Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Modlitwa serca – IV konferencja

Pragnę rozpocząć dzisiejszą konferencje od przywołania słów jednego z bardziej znanych w prawosławiu mistrzów życia wewnętrznego i modlitwy serca, żyjącego w XX wieku Starca Jana z monastyru na Wałaamie[i] 

Tłem modlitwy serca powinno być zapewnienie: „Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”.

Bądź wyciszony i spokojny, nie wolno ci być niecierpliwym w swym pragnieniu otrzymania Bożego światła. Bóg mówi nie mówiąc, a Jego światło przyjdzie w sprzyjającym momencie.

Duch jest jak ta biała, zbliżająca się do nas, gołębica… jeśli się tylko poruszysz, ucieknie… jeśli zachowasz spokój, zbliży się jeszcze bardziej.

Niewiele trzeba, żeby „została przerwana telefoniczna linia” z Bogiem, wystarczy odrobina pychy czy zgody na rozproszenia, poprzez które także zły duch pragnie wyrwać z naszego serca pragnienie skupienia na Bogu”. Potrzebujesz wiele pokory, przed, w czasie i po modlitwie. Dlatego pros pokornie o Boże Światło. Ono jest wszystkim czego tak naprawdę potrzebujesz, żeby nie zagubić się na drodze ku wewnętrznej wolności.

Obiecałem, że na chwilę zatrzymamy się nad tematem rozproszeń, które są wieczną plagą modlitwy. Wydawać się może, że tym mocniej zagrażają one modlitwie w ciszy, gdyż nasz umysł w trakcie jej trwania nie jest tak zaangażowany jak np. w modlitwie myślnej czy ustnej. W jakimś sensie musimy na samym początku z pokorą uznać, że nie rzadko będą one pewnym ograniczeniem, które w mniejszym lub w większym stopniu zawsze będą nam towarzyszyć. Tylko w Raju nie odczujemy już więcej rozproszeń, ponieważ w centrum naszych zainteresowań będzie wyłącznie Bóg. Dzisiaj rozproszenia, które dla wielu osób są udręką w dużej mierze wypływają z takiego a nie innego stylu życia współczesnego człowieka.

Nie wiem czy to pocieszy kogokolwiek, ale wielcy święci i mistycy także ich doświadczali.  Św. Jan od Krzyża czy św. Teresa z Avila mówią o nich nawet jako o pewnym etapie na drodze do wewnętrznego oczyszczenia, przez który musimy przejść. Właśnie dlatego, że przeżyli burzę rozmaitych rozproszeń, mogą być dla nas przewodnikami w szukaniu ciszy i pokoju serca, w których przemawia Bóg. Zauważmy, że człowiek rozproszony nie potrafi słuchać innych. Nie jest w stanie skupić uwagi na tym, co drugi chce powiedzieć. Świadczy to o tym, że człowiek taki nie potrafi przede wszystkim słuchać samego siebie, nie umie wsłuchiwać się w głos własnego wnętrza. Tymczasem, nasze wnętrze ma bardzo wiele do powiedzenia!

Walka „wprost” z rozproszeniami w czasie modlitwy – o czym pisało już wielu mistrzów modlitwy – przypomina walkę z wiatrakami. Czasem, zwłaszcza na początku naszej drogi modlitwy wewnętrznej (ale także po mocnych doświadczeniach czy przeżyciach w jakich dane nam było uczestniczyć) warto po prostu pozwolić, aby cały ten potok niepoukładanych myśli, skojarzeń i emocji mógł spokojnie popłynąć w obecności Boga. Dobrze, gdy sami także starajmy się spokojnie wysłuchiwać w to, co przez nas przepływa. Bywa bowiem nie rzadko tak, że próbując na siłę stłamsić pojawiające się w nas myśli czy obrazy próbujemy uciec przed czymś, co tak naprawdę w naszym wnętrzu, lub w naszej pamięci wymaga uzdrowienia. I jeśli nie przepuścimy tego przez „cenzurę” Bożej łaski i prawdy, w świetle której musimy stanąć na modlitwie, to tak naprawdę nigdy nie wypełni się jedna z zasadniczych ról modlitwy – jej uzdrawiające, wewnętrzne działanie. Może się zatem zdarzyć i tak, że walcząc z rozproszeniami uciekamy od prawdy o nas samych, której nie chcemy zaakceptować. A jak wspominaliśmy i do czego jeszcze wrócimy – owo stanięcie w prawdzie jest jednym z podstawowych warunków prawdziwej modlitwy.

