Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Skarb, który odkrywamy w medytacji

Jezus powiedział do tłumów: „Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę.

Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną, drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją”. (Mt 13,44-46)

Niejednokrotnie podobni jesteśmy do perły zagubionej i przez to leżącej nie na swoim miejscu, ale gdzieś w błocie. Perła zagubiona nie ma swego piękna – jest brudna i jej piękno jest ukryte pod warstwą owego brudu. Również nasze wewnętrzne piękno często bywa ukryte pod warstwą grzechu. Jezus jednak obmywa nas z grzechu, przywraca nam wrodzony blask i umieszcza na swoim miejscu. Jakie to miejsce? Myślę że najlepsza odpowiedzią na  to pytanie jest fragment z proroka Izajasza w którym Bóg mówi do każdej i każdego z nas: „Oto wyryłem cię na obu dłoniach” [Iz 49,16].

I nawet gdyby przydarzyło się nam, że zaprzedalibyśmy się komukolwiek (jakiemukolwiek złu), wówczas On nas wykupuje za „wszystko co ma”, czyli swoją męką i śmiercią. I nie robi tego z litości, ale dlatego, że w Jego oczach zawsze jesteśmy bezcenni.

Dlaczego o tym mówimy? Dlatego, że często zapominamy o tej prawdzie i to nas gubi. Zamiast słuchać Boga, który mówi o nas, że jesteśmy bezcenni, częściej dajemy się zwieść kłamstwu złego ducha, który sam nie uwierzył w prawdę o swoim pięknie, zbuntował się przeciwko Stwórcy i tym samym kłamstwem i buntem pragnie zarazić nasze serca i zasiać w nas wątpliwości, które podkopują nasze zaufanie do Boga, ale i do nas samych.

Medytacja jest drogą do odkrywania naszego piękna. Jest oczyszczaniem perły, jaką jesteśmy z całego brudu i kurzy, jaki do nas przylgnął a który zakrywa prawdę o nas samych. Tym brudem jest nie tylko grzech, co oczywiste, ale równie często może to być nasza wykrzywiona opinia o nas samych, lub nasze wyobrażenia, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. To może być opinia innych o nas, której się kurczowo trzymamy, lub przekonanie, że czegoś nam brakuje do pełni, do zrealizowania naszego powołania, jakie nam Bóg wyznaczył. Słowem wszystko, co próbuje zakryć naszą prawdę o nas samych. Tę najgłębszą prawdę umieszczoną w głębi naszego jestestwa określoną mianem duszy, która sprawia, że jesteśmy tym kim jesteśmy. Więcej: jesteśmy tym, kim mieliśmy być od samego początku w zamyśle Boga i nie ma nikogo innego takiego. Medytacja, która uczy nas wsłuchiwać się w słowo samego Boga, jednocześnie uwalniając nas od wsłuchiwania się w cokolwiek innego, przynosząc prawdziwą wolność serca uczy nas odkłamywać rzeczywistość i sprawia, że mamy szansę odkryć jako osobiste doświadczenie prawdę wyrażoną w Księdze Przysłów: „Pan mnie stworzył, swe arcydzieło” [Prz. 8,22]. I co więcej odkrycie tej prawdy nie będzie maiło nic wspólnego z próżnością.

Kiedy spoglądamy z tej perspektywy wówczas łato dostrzec, że całe Pismo Święte jest potwierdzeniem, że Bóg jest wpatrzony w człowieka, cierpliwie wsłuchuje się w jego obawy, zmagania, prośby. Chce, by człowiek wraz z Nim współtworzył historię. To pełne miłości zapatrzenie i zasłuchanie w człowieka rozszerza się na wyraźne pragnienie intymnego z nim związku, ale by tak się stało potrzebna jest odpowiedź ze strony człowieka. Dlatego ta przypowieść z dzisiejszej Ewangelii ma też drugi wymiar. Jezus zachęca do poszukiwania skarbu większego od tego, który można znaleźć w ziemi czy na ziemi. Tym bezcennym skarbem według Niego jest Królestwo, które On przynosi. Dlatego ludzie prawdziwie wierzący oddaliby wszystko, co posiadają, by mieć szansę na zdobycie go. Przyjęcie królestwa jest jedyną w swoim rodzaju życiowa okazją. Niepowtarzalną! Żadne półśrodki nie są odpowiednie wobec wartości królestwa Bożego. A to oznacza, że wejście do tego Królestwa wymaga radykalnej decyzji: wiary obejmującej całą przyszłość życia z Bogiem.

