Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Medytacja jako doświadczenie pustyni

Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno. (Mk 6, 31-32)

Dzisiejszy komentarz do medytacji piszę w Afryce. Pisząc spoglądam przez okno, z którego aż po horyzont rozciąga się pustynia. Można by zatem rzec, że temat rozważań narzuca się sam, tym bardziej, że – jak o tym już nie raz mówiliśmy – praktyka medytacji mocno wpisuje się w duchowość pustyni.

Obraz pustyni był w moim doświadczeniu duchowym zawsze ważnym aspektem. Najpierw za sprawą jednego z moich ulubionych pisarzy chrześcijańskich – Carlo Carretto – ze zgromadzenie Małych Braci od Jezusa, który swoimi „Listami z Pustyni” a następnie bardzo intensywnymi rekolekcjami pod charakterystycznym tytułem „Pustynia w mieście” zainspirował mnie tym rodzajem duchowości. A potem w seminarium, gdzie za ojca duchownego otrzymałem w darze (choć czasem to był trudny dar) kapłana, który będąc miłośnikiem duchowości Małych Braci Karola de Focould sam spędził wśród nich rok na pustyni.

Pustynia jako metafora służy zobrazowaniu wielu tematów z zakresu duchowości. Jednym z nich jest bez wątpienia temat medytacji chrześcijańskiej, która doskonale wpisuje się w duchowe doświadczenie pustyni.

Kiedy czytamy opisy pustyni jawi się ona przede wszystkim jako miejsce nieurodzajne, w pewnym sensie niebezpieczne, będące środowiskiem wrogim dla życia. A jednak Izajasz prorokując by pustynia napełniła się weselem a spieczona ziemia – zazieleniła (por. Iz 35,1-2) pokazuje, że pustynia może mieć także wymowę pozytywną.

Kiedy skupimy się na biblijnych opisach pustyni, to dostrzeżemy, że jest ona, przede wszystkim, miejscem zmagań, gdzie dokonuje się nawrócenie i oczyszczenie, gdzie walka z nieprzyjaznym środowiskiem staje się symbolem osobistej walki o panowanie nad sobą i zwycięstwo nad demonami. Jest ona również miejscem, gdzie doświadcza się bogatych i pozytywnych przeżyć, jak spotkanie Mojżesza z Bogiem w gorejącym krzewie na górze Synaj (por. Wj 3,2) czy Eliasza, który dostrzegł Stwórcę w „dźwięku łagodnej ciszy”, czy w szmerze łagodnego powiewu na górze Horeb (1 Krl 19,12).

Ale jak pisze w książce p. t. „Listy z pustyni” wspomniany już Carlo Carretto: „Pustynia jest miejscem osobistej odnowy i odświeżenia, nie tylko w sferze duchowej, ale także fizycznej i emocjonalnej”. Daje świadectwo, że czas spędzony na pustyni (choćby był to jeden dzień) jest dobroczynny dla całego człowieka. Wiele osób,  nie tylko duchownych, wpisane mają w swój duchowy program spędzenie na pustyni przynajmniej jednego dnia w miesiącu. Przykładem takiej praktyki jest kard. Robert Sarah – obecny Prefekt Kongregacji Doktryny Sakramentów, znany w Polsce ze swoich książek i głoszonych tu rekolekcji, który każdego miesiąca spędza na odosobnieniu, które nazywa swoją pustynią trzy dni w miesiącu, jadąc tam jedynie z Pismem Świętym w ręku i spędzając ten czas na modlitwie. Podobne doświadczenie jest wpisane w duchowość Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, których Siostry i Bracia spędzają w ramach „pustyni” jeden dzień w tygodniu. Znam także małżeństwa, które wyjeżdżają (oczywiście oddzielnie) na taki dzień pustyni i dają zgodne świadectwo, że ten czas spędzony w odosobnieniu jest intensywnym „ładowaniem duchowych akumulatorów”.

