Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Zaufać Panu

Z Ewangelii według Świętego Łukasza

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą przed królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie mógł się oprzeć ani sprzeciwić.

A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie spadnie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie». (Łk 21, 12-19)

Niektórzy mówią, że chrześcijaństwo jest czymś wymyślonym przez ludzi, żeby dać trochę pocieszenia tym, którzy nie dają sobie rady z trudną codziennością (Lenin nazwał chrześcijaństwo „gorzałką kiepskiej jakości”). A tymczasem dziś czytamy w Ewangelii, że to właśnie z powodu Jezusa wierzący w Niego będą mieli, delikatnie mówiąc, kłopoty, których by nie mieli, gdyby w Niego nie uwierzyli. To jak to w końcu jest? Wiara w Jezusa daje złudne szczęście, czy raczej ryzyko dodatkowego cierpienia?

Życie z Bogiem nie gwarantuje nam spokoju i braku kłopotów. Motywem trwania w komunii z Bogiem nie powinna być chęć łatwego i przyjemnego życia. Chodzi bowiem o zwycięstwo nad złem, nad naszymi słabościami, a to wymaga pracy nad sobą a niejednokrotnie walki, nie ucieczki. W tej walce nie jesteśmy jednak sami. I mamy moc, o jakiej nawet nie śniło się tym, którzy Boga nie znają – mamy moc i mądrość płynącą z łaski. Ważne jest tylko to, abyśmy w tej walce nie próbowali polegać tylko na sobie. Nasze zwycięstwo jest przede wszystkim sprawą Boga. A skoro tak, to jesteśmy na nie skazani.

Jezus uczy nas słowami dzisiejszej Ewangelii także tego, że mamy być świadomi naszej drogi podążania z Bogiem. Nie jest ona łatwa, ale jest to jedyna w swoim rodzaju droga, na której Jezus daje nam coś, czego żaden człowiek dać nie może. Daje szczęście, wolność i związany z nią pokój serca, którego nic nie jest w stanie zmącić, nawet nienawiść  innych (nawet wojny i zaraza – jak czytaliśmy wczoraj w Ewangelii). Tę przestrzeń pokoju serca i wewnętrznej wolności poszerzamy w sobie także przez praktykę medytacji.

Ostatnio słyszałem niezwykłą wypowiedź młodej dziewczyny – studentki z Warszawy zapytanej o motywy wiary i podążania za Jezusem. Odpowiedziała: „Tylko Jezus może nas uzdolnić nas do tego, czego nigdy byśmy nie potrafili osiągnąć, gdybyśmy nie uwierzyli w Jezusa i Jezusowi.

I dodała: „To dzięki Jezusowi mam siłę, aby nie odpierać ataków atakami, aby nie odpowiadać nienawiścią na nienawiść i złością na złość, a w chwili, kiedy czuję się wyśmiewana od razu takiej osobie wybaczać i modlić się za nią”.

Medytacja a w niej nieustannie odwoływanie się do Jezusa przez moc działającego w nas słowa uczy nas takiego oparcia na Nim i Jego łasce. Oby stawała się źródłem naszego bezgranicznego zaufania Jego mocy, przynosząc nam upragnioną wolność i pokój serca w każdej sytuacji naszego życia.

Sługo dobry…

Z Ewangelii według św. Łukasza

Jezus opowiedział przypowieść, dlatego że był blisko Jerozolimy, a oni myśleli, że królestwo Boże zaraz się zjawi. Mówił więc: Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić. Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: Zarabiajcie nimi, aż wrócę.

Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał. Stawił się więc pierwszy i rzekł: Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min. Odpowiedział mu: Dobrze, sługo dobry; ponieważ w dobrej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami. Także drugi przyszedł i rzekł: Panie, twoja mina przyniosła pięć min. Temu też powiedział: I ty miej władzę nad pięciu miastami. Następny przyszedł i rzekł: Panie, tu jest twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał. Odpowiedział mu: Według słów twoich sądzę cię, zły sługo. Wiedziałeś, że jestem człowiekiem surowym: chcę brać, gdzie nie położyłem, i żąć, gdziem nie posiał. Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym je z zyskiem odebrał. Do obecnych zaś rzekł: Odbierzcie mu minę i dajcie temu, który ma dziesięć min. Bo powiadam wam: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. (Łk 19,11-28).