Jednym z wielkich owoców medytacji jest to, że konfrontując nas z prawdą o sobie samych – o czym mówiliśmy w naszym ostatnim wprowadzeniu – oczyszcza i odkłamuje też nasze wewnętrzne intencje.

Warto pytać czy medytacja jest tą modlitwą, która przybliża nas do odkrycia tych dwóch prawd: Prawdy o naszej niepowtarzalnej wartości i prawdy o Królestwie, dla którego jesteśmy gotowi poświęcić dosłownie wszystko!?

Modlitwa, która nie prowadzi do odkrycia tych dwóch prawd może okazać się bowiem bezowocna.

Naucz nas modlić się

Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: „Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów”.

A On rzekł do nich: „Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo. Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień, i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczymy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie”.

Dalej mówił do nich: „Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: »Przyjacielu, użycz mi trzech chlebów, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać«. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: »Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie«. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje.

I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą”. (Łk 11,1–13)

Uczniowie Jezusa, jak małe dzieci, proszą Go: „Naucz nas się modlić!” Na pierwszy rzut oka może nam się ich prośba wydać trochę dziwna. Jako pobożni Żydzi, zanurzeni w długą judaistyczną tradycję z pewnością z modlitwą byli za pan brat. Skąd więc ta prośba? Moim zdaniem skłania ich do niej obserwacja Jezusa modlącego się a jeszcze bardziej owoc tej modlitwy: Jego relacja z Bogiem, której modlitwa jest elementem. Relacja, która różni Jezusa od wszystkich innych nauczycieli Izraela, których znali. Później zwrócą się raz jeszcze z podobną prośbą: „Pokaz nam Ojca, a to nam wystarczy…”

Uczniowie widząc w życiu Jezusa owoce Jego życia wewnętrznego proszą: „Pokaż nam, jak to się robi!”.

Kiedyś jedne filozof, który po wielu latach walki z Kościołem i z chrześcijaństwem nawrócił się stając się gorliwym wyznawcą Chrystusa i apologetą powiedział, że ludzi nie nawraca się przez dyskusje teologiczne czy filozoficzne, przez wymianę argumentów. Ludzi nawraca coś, co można by nazwać uzgodnieniem ducha Ewangelii z życiem. Coś co sprawia, że człowiek niewierzący spotykając prawdziwego chrześcijanina wraca do domu i pytanie „skąd on to ma?” odnoszące się do chrześcijanina a dotyczące jego wewnętrznej wolności, pewności jaką w sobie nosi, nadziei i niezachwianej wiary nie daje mu spać i zmusza go do szukania.

 Myślę, że taka właśnie obserwacja życia Jezusa i fascynacji Jego stylem życia i myślenia, tak innym od znanych im uczonych w Piśmie zmusiła Apostołów by zwrócili się z tą prośbą do Nauczyciela. I Jezus nie zostawia tej prośby bez odpowiedzi.

Niestety przeczytanie tej Ewangelii (Łk 11, 1-13) nie do końca ukazuje znaczenie tej Chrystusowej lekcji. My czytając  Ewangelię, w której Jezus uczy swoich uczniów modlitwy zatrzymujemy się zwykle na tym, co zewnętrzne: na słowach modlitwy „Ojcze nasz”. Tymczasem w całym przepowiadaniu Jezusa chodzi o to, żeby wymiary wewnętrzny i zewnętrzny pokrywały się nawzajem, by stanowiły wzajemnie dopełniające się elementy całości. Tak jak Jezus nie chce ślepego posłuszeństwa wobec prawa, tak nie chce także pustych słów modlitwy. Równie ważna jak słowa, których Jezus uczy, jest postawa, która ma towarzyszyć modlitwie – postawa całkowitej ufności. I nie ma to nic wspólnego ze ślepym zaufaniem. A różnica jest istotna. Kto jest człowiekiem ufności ten wie.