Inną stroną tej prawdy o nas jest częsta pokusa pewnego rodzaju perfekcjonizmu na modlitwie, który kusi nas do pokazania się na modlitwie z najlepszej strony. W modlitwie staję przed Bogiem taki, jakim jestem; jeśli pełen jestem przeróżnych rozproszeń, to trudno, takim właśnie aktualnie jestem. Taki jest być może stan mojego ducha, do którego najpierw muszę wpuścić Boga, aby On go uzdrawiał, wnosząc swój pokój w moje wnętrze. Niejednokrotnie za naszymi rozproszeniami kryją się przeróżne niepokoje, lęki, nadzieje, oczekiwania, zmęczenie, zniecierpliwienie, agresję, gniew i tym podobne, które mogą okazać się czymś dużo głębszym i poważniejszym niż tylko niewinnymi rozproszeniami. Warto zatem tę kwestę rozeznawać, żeby walcząc z czymś, co wydaje się nam tylko natrętną myślą, obrazem czy uczuciem nie wylać dziecka z kąpielą. Jeśli sami nie mamy pewności warto poddać to pod rozeznanie kierownikowi duchowemu.  Musimy zdać sobie sprawę, że szczególnie praktyka modlitwy wewnętrznej, jaką jest modlitwa serca jest tą przestrzenią, w której bardzo często będziemy musieli się zderzyć z tym, co kryje się w naszej podświadomości: naszymi zranieniami, trudnymi doświadczeniami, naszymi lękami czy fałszywymi obrazami Boga, jakie w sobie nosimy. I głupotą byłoby je potraktować jako nic nie znaczące rozproszenia. Jest to bowiem przestrzeń naszego wnętrza, która wymaga uzdrowienia zanim stanie się przestrzenia wolności wypełnionej całkowicie przez Ducha.   Dlatego wielu mistrzów modlitwy wewnętrznej porównuje to, co jest w naszym sercu i w naszej podświadomości do rzeki, której muszę pozwolić płynąć pod moim bacznym spojrzeniem i pod bacznym spojrzeniem kochającego Boga, który zna dobrze nasze serca i wie, że „wody” tej wewnętrznej rzeki naszych zranień, emocji, niezaspokojonych pragnień czy lęków nie mogą zostać uzdrowione inaczej niż przez Jego łaskę.

I jak nas zachęca Thomas Merton: bądźmy spokojni: w gąszczu najbardziej brudnych, upokarzających i bolesnych myśli czy obrazów, Bóg doskonale potrafi odczytać właściwe przesłanie i to, co wymaga dotknięcia Jego łaski a co gnębi, boli, niepokoi. On jest przecież kochającym Ojcem, który na naszych duchowych zranieniach składa swój uzdrawiający pocałunek łaski. Przecież prosi nas:Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”.  (Mt 11:28) Dlaczego to wezwanie ma nie dotyczyć także rozproszeń, zwłaszcza tych, które związane są z naszymi wewnętrznymi bólami?

Oczywiście inną sprawą jest to, czy gdy pojawia się w nas rozproszenie będące przejawem jakiejś nieuporządkowanej myśli dajemy się wciągnąć przez nią i ponieść  gdzieś daleko… Przypomnijmy przed czym przestrzega jeden ze współczesnych mistrzów modlitwy serca, starzec Jan z Wałaamu: „Niewiele trzeba, żeby „została przerwana telefoniczna linia” z Bogiem, wystarczy odrobina pychy czy zgody na rozproszenia, poprzez które także zły duch pragnie wyrwać z naszego serca pragnienie skupienia na Bogu”.   

