Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Był w nim ogień…

Wczoraj w lubińskim klasztorze odbyły się uroczystości pogrzebowe ś. p. ojca Jana Berezy. Lecz Lubiń to tylko jedno z miejsc, gdzie w ciągu ostatnich dni zatrzymywaliśmy się na modlitwę w intencji ojca Jana. Wczoraj jego osoba, choć już tylko duchowo obecna wśród nas połączyła w dialogu przedstawicieli różnych wspólnot wyznaniowych i religijnych. Myślę, że ojciec Jan spoglądając z domu Ojca na tych modlących się w jego intencji zakonników i ludzi świeckich, katolików, prawosławnych i buddystów, członków wspólnot medytacyjnych z wielu miast na świecie czuł prawdziwą radość. Ta modlitwa to przecież owoc jego dzieła, które konsekwentnie realizował przez wiele lat. Owoc, który trwa…
Choć nie mogłem być obecny w Lubiniu, to jednak miałem okazję włączyć się w tę modlitwę w inny, ważnym dla ojca Jana miejscu. Miejscu, w którym ma wielu przyjaciół. W klasztorze ojców benedyktynów opactwa Ealing.
Pozwalam sobie w tym miejscu zamieścić treść homilii wygłoszonej podczas Mszy św. pogrzebowej przez ojca Maksymiliana Nawrę – duchowego spadkobiercę i kontynuatora  dzieła Ośrodka Medytacji Chrześcijańskiej założonego przez ojca Jana Berezę. Myślę, że to słowa, które zmuszają tych wszystkich, którzy choćby raz spotkali na swojej drodze ojca Jana do refleksji i wdzięczności
Był w nim ogień. Nie wiedział skąd,
Ale ów płomień sprawiał, że płakał i topił się jak świeca.
„Pięknie mówisz” – powiedział
Ale posłuchaj
Wszystko jest tylko wystrojem miłości
Konarami, liśćmi i kwieciem. Prawdziwy miłośnik musi żyć przy korzeniu”
Czyli gdzie? – zapytałem
A on powiedział: Wykonałem działania zewnętrzne, ale nie umarłem.
Teraz muszę umrzeć.
I położył się z uśmiechem na ziemi i umarł.
Otworzył się jak opadająca róża i umarł uśmiechając się.
Ten śmiech był jego wolnością i darem dla wieczności.
Jak światło księżyca odbija światło słońca, tak i on.
Usłyszał wołanie wzywające do domu i wyszedł.
Kiedy światło wraca do źródła
Nie przenosi ze sobą niczego z tego co oświetlało.
Mogło świecić na kupę gnoju, albo na ogród, albo na siatkówkę ludzkiego oka. Bez znaczenia.
Odchodzi, a kiedy to się dzieje,
Równina staje się namiętnie samotna
Pragnąc powrotu jasności.
Ale jasność powraca bo Miłośnik jest tylko pielgrzymem.
A pielgrzym jest poszukiwaczem
Był w nim ogień, który kazał mu wyruszyć w podróż w poszukiwaniu prawdy, sensu życia i umierania. Kim jest człowiek? Jaki jest jego sens? kim jest Bóg?
Ta podróż zaczęła się od chęci zrozumienia. Studiował filozofię. Później filozofię indyjską na KUL – u. Ale bez podróży w głąb zrozumienie jest prawie niemożliwe. Ogień przynaglał, aby szukać dalej. Zaczął praktykę zen z Filipem Kapleau, ale ogień przynaglał, aby szukać dalej.
To poszukiwanie doprowadziło go do ponownego odkrycia Chrystusa, napisał wtedy: wchodzimy na drogę nie po to aby ja poznać, ale aby nią kroczyć.
To kroczenie za Chrystusem oznaczało dla niego podjęcie życia benedyktyńskiego.
Życie mnisze jest  nie dla tych którzy znaleźli, ale dla tych którzy mają ciągle szukać.
Św. Benedykt mówił, że trzeba zbadać, czy nowicjusz prawdziwie szuka Boga? Odnalezienie jest jednocześnie zaproszeniem do dalszej drogi poszukiwacza. O. Jan pisał: Droga sprawia, że światło, które zostało dane każdemu, gdy na świat przychodzi zostaje oczyszczone i wzmocnione poprzez przeżyte cierpienie i wszelkie przezwyciężone trudności. Im więcej doświadczeń, cierpienia i radości, wzlotów i upadków, im więcej spotkanych ludzi, powitań i pożegnań…tym mocniejsze staje się to światło.