Ale pustynia kojarzy się z jeszcze jednym doświadczeniem, które uświadomiłem sobie bardzo mocno właśnie w tym roku a które wprost łączy się z kwestią duchowości. Mam na myśli fakt, że pustynia zmusza człowieka do poważnie rozumianej refleksji ekologicznej. W małym domku, który zamieszkuję jest wyryty napis: „For a better World” a donosi się do korzystania z wody, której tutaj po prostu nie ma. Świadomość barku tego podstawowego dobra woła o rozwagę i ludzką mądrość w posługiwaniu się naturalnymi dobrami, które dał nam Bóg, tak, aby starczyło ich dla innych. Na pustyni zupełnie inaczej rozumie się słowa jakie Bóg w Księdze Rodzaju kieruje do pierwszych ludzi: „Czyńcie sobie ziemię poddaną.” Stwórca dając nam w darze miłości Ziemię i jej zasoby przypomina nam, że jej czyste i delikatne piękno wymaga opieki i współpracy ze strony ludzi, jeżeli ma przetrwać i służyć kolejnym pokoleniom. Widok pustyni za oknem przypomina mi o zagrożonym środowisku (można ten obraz odnieść zarówno do środowiska zewnętrznego jak i wewnętrznego) i właśnie dlatego oba te środowiska powinny zajmować najwyższe miejsce na liście spraw, o które nieustannie troszczy się człowiek wiary. Dlatego, że odniesienie do środowiska zewnętrznego dokładnie wpisuje się w relacje potrójnej miłości: do Boga, do drugiego człowieka i do samego siebie. Takiego właśnie odniesienia uczy pustynia.

Pustynia – jak zwykł mawiać wspomniany już Mały Brat od Jezusa – prowadzi do poznania samego siebie a przez to doświadczenie do spotkania z Bogiem w takiej rzeczywistości, jaką ona jest naprawdę a nie jakiej byśmy sobie życzyli. Oczywiście mówiąc o pustyni mamy na myśli pewien symbol, który nie koniecznie oznacza miejsce geograficzne o takiej nazwie. Pustynia jest to jakiekolwiek miejsce odosobnienia i ciszy, gdzie możemy stanąć twarzą w twarz z głębokimi pytaniami dotyczącymi nas samych i naszego życia, w tym naszej relacji do Boga.

Przykład Chrystusa, ale też wielu duchowych autorytetów pokazuje, że jest to wymiar niezbędny dla naszego duchowego rozwoju. Warto pytać, czy w naszej duchowej wędrówce jest czas i miejsce na tę duchową przestrzeń, którą moglibyśmy określić jako nasze osobiste doświadczenie pustyni?

Największy skarb

Jezus powiedział do swoich uczniów:

Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo.

Sprzedajcie wasze mienie i dajcie jałmużnę! Sprawcie sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej się nie dostaje ani mól nie niszczy. Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze.

”Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy podobni do ludzi, oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci; aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie. A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”.

Wtedy Piotr zapytał: Panie, czy do nas mówisz tę przypowieść, czy też do wszystkich?

Pan odpowiedział: Któż jest owym rządcą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby na czas wydzielił jej żywność? Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli sługa ów powie sobie w duszy: Mój pan ociąga się z powrotem, i zacznie bić sługi i służące, a przy tym jeść, pić i upijać się, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna; każe go ćwiartować i z niewiernymi wyznaczy mu miejsce.

Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą. (Łk 12,32-48)

Największym skarbem chrześcijanina jest miłość Boga, a źródłem pokoju jest pamięć o tej miłości,  o tym, że mamy w niebie Ojca, który nas kocha. Chrześcijanin pomimo trudów i przeciwności nie załamuje się, nie traci nadziei, ponieważ wierzy, że jest w rękach miłosiernego Boga Ojca. Ludzie, który rzeczywiście odkryli przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym, że Bóg jest ich Ojcem i żyją tą prawdą i pamiętają o Bożej miłości, mają w sobie coraz więcej pokoju, harmonii i stabilności. Jeżeli ta miłość nas ogarnia, wypełnia nasze wnętrze, to choćby wokół nas świat się walił, będziemy mieć pokój, a nawet swoistą wewnętrzną radość.

Dzisiaj uczę się odczytywać sens tych ewangelicznych słów przez pryzmat ludzi Afryki, wśród których dane było mi się znaleźć w te wakacje. Są biedni, niewiele mają, wielu  z nich mieszka w warunkach, które my uznaliby za tragiczne, bez dostępu do bieżącej wody, czy prądu. A jednak są szczęśliwi i bogaci w pełną pokoju radość. Mają coś, czego nam – chrześcijanom zachodniej Europy – zdaje się coraz częściej brakować.

Aby odczytać sens dzisiejszej Ewangelii, trzeba się zatrzymać na pierwszym i ostatnim jej zdaniu. Pierwszy werset zawiera trzy fundamentalne elementy: przekazuje słowo pociechy, określa jej źródło i wskazuje na miłość Boga ku nam. Świadomość tych trzech elementów sprawia, że wspólnota (choćby była zaledwie małą trzódką) się umacnia i działa, żyje zgodnie ze swoją tożsamością (której źródłem jest udział w Królestwie samego Boga), aby rozwijać otrzymany dar miłości.