Lubię oglądać w wiadomościach sportowych zawodników, którzy przed lub po występie wykonują znak krzyża – w geście zawierzenia się Bogu, w geście wdzięczności. Obraz ukazujący połączenie ciężkiej pracy człowieka, który jednak mimo ogromnego wysiłku, który włożył w przygotowanie do zawodów nie polega tylko na własnych zdolnościach i siłach…

W dzisiejszej Ewangelii Jezus opowiada historię pewnego człowieka, który powierzył trzem sługom tę samą kwotę pieniędzy, aby nimi zarządzali w czasie jego nieobecności. Gdy powrócił i chciał się z nimi rozliczyć okazało się, że pierwszy z nich zyskał dziesięciokrotnie więcej, drugi – pięciokrotnie więcej, zaś ostatni oddał jedynie to, co otrzymał, bez żadnego zysku. Swoją postawę uzasadnił lękiem, który czuł wobec pana.

Ta przypowieść jest pięknym obrazem życia. Każdy z nas przychodzi na ten świat obdarowany różnorodnymi dobrami: różnego rodzaju ludzkim potencjałem, zdolnościami, talentami, pasjami. Możliwości pomnażania tego, co wnosimy ze sobą na ten świat, jest bardzo wiele. Psycholodzy wskazują na potrzebę rozwoju, którą każdy z nas posiada. Dlaczego więc jest tak, że jedni z pasją podejmują różne wyzwania, odważnie wkraczając w świat, a inni zamykają się w sobie i za życia z życia się wycofują?

Jakąś odpowiedź znajdujemy w dzisiejszej Ewangelii, a dokładnie – w wymówce trzeciego ze sług. Postrzega on swego pana jako kogoś okrutnego, kto niczego mu nie ofiarował, a w zamian oczekuje od niego nie wiadomo jakich zysków.

Czasem nosimy w swoich sercach podobny obraz Boga. Boga wymagającego, który chce z nas wycisnąć dobre uczynki, wierność w podejmowanych zobowiązaniach, wierność przykazaniom. Boga, którego bardziej się obawiamy niż kochamy.

Wracając do wspomnianych sportowców – pokazują oni dla jakich wartości warto się trudzić. Przede wszystkim jest to radość zwycięstwa. To satysfakcja z tego, że podejmowane wysiłki nie idą na marne. To poczucie szczęścia, które wypływa ze świadomości, że zostaliśmy stworzeni jako ludzie, którzy mogą się rozwijać, czuć radość osiągania celów. Jest tylko jedno „ale”. To bardzo dużo kosztuje!

Dzisiaj coraz częściej proponuje się nam zwycięstwa pozorne, bo pozbawione wysiłku i trudu.

„Bóg stworzył nas, abyśmy walczyli. Abyś na drodze swego powołania trudził się i zdobywał cele zgodne z tym, co podpowiada nam sumienie. Byśmy przełamywali swój opór przed lękiem, bólem, trudem, zapieraniem się samego siebie. Do tego zostałeś stworzony i powołany. Jako mąż, żona, jako ojciec, matka, jako sportowiec, urzędnik, nauczyciel, jako przyjaciel, jako dobry i solidny kolega w pracy i wierny towarzysz. To zwycięstwo jest dla ciebie możliwe wtedy, gdy będziesz miał prawdziwy, czyli pozytywny, obraz twego Pana – twego Boga. Od tego obrazu zależy bardzo wiele.” (Reguła życia)

Praktyka codziennej medytacji, to trud, ale to właśnie w tym trudzie pozwalamy, aby Jezus przez swoje słowo i łaskę wykuwał w naszych sercach prawdziwy obraz Boga, na którym będziemy potrafili oprzeć się bez lęku, za całkowitym zaufaniem. Ponieważ każde wezwanie, które towarzyszy tej modlitwie: „Panie Jezu, synu Boży, ulituj się nade mną”, czy też „Jezu, ufam Tobie” nieustannie nam przypomina, że dla nas – ludzi wiary – nie ma lepszego ubezpieczenia na życie i lepszej gwarancji osiągnięcia życiowego sukcesu niż Jezus i Jego łaska.

Wdzięczność uzdrawia serce

Z Ewangelii według Świętego Łukasza

Zdarzyło się, że Jezus, zmierzając do Jeruzalem, przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei.

Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: «Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!» Na ten widok rzekł do nich: «Idźcie, pokażcie się kapłanom!» A gdy szli, zostali oczyszczeni.

Wtedy jeden z nich, widząc, że jest uzdrowiony, wrócił, chwaląc Boga donośnym głosem, padł na twarz u Jego nóg i dziękował Mu. A był to Samarytanin.