Jeden ze współczesnych nauczycieli kierownictwa duchowego ks. Andrzej Trojanowski  radzi tak: „Gdy zdamy już sobie z tego sprawę, cierpliwie powróćmy do postawy powierzania. W ten sposób nurt rozproszeń będzie się stawał mniej porywisty i mniej obfity. Jeśli wytrwamy w tej postawie słuchania i ufnego powierzania, w końcu zacznie mówić wnętrze serca. Powoli zaczniemy się wsłuchiwać w głos sanktuarium naszego bytu, gdzie przemawia Bóg Miłości. Po okresie mętnej wody rozproszeń powoli zaczną płynąć czyste wody prawdy. Modlitwa nie jest bowiem relacją z kimś na zewnątrz mnie, lecz spotkaniem z Bogiem, któremu pozwoliłem zamieszkać wewnątrz mej istoty. Uświadomienie sobie tej prawdy było największym odkryciem św. Augustyna: „Ty byłeś wewnątrz mnie, podczas gdy ja byłem na zewnątrz mnie samego i szukałem Cię poza mną. W mojej brzydocie rzucałem się na wdzięk Twoich stworzeń; Ty byłeś ze mną, lecz ja nie byłem z Tobą”. Modlitwa więc prowadzi do spotkania z Bogiem w moim własnym sercu, do którego wchodzę razem z Nim, odkrywając prawdę o tym, kim jestem. Uczy mnie tej prawdy Jego niezmierzona miłość do mnie.

„Drogie dzieci, pozostańcie wraz z Jezusem w ciszy waszych serc, aby mógł was przeobrazić swą miłością” – zachęca nas Matka Boża w Medjugorje.

Przez spokojne składanie rozproszeń u stóp Pana wzrastamy w umiejętności słuchania Jego głosu. Lecz zdolność tę nabywamy tylko przez trud podjęcia codziennej modlitwy. Modlitwa jest rzeczą najprostszą w świecie, ale dochodzi się do niej wyłącznie przez osobiste doświadczenie. Trzeba nam też pamiętać, że mamy wroga modlitwy – szatana, który nieustannie usiłuje nas zniechęcić do podjęcia trudu otwierania się na miłość na drodze modlitwy. Szatan chętnie miesza się w mgłę naszych rozproszeń, usiłując nam udowodnić, że nie jesteśmy zdolni do modlitwy, do spotkania Z Bogiem Żywym. „Bądźcie trzeźwi, czuwajcie – upomina nas św. Piotr – nieprzyjaciel wasz, diabeł, krąży jak lew ryczący, szukając, kogo pożreć. Przeciwstawiajcie się jemu mocą waszej wiary” (1 P 5,8-9a)”.

     W walce z pokusami nasza wiara rośnie i doskonali się także dla naszego duchowego dobra, dlatego to ostatecznie my, a nie szatan, okazujemy się prawdziwymi zwycięzcami. Pamiętajmy o tym, że szatan za wszelką cenę będzie usiłował zakryć przed nami radość modlitwy. Modlitwa jest bowiem niewyczerpalnym źródłem radości duchowej, nawet, jeśli towarzyszy jej trud oczyszczenia wewnętrznego. Św. Matka Teresa z Kalkuty zwykła mawiać, że jeśli nawet w ciągu krótkiej modlitwy będziemy mieli 99 rozproszeń i 99 razy powrócimy do modlitwy, to tym samym 99 razy damy świadectwo naszej wierności Panu Bogi i temu, że nam na ocaleniu tej więzi zależy a ostatecznie 99 razy odniesiemy zwycięstwo nad swoja słabością i umocnimy się w wytrwałości.

Cierpliwe zasłuchanie na modlitwie wprowadzi nas w końcu na drogę całkowitego powierzenia siebie Ojcu Niebieskiemu a tym samym w doświadczenie wewnętrznego pokoju, które jest ostatecznie Jego darem.

Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do głównego tematu naszych rozważań – samej modlitwy serca i do pewnego aspektu po części związanego z tym o czym tu mówiliśmy.

Żeby nauczyć się modlić, koniecznie trzeba wracać do istoty rzeczy, będę to powtarzać często, aż do znudzenia. Jest nią:

MODLIĆ SIĘ TO KOCHAĆ.

Ale teraz chciałbym dodać dwa inne słowa:

KOCHAĆ TO ZMIENIAĆ SIĘ.