Jezus ucząc nas, jak mamy się modlić pokazuje tak naprawdę, kim jesteśmy: dziećmi Boga. A życie tą prawdą jest fundamentem dobrej modlitwy. Kiedy to zrozumiemy modlitwa w której możemy zwrócić się do Boga „Ojcze” otworzy przed nami zupełnie inny, bezkresny jej wymiar.

Medytacja jako sposób bycia

Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami:

„Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha”. (Mt 13,1-9)

Mija kolejny rok naszych medytacyjnych spotkań. Czasem spoglądając wstecz na minione dwanaście lat nie wiem kiedy to minęło… Tyle wspólnie spędzonych godzin na medytacji. Tyle osób, które przewinęły się przez naszą wspólnotę. Każdy, choćby krótko podążał z nami ścieżką medytacji wniósł w nią coś osobistego i niepowtarzalnego. Po ludzku trudno ogarnąć owoce tego doświadczenia.

Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem… Pisząc to wprowadzenie siedzę nad jeziorem, na łódce przycumowanej do brzegu i lekko kołyszącej się na wodzie. Na zegarze 5.30 rano. Wszystko do koła jeszcze śpi. No może poza dzikimi kaczkami, które są już gotowe by zasiąść do stołu, byleby ktoś chciał czymś ich poczęstować. Taki rześki poranek nad jeziorem to dobre tło dla pisania wprowadzeń do medytacji…

Każdy, kto ma za sobą jakieś doświadczenie w regularnej praktyce medytacji – zaznaczmy, że tylko taka z punktu widzenia rozwoju duchowego ma sens – może zaobserwować, że owoce medytacji są podobne do tego obrazu, jaki Jezus rysuje w dzisiejszej przypowieści.

Medytacja, to nic innego jak przygotowywanie gleby naszego serca po to, aby wydawało coraz lepsze owoce padającego na nie słowa Bożego.

Na początku zwykle jest chaos. Fale myśli, wyobrażeń i filmów przelewają się przez umysł, nie pozwalając się skupić. I rzeczywiście najczęściej bywa tak, że ziarno słowa Bożego, którego próbujemy się uchwycić zostaje przez nie pochłonięte i zagłuszone. Wraz z rozwojem praktyki medytacji dostrzegamy jednak, że ten sam umysł, który często płata nam figle potrafi być spokojny, jak ocean w bezwietrzny dzień. A wtedy doświadczamy, że nie tylko łatwiej nam skupić się na słowie, ale też, że ono przejmuje nad nami kontrolę i jeśli mu się zawierzymy, to sięgając do innej przypowieści Jezusa doświadczamy, że: Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy to ziarno słowa dojrzewa w nas a my sami nie wiemy jak [Mk 4, 26-27]

Medytacja sięga po najbardziej prozaiczne narzędzia, które nam nieustannie towarzyszą. Jednym z nich jest oddech, na którym próbujemy się skupić, po pierwsze dlatego, że fizyczne odczuwanie oddechu jest zawsze możliwe i możemy użyć go jako kotwicy w powracaniu do chwili obecnej, ale też dlatego, że jest w nim coś niezwykłego z punktu widzenia wiary. Oddech to życie! To konsekwencja tego tchnienia, jakie Bóg nam ofiarował stwarzając nas. Dlatego dla osoby wierzącej oddech zawsze będzie kojarzył się z darem życia podarowanego nam przez Boga. Można zatem śmiało powiedzieć, że medytacja jest afirmacją życia a medytujący są jego pasjonatami.