Jezus zaś rzekł: «Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Czy się nie znalazł nikt, kto by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec?» Do niego zaś rzekł: «Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła». (Łk 17, 11-19)

Czy słowa dzisiejszej Ewangelii oznaczają, że Bóg domaga się od nas, byśmy Mu dziękowali za to, co On robi dla nas? Oczywiście, że nie. Bóg działa w naszym życiu bezinteresownie, bez oczekiwania na jakąkolwiek wdzięczność, bo jest miłością. Jeśli Jezus zachęca nas do wdzięczności, to dlatego, że jest ona bardzo skuteczną duchową terapią dla nas. Dziękczynienie (w języku greckim εὐχαριστία oznacza dziękczynienie) jest niesamowitym pokarmem dla naszego serca. Jak nauczał św. Efrem Syryjczyk: „Kto dużo dziękuje, ten staje się umocniony wdzięcznością, bo zyskuje świadomość tego jak wiele otrzymuje a przy okazji staje się dobry, gdyż dobro ma to do siebie, że kiedy go doświadczymy rodzi w nas radość i pragniemy się nim dzielić.”

Jakiś czas temu odbyła się konferencja p.t. Religia, która uzdrawia, religia, która szkodzi, której celem było ukazanie różnych sposobów wykorzystywania w psychoterapii doświadczeń z życia religijnego i uświadomienia, że sfera duchowa jest inspirującym elementem zdrowego życia.

Jeden z wykładów zatytułowany był: „Pozytywna psychologia wdzięczności”. Pozwólcie, przytoczyć jeden cytat z wykładu: „W pismach wielkich systemów religijnych tworzących zręby ludzkich kultur – judaizmu, chrześcijaństwa, islamu, buddyzmu, hinduizmu – a także w dziełach filozofów i teologów wdzięczność była i jest opisywana jako siła charakteru niezbędna do przeżywania dobrego życia, odgrywająca zasadniczą rolę w procesach współistnienia człowieka ze światem.”

Św. Paweł pisze: „W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie” (1 Tes 5, 18). Stosunkowo łatwo przychodzi wdzięczność za to, co jest radosne, przyjemne, satysfakcjonujące. Trudniej natomiast dziękować za dary trudne.

Jeden z misjonarzy pracujących w Afryce mówił, że w jednym z języków afrykańskich słowo „dziękować” zastępuje wyrażenie „patrzeć wstecz”. Jest w tym intuicja, że spojrzenie wstecz rodzi wdzięczność. Nie można oczekiwać wdzięczności od człowieka, który w chwili obecnej żyje przywalony cierpieniem, zmaga się z ciężkim losem, doświadcza „ciemnej doliny”.

Gdy stoimy przed obrazem w odległości kilku centymetrów, widzimy najczęściej niezrozumiałe szczegóły: plamy, kreski, spękania farby. Dopiero gdy oddalimy się na kilka kroków i ogarniemy wzrokiem całość, możemy dostrzec piękno obrazu i zrozumieć zamysł artysty. Podobnie jest z naszym życiem. Z bliska, w momencie przeżywania trudnych wydarzeń wydają się one niezrozumiałe, bezsensowne, uciążliwe, często niepotrzebne. Dopiero z perspektywy czasu, z dystansu widzimy, że to miało sens, służyło naszemu dobru, nie było dziełem przypadku, że stało się okazją do dojrzewania naszej wiary, naszej miłości, naszej nadziei lub innej cechy.

Bywa nierzadko tak, że wiele rzeczy, z których korzystamy na co dzień uważamy za oczywiste. Sądzimy, że „nam się należą”. I dlatego nie patrzymy na nie w kontekście daru. Takie patrzenie niestety utwierdza w nas postawę roszczeniową, pretensjonalną. Zamiast logiki: „korzystam z daru, łaski”, pojawia się mentalność: „robię łaskę, że biorę”. Potrafimy wówczas upominać się o łaski, a nie potrafimy za nie dziękować. Tymczasem jak ktoś ładnie powiedział: „wdzięczność jest „pamięcią serca”, uwalnia od rutyny i nudy i uczy pokory.”

Medytacja monologiczna jest modlitwą serca. Dobrze gdyby była też wdzięcznością serca za odnalezienie w niej naszej duchowej drogi i formacji naszego serca i naszego człowieczeństwa.

Wyrzec się wszystkiego, aby wszystko otrzymać

Z Ewangelii według Świętego Łukasza

Wielkie tłumy szły z Jezusem. On odwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.

Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby położył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”.

Albo jaki król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.

Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem». (Łk 14, 25-33)

Jezus podaje dziś potrójne „kryterium negatywne”: kto nie może być Jego uczniem. Jak widać, nie interesuje Go entuzjazm wielkich tłumów, choć przecież pragnie, „żeby wszyscy ludzi byli zbawieni i doszli do poznania Prawdy” (1 Tm 2,4).

Dzisiejsza Ewangelia przestrzega, że nie można być chrześcijaninem „na gapę”, ukrytym w tłumie, który nie przejmuje się wezwaniami do nawrócenia, a jego religijność to kwestia koniunktury. Zbawienie osiąga się nie przez statystyczną przynależność do Kościoła, lecz raczej poprzez stawanie się podobnym do Jezusa.

Lepiej brzmiące jest dla nas stwierdzenie Jezusa, że „kto ojca lub matkę kocha więcej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” niż ujęcie negatywne, które słyszymy dzisiaj: „kto nie ma w nienawiści ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, a wreszcie siebie samego”. Jezus jednak nie snuje subtelnych rozważań o duchowych priorytetach i preferencjach, ale używa języka mocnego i pełnego ognia. W typowo semickim stylu domaga się, by miłować Boga całym sercem i ponad wszystkie inne miłości (Łk 10,27).

Słowo o tym, żeby mieć w nienawiści tych, których najbardziej kochamy, ma nas chronić przed zaślepiającą mocą miłości. To, że kogoś kocham, że kogoś bardzo kocham, nie może oznaczać, że kocham wszystko, co on czyni. Prawdziwa miłość będzie zawsze wymagająca i będzie umiała stawać w prawdzie.

Jezus domaga się od swoich uczniów miłości większej niż ta, jaką rodzice obdarzają swe dzieci, lub przeciwnie, jakiej mogą od nich oczekiwać.

W tej wypowiedzi Pan Jezus wyraźnie mówi, że trzeba Go kochać jako Boga, na pierwszym miejscu – że z Niego bierze się w nas nasza zdrowa miłość do innych, również do naszych najbliższych. Jeśli Jego nie będziemy kochać na pierwszym miejscu, wtedy i nasza miłość do najbliższych będzie okaleczona.

Również przypowieść o budowaniu wieży w inny sposób mówi nam to samo: Jeśli chcemy coś osiągnąć w życiu duchowym, którego ostatecznym owocem (niejako uwieńczeniem budowli jest życie wieczne), Pana Boga i relację z Nim musimy postawić na pierwszym miejscu, jako fundament. Bo jeśli w życiu czasem stawiamy Boga na pierwszym miejscu, ale czasem co innego, to może się okazać – mówiąc językiem przypowieści – że wkradną się w nasze życie jakieś wady budowlane, które mogą w najgorszej sytuacji grozić zawaleniem się konstrukcji naszego życia..

Dobrze oddają to słowa św. Pawła z dzisiejszego pierwszego czytania: „Miłość nie wyrządza zła bliźniemu”. Jak łatwo jest nam przekroczyć Boże Prawo (a więc ów fundament) kiedy zwracamy uwagę na własną korzyść. To często argument: „co mogę zyskać” jest tym, który przeważa o kierunku naszych decyzji. W naszych wyborach, w których jest przecież jakaś cząstka miłości do innych często przeważa nasz własny interes i miłość własna, która św. Paweł nazywa „miłością bez krzyża”. Taka miłość za główny motyw działania i wyborów ma własne dobro. Potrafimy wchodzić w różne kompromisy by coś dla siebie ugrać, coś zyskać… „Kochamy drugiego, ale dla siebie samych” – powie św. Jan Bosko. Nie dla nich samych i nie dla samego Jezusa. Jest to jednak miłość egoistyczna, która często nas zwodzi i de facto potrafi pójść na kompromis z jakimś złem, które wybieramy (bo tak jest wygodniej czy łatwiej, czy przynosi nam to jakąś korzyść) i sprawia, że nie zawsze umiemy dostrzec krzywdę, którą takim wyborem czy decyzją wyrządzamy drugiemu.

Jezus zaprasza nas byśmy zaakceptowali krzyż wpisany w miłość to znaczy: trud szacunku do drugiego człowieka; jego prawdziwe dobro, które wyznacza granice naszego postępowania. To oznacza, że trzeba pozwolić na ukrzyżowanie w sobie swego fałszywego „ja”, które chce być egoistą i zajmować się tylko swoim dobrem. Każdy z nas ma w sobie fałszywe „ja”. Lubimy temu zaprzeczać, podczas, gdy ono ujawnia się w tak wielu sytuacjach. Prośmy o spójność naszego życia. Prośmy byśmy chcieli służyć Chrystusowi kochając drugiego i siebie samego w sposób przynoszący prawdziwe dobro, czyli takie, które służy zbawieniu duszy drugiego i naszej własnej.

