedeusza, Jakub i Jan, i rzekli: «Nauczycielu, pragniemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy».

On ich zapytał: «Co chcecie, żebym wam uczynił?»

Rzekli Mu: «Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie».

Jezus im odparł: «Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?»

Odpowiedzieli Mu: «Możemy».

Lecz Jezus rzekł do nich: «Kielich, który Ja mam pić, wprawdzie pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale dostanie się ono tym, dla których zostało przygotowane».

Gdy usłyszało to dziesięciu pozostałych, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich:

«Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu». (Mk 10, 32-45)

Kiedy czytam Ewangelie ostatnich dni, to nie mam wątpliwości, że nieustannie przewija się w nich temat wolności. Począwszy od historii bogatego młodzieńca, którego poczucie wolności Jezus wystawił na próbę zapraszając go by sprzedał wszystko, co ma i stał się jego uczniem. Okazało się jednak, że młody człowiek nie miał w sobie tyle wolności, żeby stać się dyspozycyjnym nawet dla Boga.

Potem obietnica obfitego obdarowania tych, których wolność serca okazała się na tyle duża, że potrafili bez wahania dostawić dla Jezusa swoje domy, pola dotychczasowe profesje.

I wreszcie dzisiaj, gdy Ewangelia mówi o tym, że zbliża się kulminacyjny moment publicznej działalności i życia Jezusa. I mimo iż Jezus jest największym przykładem wolności, bo od początku swojej działalności, gdy mówi o sobie, że choć lisy maja nory a ptaki gniazda on nie ma swojego miejsca na ziemi aż do zgody na całkowite ogołocenie na Krzyżu pozostaje doskonale wolny.

Doświadczenie wolności jest bliskie każdemu medytującemu. Zwłaszcza medytacja monologiczna uczy nas odpuszczania w kwestii zaangażowania dyskursywnego na rzecz pełnego ufności oparcia się na słowie – wezwaniu, które nam towarzyszy i mocy jego działania w naszych sercach.

Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie praktyka medytacji jest tą, której jednym z owoców jest poszerzanie wolności serca. W czym się to przejawia? Chociażby w wolności od roszczeń, które były udziałem uczniów Jezusa z dzisiejszej Ewangelii a którzy oczekują dla siebie pierwszych miejsc w królestwie Jezusa.

A przecież nie dalej jak wczoraj Jezus przestrzegał ich „że wielu pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi”. Postawa uzurpowania sobie pierwszego miejsca a to jedna z większych pokus w życiu, która karmi ulubiony grzech szatana – pychę.

Lubimy czuć się lepsi od innych, mieć coś do powiedzenia, jakąś zaszczytną rolę do odegrania, nawet jeśli nie w dziele zbawienia, to przynajmniej w grupie do której należymy, czy w domu.

A praktyka medytacji, która uczy nas by zamilknąć, wsłuchać się i dać się poprowadzić choć do końca nie wiemy dokąd poprowadzi nas słowo za którym podążamy wyrabia w nas postawę pokornego serca, tak często przeciwną naszej naturze i mentalności szybkich sukcesów i pośpiechu, ale za to tak bardzo nam dziś potrzebną i będącą drogą do ocalenia wolności naszych serc.