Żyjemy w świecie informacji, dlatego nie da się do końca usunąć krążących w naszej głowie myśli, emocji, dźwięków czy obrazów. Tym bardziej, że do medytacji siadamy zwykle albo rano przed dniem, który ma przed sobą wiele planów albo wieczorem, kiedy nasz umysł jest nafaszerowany echem różnych wydarzeń, które się dokonały. Przypomnijmy sobie raz jeszcze to, co było tu już niejednokrotnie mówione: Medytacja nie jest ucieczką od rzeczywistości. Wręcz przeciwnie! Medytacja prowadzi do rzeczywistości i osadza nas w tu i teraz i przez to prowadzi do samopoznania. W tym samopoznaniu wszystko to, co nosimy w sobie (a więc również myśli, emocje, pragnienia) jest częścią prawdy o nas samych. Oczywiście truizmem jest stwierdzenie, że medytacja prowadzi nas do pogłębionego kontaktu z Bogiem, ale czyni to nie inaczej niż przez pogłębiony kontakt z samym sobą i przez akceptację siebie.

Medytacja konfrontuje nas z codziennością i jej wymaganiami. Nie oddziela od problemów, ale sprawia, że zaczynamy spoglądać na nie z innej perspektywy. Regularna medytacja kształtuje w nas cierpliwość, dyscyplinę, koncentrację, uczy też dystansu do rzeczywistości, która próbuje nas przytłoczyć – a to są te konkretne cnoty i postawy, które służą procesowi przemian jaki dokonuje się w nas za sprawą medytacji i mogą dodać siły do ich urzeczywistnienia. Jako ludzie wiary wiemy bowiem, że poza naszym wysiłkiem i zaangażowaniem działa w nas łaska. Jej synonimem jest przywoływane niczym mantra słowo, które towarzyszy naszej praktyce. Mowa tu o szczególnym słowie odnoszącym się do imienia Jezus. Chrześcijańska medytacja przypomina nam, że to słowo jest fundamentem, na którym pragniemy i opierać nasze życie. Za tym słowem kryje się bowiem żywa OBECNOŚĆ, w którą medytacja pragnie nas świadomie zanurzać, gdyż Ona jest Tym, z czego czerpiemy nasze siły a nade wszystko łaskę potrzebną do wewnętrznej przemiany, na której osadza się także przemiana zewnętrznego życia. Oczywiście faktem jest, że jak mówi św. Łukasz w Dziejach Apostolskich: „W Bogu żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” [Dz 17,28] a zatem ta obecność jest nam dana jako dar, ale ludzki umysł skłonny do zapominania o rzeczach najważniejszych musi ciągle wracać do tej fundamentalnej dla nas – chrześcijan prawdy. To właśnie jest owa inna perspektywa, jakiej uczy nas medytacja. Nie umniejszając naszych zmagań, które nam towarzyszą medytacja uczy kierować nasze serce i umysł ku miłującej obecności przed Bogiem, w która nieustannie jesteśmy zanurzeni niezależnie od okoliczności; pomagając na znalezienie mocnego oparcia nie we własnych, często zawodnych siłach, ale w Bogu, dla którego nie ma nic niemożliwego.

Amerykański badacz John Kabat-Zinn w książce „Praktyka uważności” opisuje medytację jako “sposób bycia”, który pomaga mu wejść głębiej w doświadczenie, któremu na imię życie we wszystkich jego aspektach.  I to chyba jedno z najpiękniejszych określeń owoców medytacji. Praktykując regularnie pozwólmy zatem, aby medytacja – a raczej Ten, który przez nią działa – prowadziła nas coraz głębiej… Pozwólmy by uczyła porzucania tego, co nieistotne, uwalniała od zbytniego skupienia na samych sobie i uczyła kierować całe i niepodzielne serca a w ślad za nim umysłu ku Niestworzonemu. Ostatecznie właśnie to oznacza praktyczne urzeczywistnianie pierwszego przykazania miłości Boga.