Dziś słowo otuchy jest skierowane przede wszystkim do tych uczniów Jezusa, którzy są prześladowani. Ale nie tylko! To nie jest iluzja, Bóg mówi: „Nie bój się”, bo nawet to, co małe i słabe, co po ludzku niepozorne, ma moc głoszenia Królestwa Bożego i jest umiłowane przez Ojca. A przeznaczeniem uczniów jest ścieżka zbawienia i świętości.

„Nie bój się!” mówi Bóg do nas, w których jest tyle mniejszych i większych, często bezzasadnych lęków. To one między innymi są przeszkodą do tego, abyśmy naszym życiem głosili Królestwo Boże, które jest już pośród nas, abyśmy z odwagą przyznawali się przed innymi do Chrystusa i do wiary.

Skoro Jezus daje nam swoje Królestwo, to co innego może nas zajmować? Własne życie, wygoda, nasz czas, nasze emocje? Otrzymaliśmy dar o wiele ważniejszy: Ojciec przez Syna daje nam w posiadanie swoje Królestwo. Czuwajmy więc. To czuwanie polega na tym, abyśmy przekazywali sobie lampę wiary i nadziei.

Słudzy z dzisiejszej Ewangelii nie wiedzieli, o której godzinie ich pan powróci. Nie mogli nastawić budzika i pójść spać. Podobnie Abraham nie wiedział, jak będzie przebiegała jego droga do Ziemi Obiecanej: „Wyszedł nie wiedząc dokąd idzie.” Przodkowie Izraela nie domyślali się kiedy nastąpi chwila wyzwolenia z niewoli egipskiej, które Bóg obiecał… Oni wszyscy nie wiedzieli. Lecz wierzyli. „Wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” – przypomina dziś autor Listu do Hebrajczyków [Hbr 11,1]. Wiara pozwala na mocy Bożego Słowa, które jest potężną gwarancją przyjąć za pewnik rzeczywistość, której jeszcze nie mas, której nie widać. Lecz czy potrafimy zaufać temu słowu tak jak zaufał mu Abraham, Mojżesz czy inni przed nami? Czy pozwalamy, by moc tego słowa przezwyciężała nasze obawy i nasze niedowiarstwo? Są w naszym życiu sytuacje, których nie rozumiemy. Nie mamy dokładnych wskazówek i harmonogramu Bożego działania. Pozostaje czasem zrobić kolejny krok w ciemności, mając za pochodnię jedynie wiarę i Boże Słowo.

Bóg nam zaufał i dał się nam poznać, pozostawiając nam swoja łaskę i Słowo. Niech zatem nas prowadzi Boże pocieszenie i błogosławieństwo.

Zejść z głowy do serca

Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.

Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”. Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”.

A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”.

On jednak odparł: „Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom”.

A ona odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.

Wtedy Jezus jej odpowiedział: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona. (Mt 15,21-28)

„Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida!” W dzisiejszej Ewangelii słyszymy prośbę wypowiedzianą słowami kobiety z Kanaanu. Jest to dokładnie to samo wołanie, które było modlitwą niewidomego spod Jerycha i które stało się kanwą Modlitwy Jezusowej.

Jest to modlitwa, która uświadamia nam, że każda i każdy z nas stoi przed Jezusem jak żebrak proszący o Jego uwagę i o Jego miłosierdzie. Można powiedzieć, że miłosierdzie Boga to pierwsza i Jedyna łaska, która jest nam potrzebna. Może właśnie dlatego Kościół uczynił to wołanie fundamentem jednej z najważniejszych modlitw, którą od wieków modlą się każdego dnia tysiące wyznawców Chrystusa.

Może się czasem zdarzyć, że podobnie jak ta kobieta z dzisiejszej Ewangelii trafiamy na mur obojętności Boga. Nie ma w odpowiedzi konkretnego słowa, ani znaku. Pozornie nie ma odpowiedzi. Wydawać się nam może, że Bóg milczy. Oczywiście jest to zawsze doświadczenie subiektywne. Niemniej warto, abyśmy w takich chwilach korzystali z lekcji jaką daje nam bohaterka dzisiejszej Ewangelii albo niewidomy spod Jerycha. Byśmy nie przestawali wołać z wiarą: „Panie Jezu, Synu Boży, ulituj się nade mną, grzesznikiem.” Ta modlitwa, stając się modlitwą nieustanną posiada niezwykłą moc przemiany naszego serca, które skupione na tym wołaniu odwraca się od trapiących go trosk a jednocześnie pogłębia swoje oddanie i związek z Jezusem, gdyż wie, że jedynie do Niego może oczekiwać pomocy.