Jeśli się tego nie pojmie, nie pojmie się istoty modlitwy, jej duszy, nie pojmie się dynamiki modlitwy, ani jej dynamicznej mocy.

Modlitwa jest wyruszeniem, a nie staniem; modlitwa jest czynem, jest ofiarowaniem siebie, jest poświęceniem siebie, jest również prostowaniem siebie, oczyszczeniem siebie z wielu różnych nieuporządkowań; modlić się to stawać się w pełni wolnym i oddanym Bogu.

Oczywiście nie dociera się od razu do wyznaczonego celu, ale dobrze jest znać cel wędrówki, a nawet więcej, trzeba go znać; jeśli modlitwa nie uwalnia nas od egoizmu to znaczy, że jest źle przeżywana; jeśli nie konfrontuje nas z prawdą o nas samych, to znaczy, że jest źle przeżywana; jeśli nie daje nam siły i motywacji, żebyśmy mogli wyjść naprzeciw swoim problemom, zarówno tym wewnętrznym jak i zewnętrznym, to znaczy że jest źle przeżywana.

Modlitwa – jak ktoś to ładnie określił – jest niczym szkło powiększające!

Jeśli będzie dobrze przezywana będzie czyniła widocznymi dla naszych oczu wszelkie Boskie dary, jakie otrzymujemy od Boga, aby, z tej właśnie przyczyny, rodzić w nas naszą bezkresną wdzięczność za Bożą miłość do nas, która między innymi objawia się w obdarowaniu nas przez Boga na rożnych płaszczyznach naszego życia ( i zaznaczmy to, że wcale płaszczyzna materialna nie jest najważniejsza). Jeśli zatem nie dostrzegam tego, czym zostałem obdarowany, to znaczy, że źle przezywam moją modlitwę.

Ale jeśli nasza modlitwa będzie dobrze przeżywana musimy się też zgodzić na to, że będzie ona także uwidaczniała wszystkie nasze wady. Stając przed Bogiem zawsze stajemy w świetle Prawdy i jeśli pozwolimy jej oświetlić nasze życie, ukaże nam ona to, co jest naszą wadą, naszym nieuporządkowaniem ale jednocześnie da moc abyś mogli z pomocą Bożej łaski z nimi walczyć. Podkreślmy jednak, że zarówno poznanie prawdy o sobie jak i ostateczne zwycięstwo nad naszymi wadami i w konsekwencji wewnętrzne oczyszczenie, aż po usunięcie z twojego serca tego wszystkiego, co nie podoba się Bogu jest owocem otwarcia się na Bożą łaskę i moc. Może okazać się to długą drogą i długim zmaganiem ze sobą, ale ostatecznie celem tego jest to, że nasze życie wewnętrzne będzie mogło stać się autentycznym dziełem Boga. Jeśli zatem nasza modlitwa nie ukazuje nam naszych wad, to nie dlatego, że ich nie mamy, ale że jest źle przezywana modlitwą.

Modlitwa wewnętrzna, modlitwa serca, to przede wszystkim modlitwa, w której nastawiam się na słuchanie Boga. A to oznacza, że niejednokrotnie to, co usłyszę może wydawać się początkowo bolesne i raniące. Powinniśmy jednak odpychać od siebie pokusę ucieczki od doświadczenia zranienia czy bólu, jakie wywołuje w nas Boże Słowo. Ono bowiem nigdy nie rani na po to, aby sią nad nami wyżywać, albo po to, aby nas oskarżać. Jeśli dotyka sobą jakiegoś bolesnego miejsca w naszym wnętrzu (w naszej pamięci) to jedynie po to, aby nas wyzwalać i uzdrawiać.