Kontemplacja i działanie

Jezus przyszedł do pewnej wsi. Tam niejaka niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: ”Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”.
A Pan jej odpowiedział: ”Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. (Łk 10,38-42)

Dobrze jest dostawać takie rzeczy, których naprawdę potrzebujemy. Jednocześnie nie jest łatwo je dawać. Przykładem takiego daru jest gościnność, która wymaga od nas zaangażowania i jest niezmiernie ważna dla tych, którzy jej doświadczają.

Piękna jest Ewangelia o Marcie i Marii. Bardzo plastyczna, łatwa do wyobrażenia. Można usłyszeć domowy rozgardiasz spowodowany obecnością gości, szum rozmów, można poczuć zapach przygotowywanych potraw.

Marta, Maria i Łazarz – dom przyjaciół Jezusa.

Fragment ze św. Łukasza jest jednym z częściej komentowanych tekstów Pisma Świętego.

Wiele jest interpretacji zachowania Marty i Marii: przez wieki najczęściej przeciwstawiano życie czynne życiu kontemplacyjnemu i wnioskowano, że Jezus krytykuje zabieganie Marty, a docenia życie wewnętrzne, którego wzorem jest Maria.

Jestem pewien, że nie tak Jezus patrzy na postawę obu sióstr. On zawsze patrzy z miłością na człowieka. Pomyliłby się ktoś, kto odczytałby to dzisiejsze spotkanie Jezusa jako okazję do tego by jedną siostrę pochwalić, a drugą zganić. Jezus wykorzystuje okazję gościny w domu Łazarza by nauczyć nas spoglądać głębiej na nasze chrześcijaństwo.

Bo nie można myśleć o życiu chrześcijańskim jako o modlitwie bez działania lub jak o działaniu bez modlitwy.

Pomyślmy o naszym życiu: przecież nie możemy poświęcić się tylko działaniu lub tylko modlitwie, potrzebujemy obu tych rzeczywistości.

Marta, przygotowując posiłek dla Jezusa, chciała przyjąć Go jak najlepiej. Nikt bardziej niż Jezus tego nie potrafi docenić, tym bardziej, że na chwilę przed wizytą w domu Łazarza Jezus opowiadał historię Miłosiernego Samarytanina – obraz miłości bliźniego: wrażliwej, konkretnej, nieszczędzącej własnego czasu i majątku. Czy Marta nie przyjmuje podobnej postawy chcąc ugościć Jezusa? Jednak Jezus pokazuje, że praca to nie wszystko. Że jest jeszcze coś, czego nie można zaniedbać.

Która cząstka jest więc lepsza? Słuchanie słowa Bożego czy działanie podyktowane miłością? Potrzebujemy słuchania słów Jezusa, bo słuchanie, to także przyjmowanie daru od Boga, gościnność naszego serca dla słowa, które wypowiada Bóg a więc i dla samego Boga. Ale potrzebujemy też działania, którego przykładem jest sam stwarzający świat i nieustannie działający w nim Bóg.

Zarówno działanie, o ile nie stajemy się jego niewolnikami jak i modlitwa, o ile nie jest usprawiedliwieniem dla zaniechania koniecznego działania, to jedność i bogactwo Ewangelii, to miejsce, w którym każdy z nas może się odnaleźć.

Najważniejsze jest jednak, abyśmy we wszystkim, co robimy szukali Boga,  gdyż to On jest najlepszą cząstką, której nikt nam nie odbierze.

Zostawić za sobą intelektualne dociekania

Będziesz słuchał głosu Pana Boga swego, przestrzegając Jego poleceń; wrócisz do Pana Boga swego z całego swego serca i z całej swej duszy. Gdyż polecenie to, które Ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem. (…) Gdyż słowo to jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu, byś je mógł wypełnić”. (Pwt 30,10-12.14)

W tym tygodniu wspominaliśmy św. Bonawenturę, biskupa i Doktora Kościoła żyjącego w XIII wieku. To bez wątpienia jeden z największych umysłów teologii i filozofii scholastycznej. Zyskała miano „drugiego po św. Tomaszu z Akwinu olbrzyma umysłu i serca”. Spróbujmy w dzisiejszej refleksji dotyczącej medytacji odnieść się przez do jednego z dzieł Bonawentury: „Droga duszy do Boga”, gdzie znaleźć można treści bardzo przystające do praktyki medytacji monologicznej.