W naszym doświadczeniu modlitwy często łapiemy się na tym, że mechanicznie powtarzamy wyuczone formuły, jednak myślami jesteśmy gdzieś indziej. Wiele osób skarży się, że trudno im skupić się na modlitwie.

Modlitwę Jezusową jako formę medytacji monologicznej określa się często mianem modlitwy wewnętrznej. Fenomenem tej praktyki jest to, że potrafi przemienić właśnie to z czym w modlitwie mamy często największy problem. A czyni to przez prosty zabieg. Nie często zdajemy sobie sprawę, że źródłem rozproszeń jest wielość myśli, które towarzyszą naszej modlitwie, to generuje różne wyobrażenia, które spontanicznie pojawiają się w naszej głowie, odciągając ją od rzeczywistej treści modlitwy. W modlitwie monologicznej ograniczamy się do ubóstwa jednego słowa/wersetu. Taka praktyka sprawia, że przestajemy zatrzymywać się nad sensem wyrazów, bo właściwie nie ma nad czym, a nasza głowa z czasem zaczyna podążać za sercem. Ta prosta praktyka ułatwia nam trwanie przed Bogiem. Im bardziej będzie ono cierpliwe i wytrwałe zobaczymy, że z czasem moc słowa/wersetu wypowiadanego w sercu pokona zupełnie nasze rozproszenia i wprowadzi nas w doświadczenie, które Mistrz Eckhart nazywa „misterium obecności”

Niestety żyjemy w świecie, w którym do naszego umysłu dociera zbyt wiele bodźców, co sprawia, że nasz umysł jest rozbiegany i za każdym razem powrót do tego, aby był on zwrócony jedynie ku Bogu jest trudne. Można powiedzieć, że to cena jaką płaci współczesny człowiek za to, że jego umysł staje się więźniem informacji, za którymi sam świadomie lub nieświadomie podąża. Stąd główną mądrością Modlitwy Jezusowej jest nieustanne powracanie do powtarzania w sercu modlitewnego wezwania kiedy się tylko da, co sprawia, że nasz umysł idąc za sercem nieco mniej oddala się od Boga, a przez to jest nie tylko mniej rozproszony w codziennym życiu, ale i żyje mocniej świadomością obecności przed Bogiem, zamieniając tym samym na modlitwę również inne czynności, które stają się naszym udziałem, zgodnie z dewizą św. Pawła Apostoła: „Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie” [1 Kor 10,31]. Jest to przecież ten sam św. Paweł, który w Liście do Tessaloniczan wzywa: „Módlcie się nieustannie”. [1 Tes 5,17]. Uświadamia nam w ten sposób, że modlitwa to coś więcej niż aktywność naszego rozumu. Gdyby tak było spełnienie wezwania Apostoła nie byłoby możliwe w praktyce. Święty Paweł doskonale wiedział, że modlitwa jest bardziej postawą wobec Boga i nie ogranicza się jedynie do intelektu, że ważniejsze w tej postawie jest serce i jego dyspozycja niż intelekt.  Nie znaczy, że rozum nie jest ważny. Ala jak zwykł mawiać ojciec Jan Bereza OSB: dla nas ludzi Zachodu konieczne jest praca nad tym, aby zejść z głowy do serca. I choć to krótki dystans, przebycie go wymaga częstokroć sporo czasu i wysiłku. Jest to jednak konieczne, jeśli człowiek chce prawdziwie „być” przed Bogiem nie tylko w modlitwie, ale i w życiu.

Czy jesteś szczęśliwy?

Ktoś z tłumu powiedział do Jezusa: ”Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem”.

Lecz On mu odpowiedział: ”Człowieku, któż Mię ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?”.

Powiedział też do nich: ”Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa we wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia”.

I powiedział im przypowieść:

”Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie: »Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów«. I rzekł: »Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę wszystko zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj«”.

Lecz Bóg rzekł do niego: ”Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?”.

Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem. (Łk 12,13-21)

„Marność nad marnościami, wszystko marność…”

Słuchając Koheleta, często mamy wrażenie, że przemawia do nas pesymista wszech czasów. Ktoś, kto gani nasze porywy radości i nadziei. Ów drażniący nas sceptyk zwraca jednak uwagę na ważną kwestię, na pytanie o to: „Czy jesteś szczęśliwy?”. Sam o tym milczy, zapewne zdając sobie sprawę, że nasza odpowiedź jest równie cenna, jak jego pytanie. Można powiedzieć, że tam, gdzie Kohelet milknie tam pozostawia przestrzeń do wsłuchania się w nasze serce.

Zupełnie inne wydaje się podejście świętego Pawła, bliższego naszym sercom przez optymizm, którym zaraża. Dla niego szczęście to prawdziwe bogactwo. Jesteś wolny od swoich grzechów i słabości, szukaj więc Tego, któremu to zawdzięczasz, szukaj w górze – podpowiada. Zmagasz się ze swoją słabością, z powalającymi cię często grzechami i słabościami, nie przejmuj się – mówi Paweł, moc bowiem w słabości się doskonali i dodaje, że któż mógłby nas potępić, jeśli sam Chrystus wstawia się za nami! 

Święty Paweł nieustannie zachęca nas do szukania Pana, w każdych okolicznościach, gdyż wie, że szukając „tego, co w górze”, łatwiej nam zadać śmierć temu, co w nas przyziemne i co nas tak często zniewala a jednocześnie zasłania nam Cel naszych dążeń. „Walcz”, zagrzewa Paweł, walcz, bo wciąż odnawiasz się „ku głębszemu poznaniu Boga” i w tym jest twoja siła. Ta odnowa polega na tym, że uczymy się patrzenia Boga na nas, takimi jakimi jesteśmy.

To budujące słowa, zapalające światełko w tunelu po pełnym sceptycyzmu spojrzeniu Koheleta i wprowadzające trochę równowago do naszych skołatanych serc.

Słuchając dzisiejszej Ewangelii odnoszę wrażenie, że bywamy bardzo podobni do tego człowieka, który zwraca się do Jezusa z prośbą. Czy nie jest tak, że w naszych modlitwach czynimy – mniej lub bardziej świadomie – Jezusa rozjemcą w naszych sprawach.

Dlaczego wymagasz ode Mnie – pyta Jezus – bym sprawił „coś”, co jest ważne dla ciebie? Nie na tym polega Ewangelia! Jeśli chcesz iść drogą Ewangelii, jeśli naprawdę wierzysz w to, że Moje słowa potrafią zmienić twoje życie, to po prostu żyj nimi! Tyle i aż tyle.

Życie prawdą Jezusowej Ewangelii poprowadzi nas bowiem dużo dalej niż tylko ku umiejętność rozwiązywania sporów i życiowych trudności na naszą korzyść. Ewangelia ma nas prowadzić do bycia bogatymi przed Bogiem. Co to znaczy? Bogaty przed Bogiem jest ten, który nie przestaje inwestować w życie duchowe i w szczęście wieczne, kto nie boi się zaryzykować układania swojego życia nie wedle swoich oczekiwań i tego, co dla niego ważne, ale godzić się na pójście tą drogą, jaką przygotuje mu Bóg, bez zastrzeżeń i w całkowitej wolności serca. Tu jest nasze prawdziwe szczęście, bo prawda polega na tym, że to Bóg lepiej wie, co dla nas dobre a nie my.  Być ubogim, czyli nie przywiązywać się do swoich planów i do tego, co w moim przekonaniu jest ważne na rzecz tego by mieć wszystko u Boga. I znów przypomina mi się życiowa maksyma, nieżyjącego już świętego kapłana, który zwykł mawiać: „Jezu, ufam Tobie – to moje jedyne ubezpieczenie na życie.” I tak żył. I to dawało mu prawdziwe poczucie szczęścia.

A czy Ty jesteś szczęśliwa/szczęśliwy?

Skarb, który odkrywamy w medytacji

Jezus powiedział do tłumów: „Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę.

Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną, drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją”. (Mt 13,44-46)

Niejednokrotnie podobni jesteśmy do perły zagubionej i przez to leżącej nie na swoim miejscu, ale gdzieś w błocie. Perła zagubiona nie ma swego piękna – jest brudna i jej piękno jest ukryte pod warstwą owego brudu. Również nasze wewnętrzne piękno często bywa ukryte pod warstwą grzechu. Jezus jednak obmywa nas z grzechu, przywraca nam wrodzony blask i umieszcza na swoim miejscu. Jakie to miejsce? Myślę że najlepsza odpowiedzią na  to pytanie jest fragment z proroka Izajasza w którym Bóg mówi do każdej i każdego z nas: „Oto wyryłem cię na obu dłoniach” [Iz 49,16].