Każde słowo, które rani, zawiera w sobie odrobinę prawdy. Także słowo ludzkie. Jest to odrobina światła konieczna w poznawaniu siebie: to maleńka podpowiedź, która przydaje się naszemu wewnętrznemu rozeznaniu, jeśli jej zbyt łatwo nie zlekceważę. Jeśli jakieś słowo mnie boli, to znaczy że dotyka czegoś w moim wnętrzu, co wymaga uzdrowienia. My jednak nie patrzymy na to w ten sposób i zamiast przyjść z tym do Pana Boga, aby stanąć w świetle Jego prawdy i łaski, zamykamy się i obrażamy.  Tym czasem wszyscy mistrzowie życia duchowego powiedzą zgodnie, że nie ma wewnętrznego oczyszczenia bez bólu. Dopóki tego nie zrozumiemy i nie zaakceptujemy, modlitwa wewnętrzna, która musi nas prowadzić przez proces oczyszczenia zatrzyma się na pewnym etapie, którego bez zgody na wewnętrzne uzdrowienie i które nigdy nie dokonuje się bez bólu – nie przejdziemy.

Mówimy o tym, gdyż trzeba nam rozumieć, dlaczego w modlitwie wewnętrznej tak bardzo podkreślamy znaczenie ciszy i wdrażamy się w nią. Nie można bowiem zatopić się w głębi naszego sumienia, nie można usłyszeć prawdy o sobie, która Pan Bóg chce nam ukazać bez ciszy!

I nie łudźmy się: im bardziej będziemy czynili postępy w modlitwie wewnętrznej, tym bardziej będziemy czuli się grzesznikami, ponieważ taka jest konsekwencja zbliżania się do Boga, w bliskości którego nasze grzechy, niedoskonałości, nasze zranienia i pycha stają się bardziej widoczne. Wchodząc w doświadczenie bliskości Boga musimy mieć świadomość, że światło Jego łaski rozświetli w nas każdy zakamarek naszego wnętrza, także ten najbardziej ukryty, ten, do którego sami baliśmy się zajrzeć. Ale taka jest cena naszej wolności i naszego uzdrowienia. A dzieje się to wszystko ze względu na miłość Boga do nas. On bowiem chce nas mieć przed sobą wolnymi i szczęśliwymi.

Jeśli zatem MODLIĆ SIĘ TO KOCHAĆ, to konsekwencją tego jest także zgoda na to, że pozwolimy tej miłości na którą się otwieramy w modlitwie serca ZMIENIAĆ SIEBIE.

I na koniec ważna uwaga: należy pamiętać, by nie wymuszać Bożego światła, chcą poznać siebie i być uzdrowionym z czegoś szybciej niż zaplanuje to Bóg. W tym  doświadczeniu musimy cierpliwie czekać, gdyż to Bóg najlepiej wie w jakiej kolejności najlepiej odsłaniać nam prawdę o nas samych, tak, żeby nie była ona dla nas zbyt przytłaczająca i nie stała się powodem zdezerterowania z naszego wewnętrznego pola walki. Chęć poznania prawdy o sobie zbyt szybko i pokusa szybkiego wewnętrznego uzdrowienie, która zawsze jest przejawem ludzkiej pychy mogłaby posłużyć naszemu duchowemu przeciwnikowi, który czyniąc z niej użytek mógłby obrócić tę prawdę przeciwko nam i przeciwko naszej miłości do Boga i miłości do samych siebie. W życiu duchowym cierpliwość i pokora w powierzaniu się działaniu Boga, w tempie jaki On sam zaplanował jest dużo lepsza niż jakiekolwiek szybkie sukcesy, które na drodze życia duchowego są jedynie iluzją.

 



[i] Starzec Jan z Wałaamu (1873-1958) prosty człowiek, mnich prawosławnego monastyru na Wałaamie, wzrastający na najszlachetniejszych tradycjach duchowości prawosławnej, opartej na stałej lekturze Pisma Świętego, modlitwie Jezusowej oraz Ojców Kościoła i mnichów, doszedł do głębokiej dojrzałości duchowej. Po latach jego mądrość stała się lekarstwem dla wielu ludzi. Proste rady, jakich udzielał przez lata w listach pisanych do swoich duchowych dzieci i korespondentów uderzają spokojną łagodnością mądrego starca, przyczyniając się do nawrócenia wielu i odkrycia roli głębokiej modlitwy wewnętrznej. W Polsce znany m. in. z książki „Zdobyty płomień”, zawierającej jego listy, wydanej przez wyd. oo. Benedyktynów w Tyńcu.

[ks. Marek Danielewski]