Tej sprawie w sposób bezkompromisowy służy medytacja monologiczna, której praktykę opieramy całkowicie na Jezusie, Jego słowie i łasce w ten sposób niejako czyniąc Go fundamentem naszej duchowej budowli. A przy okazji jest to praktyka, która skutecznie uczy obumierania dla naszego fałszywego „ja”, po to aby nasze życie coraz bardziej opierać na prawdzie i bezinteresownej miłości.

Droga Błogosławieństwa

Drodzy, dzisiaj z racji uroczystości Wszystkich Świętych stacjonarnej medytacji dzisiaj nie będzie. Pozdrawiam. M.

Z Ewangelii według Świętego Mateusza

Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył usta i nauczał ich tymi słowami:

«Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.

Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.

Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.

Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.

Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.

Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.

Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.

Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie». (Mt 5, 1-12a)

Jest takie opowiadanie “O sklepiku i supermarkecie”

Ubogi Żyd, właściciel małego sklepiku z różnościami, wyznał zmartwiony rabinowi swoje obawy i kłopoty. Oto dokładnie naprzeciwko jego biznesu powstał wielki supermarket, czyli potężna konkurencja, której nie wytrzyma mały sklepik. Od lat należy ten kantorek do naszej rodziny – tłumaczył – i jeżeli stracę klientów, oznacza to dla mnie kompletną ruinę, gdyż do niczego innego się nie nadaję.

Rabin słuchaj uważnie, a potem odezwał się z namaszczeniem: – Jeżeli boisz się właściciela supermarketu, będziesz go nienawidził. I właśnie nienawiść stanie się twoją ruiną! – Co mam więc robić? – zapytał zrozpaczony sklepikarz.

– Każdego ranka wychodź na chodnik – odpowiedział mistrz – i błogosław swemu biznesowi, aby dobrze prosperował. Potem odwróć się i błogosław tak samo sklep naprzeciwko!

– Co?! – nie wytrzymał kupiec – mam błogosławić swego konkurenta i niszczyciela?- Każde błogosławieństwo – tłumaczył uczony mąż jakie dzięki tobie stanie się jego udziałem, powróci do ciebie. Ale i wszelkie zło, jakie ściągniesz na niego, wróci do ciebie i zniszczy cię doszczętnie.

Za pół roku zjawił się ten sam sklepikarz, aby rabinowi donieść, że rzeczywiście – jak przewidywał – musiał zwinąć swój biznes, ale teraz jest dyrektorem supermarketu i powodzi mu się lepiej niż przedtem!

Błogosławić powinniśmy każdemu, bo błogosławieństwo dla innych jest również i naszym błogosławieństwem. Każdy, komu jest dobrze, potrafi odpłacić tym samym czyniacym mu dobro. Zwykły uśmiech to tak wiele, bo pozwala rozjaśnić chmury, deszcz i szarzyznę naszego codziennego życia…

Jak inny byłby świat, gdybyśmy częściej sobie błogosławili a nie złorzeczyli. Niby to takie proste.

Może klucz tkwi w powtarzaniu…

Pomyślałem sobie o tym błogosławieniu innym w kontekście praktykowanej przez nas medytacji monologicznej. Dziewięć razy Jezus powtarza dziś słowo „Błogosławieni”.  Powtarzanie uczy nas żyć według tych słów – to stara szkoła Ojców Pustyni. Gdybyśmy częściej powtarzali Ewangelię Błogosławieństw może łatwiej nam byłoby błogosławić – jak ów Żyd z opowieści – sobie i innym w każdych okolicznościach życia? Dwanaście wersetów, w których otrzymujemy od Jezusa jasne instrukcje jak żyć w duchu błogosławieństw.

W wolnej chwili może warto rozważyć zdanie po zdaniu z tego fragmentu Ewangelii i zadać sobie po każdym zdaniu pytanie: Jak daleko zaszedłem w swoim sercu i życiu: w ubóstwie w Duchu, w łagodności, w miłosierdziu, w cichości i czystości serca…?

To jak powtarzanie medytacyjnego wezwania, które przypomina, że za każdym razem, gdy w medytacji wzywamy imię Jezus On nam błogosławi ucząc nas w ten sposób błogosławić innym. To dobra droga do wyciszenia złych emocji, które pojawiają się w naszych relacjach z innymi, do pokoju serca i do rozsiewania wokół siebie dobra.