I nawet gdyby przydarzyło się nam, że zaprzedalibyśmy się komukolwiek (jakiemukolwiek złu), wówczas On nas wykupuje za „wszystko co ma”, czyli swoją męką i śmiercią. I nie robi tego z litości, ale dlatego, że w Jego oczach zawsze jesteśmy bezcenni.

Dlaczego o tym mówimy? Dlatego, że często zapominamy o tej prawdzie i to nas gubi. Zamiast słuchać Boga, który mówi o nas, że jesteśmy bezcenni, częściej dajemy się zwieść kłamstwu złego ducha, który sam nie uwierzył w prawdę o swoim pięknie, zbuntował się przeciwko Stwórcy i tym samym kłamstwem i buntem pragnie zarazić nasze serca i zasiać w nas wątpliwości, które podkopują nasze zaufanie do Boga, ale i do nas samych.

Medytacja jest drogą do odkrywania naszego piękna. Jest oczyszczaniem perły, jaką jesteśmy z całego brudu i kurzy, jaki do nas przylgnął a który zakrywa prawdę o nas samych. Tym brudem jest nie tylko grzech, co oczywiste, ale równie często może to być nasza wykrzywiona opinia o nas samych, lub nasze wyobrażenia, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. To może być opinia innych o nas, której się kurczowo trzymamy, lub przekonanie, że czegoś nam brakuje do pełni, do zrealizowania naszego powołania, jakie nam Bóg wyznaczył. Słowem wszystko, co próbuje zakryć naszą prawdę o nas samych. Tę najgłębszą prawdę umieszczoną w głębi naszego jestestwa określoną mianem duszy, która sprawia, że jesteśmy tym kim jesteśmy. Więcej: jesteśmy tym, kim mieliśmy być od samego początku w zamyśle Boga i nie ma nikogo innego takiego. Medytacja, która uczy nas wsłuchiwać się w słowo samego Boga, jednocześnie uwalniając nas od wsłuchiwania się w cokolwiek innego, przynosząc prawdziwą wolność serca uczy nas odkłamywać rzeczywistość i sprawia, że mamy szansę odkryć jako osobiste doświadczenie prawdę wyrażoną w Księdze Przysłów: „Pan mnie stworzył, swe arcydzieło” [Prz. 8,22]. I co więcej odkrycie tej prawdy nie będzie maiło nic wspólnego z próżnością.

Kiedy spoglądamy z tej perspektywy wówczas łato dostrzec, że całe Pismo Święte jest potwierdzeniem, że Bóg jest wpatrzony w człowieka, cierpliwie wsłuchuje się w jego obawy, zmagania, prośby. Chce, by człowiek wraz z Nim współtworzył historię. To pełne miłości zapatrzenie i zasłuchanie w człowieka rozszerza się na wyraźne pragnienie intymnego z nim związku, ale by tak się stało potrzebna jest odpowiedź ze strony człowieka. Dlatego ta przypowieść z dzisiejszej Ewangelii ma też drugi wymiar. Jezus zachęca do poszukiwania skarbu większego od tego, który można znaleźć w ziemi czy na ziemi. Tym bezcennym skarbem według Niego jest Królestwo, które On przynosi. Dlatego ludzie prawdziwie wierzący oddaliby wszystko, co posiadają, by mieć szansę na zdobycie go. Przyjęcie królestwa jest jedyną w swoim rodzaju życiowa okazją. Niepowtarzalną! Żadne półśrodki nie są odpowiednie wobec wartości królestwa Bożego. A to oznacza, że wejście do tego Królestwa wymaga radykalnej decyzji: wiary obejmującej całą przyszłość życia z Bogiem.

Jednym z wielkich owoców medytacji jest to, że konfrontując nas z prawdą o sobie samych – o czym mówiliśmy w naszym ostatnim wprowadzeniu – oczyszcza i odkłamuje też nasze wewnętrzne intencje.

Warto pytać czy medytacja jest tą modlitwą, która przybliża nas do odkrycia tych dwóch prawd: Prawdy o naszej niepowtarzalnej wartości i prawdy o Królestwie, dla którego jesteśmy gotowi poświęcić dosłownie wszystko!?

Modlitwa, która nie prowadzi do odkrycia tych dwóch prawd może okazać się bowiem bezowocna.