Otóż Bonawentura w swoim dziele nazywając Chrystusa – zgodnie z Jego własnymi słowami – drogą i bramą pisze też, że Chrystusa powinno określać się również wędrówką i wstępowaniem, gdyż podążanie drogą ukazaną w Jego Ewangelii i Jego przykładem nie byłoby możliwe, gdyby Jezus nie postępował w tej drodze z nami i nie umacniał nas nieustannie swoja łaską. Jak pisze Bonawentura: „w doświadczeniu wiary mamy zawsze do czynienia z tajemnicą zakrytą od wieków. Myliłby się zatem ktoś, kto sądzi, że potrafi tę tajemnicę zgłębić mocą samego tylko umysłu”.

Dlatego Bonawentura naucza, że „aby to przejście było całkowite, należy porzucić wszelkie intelektualne dociekania, a każde poruszenie serca zwrócić ku Bogu i w Nim przemienić”. Innymi słowy uświadamia nam, że nic w kroczeniu drogą wiary nie dzieje się bez łaski. Jeśli zaś mowa o doświadczeniu duchowym, to o ile jest ono prawdziwe o tyle bardziej dokonuje się zdaniem Bonawentury w najgłębszych tajnikach ludzkiej duszy, niż jest jasne i zrozumiałe dla naszego umysłu. Za każdym razem kiedy dotykamy tematu medytacji i kontemplacji musimy zgodzić się, że nie potrafimy do końca pojąć tego, co dokonuje się w naszym sercu, chyba że ktoś taki dar rozumienia otrzymuje od Boga – pisze Bonawentura, po to aby za chwilę dodać, że „nie otrzymuje go nikt, kto go nie pragnie, a pragnąć może tylko ten, kogo przenika ogień Ducha Świętego, ten ogień, który Chrystus zesłał na ziemię”.

Dla Bonawentury całą mistyczną mądrość naszego życia (mistyczną znaczy dokonującą się w tajemnicy ludzkiego serca) może pozwolić nam pojąć tylko Duch Święty, którego ona jest dziełem. 

Dlatego Bonawentura pisze: „A jeśli chcesz wiedzieć, jak się to dzieje, pytaj łaski, a nie wiedzy, pragnienia, a nie rozumu, żaru modlitwy, a nie ksiąg pisanych, oblubieńca pytaj, nie wykładowcy, Boga, a nie człowieka, tajemnicy, nie oczywistości, nie światła, ale ognia, który przenika do głębi i żarem miłości zanurza zupełnie w Bogu. Ogniem tym jest Duch Święty”.

Praktyka medytacji monologicznej podpowiada nam te same postawy: wchodząc w medytację zostawiamy za sobą intelektualne dociekania po to by bardziej zwrócić się ku poruszeniom serca; opieramy się nie na własnym wysiłku lecz na Bożej łasce, która działa w nas mocą wypowiadanego w rytmie oddechu słowa. To słowo odwołujące się do Imienia Jezus jest dla nas nie tylko bramą medytacji i drogą, ale też tym, które prowadzi nas tą drogą coraz głębiej w tajemnicę doświadczenia obecności Boga. Praktykując medytację monologiczną zgadzamy się na wejście w tajemnicę, na to, że nie do końca będziemy wiedzieli jak dokonuje się przemiana naszego serca, choć doświadczenie medytacji pokazuje, że właśnie tak się dzieje.

Na koniec raz jeszcze przywołajmy słowa św. Bonawentury jako zachętę do wejścia w praktykę medytacji: „Umrzyjmy zatem dla siebie, wejdźmy w ciemność, nakażmy milczenie troskom, pożądliwościom i ułudom.  Idźmy za słowem Chrystusa pozwalając prowadzić się z tego świata do Ojca, abyśmy wpatrując się w Boga ukrytego w naszym sercu mogli powiedzieć: <<To nam wystarczy…>>