Ogień nie pozwalał mu zatrzymać się tylko na zewnętrznej stronie. Trudno było mu funkcjonować w schematach, strukturach i układach. Nie mieścił się i nie pasował do żadnej roli. Był wolnym duchem szukającym zawsze czegoś innego, głębszego. Kim jest mój Bóg? Gdzie jest mój Bóg?
Medytacja którą odkrył w samym sercu chrześcijaństwa na nowo rozpaliła ogień. Bez przedmiotu, bez słów i myśli, bez działania, w otwarciu na Obecność. Tak, to była ta droga, droga na której Bóg jest zawsze Inny niż o nim myślimy, zawsze zaskakujący, zawsze obecny. Zapragnął się tym dzielić. W latach 80 organizował pierwsze spotkania medytacyjne w Lubiniu. Kilku przyjaciół, stary refektarz i cisza. Wtedy ani on ani nikt innych chyba nie myślał, że ta mała iskra rozpali płomień.
Z miesiąca na miesiąc gromadził tutaj na odosobnieniach coraz więcej ludzi pragnących i poszukujących. Z jego inicjatywy powstała sala do medytacji, a skromne kilkuosobowe sesje medytacyjne z czasem  gromadziły już kilkadziesiąt osób. Tak, rosnąc wraz z doświadczeniem rozwinął się  Ośrodk Medytacji Chrześcijańskiej,  który przez wiele lat był jedynym miejscem w Polsce, gdzie praktykowano i nauczano, starożytnej modlitwy monologicznej. A o. Jan niestrudzenie pisał i nauczał przypominając słowa Kasjana z VI wieku: Niech dusza nieustannie trzyma się bardzo krótkiej formuły, aż wzmocniona nieprzerwanym i ciągłym jej medytowaniem, porzuci bogate i rozległe myśli i zgodzi się na ubóstwo ograniczając się do jednego wersetu… W ten sposób nasza dusza dojdzie do modlitwy bez skazy, gdzie umysł nie zajmuje się już postaciami wyobraźni, nie wymawia nawet głośno słów, nie zatrzymuje się nad sensem wyrazów, lecz gdzie serce płonie ogniem, pełne jest niewysłowionego zachwytu, a w duchu panuje nienasycone pragnienie. 
Jan Kasjan, Collationes Patrum XXVI
 Ale był to także czas burzy i ciemności. Jak sam później napisał: niekiedy musimy przejść przez wielką burzę i ciemność, aby zobaczyć, kim naprawdę jesteśmy. Niezrozumienie innych, czasem ich ignorancja bywały silne, a jego praca wydawała się waleniem głową w mur.
Ale mimo tego i mimo choroby, która już wtedy dawała o sobie znać, nigdy się nie skarżył.
Gdyby nie ta cierpliwość i ciągłe zaczynanie od początku wielu z nas by tutaj nie było.

Pielgrzym przyjmuje wszystkich jak braci.
Jeśli będziesz postępował w życiu wspólnym i w wierze to serce Ci się rozszerzy.
Szerokie serce to przystań w której każdy może zakotwiczyć. Była w nim ta przestrzeń, która powodowała, ze każdy mógł czuć się przy nim  swobodnie i naturalnie. Ta przestrzeń nie wymuszała zakładania żadnej maski, ani odgrywania roli. Każdy mógł pozostać sobą, taki jaki jest. Nie robił rozróżnienia pomiędzy ludźmi. Niezależnie od  koloru skóry, pochodzenia, języka czy przekonań religijnych, każdy był bratem.
Pisał kiedyś tak: Słowo staje się ciałem wtedy, gdy odkrywamy je w drugim człowieku, tak samo bliskim jak i obcym, przyjętym i odrzuconym.
Nic nie zmieniał na siłę, dawał każdemu czas jego własnego dojrzewania.
Naturalność i ta przestrzeń powodowały, że budowanie mostów pomiędzy kulturami i religiami było dla niego czymś naturalnym.
Kiedy w dziewięćdziesiątych latach  Benedyktyńska Komisja do Dialogu Międzyreligijnego na płaszczyźnie Monastycznej, a później także Komisja Episkopatu Polski do spraw dialogu międzyreligijnego zaproponowała mu czynny w nich udział. Odkrył to  nie tylko jako możliwość realizacji swoich zainteresowań Wschodem, ale przede wszystkim jako zaproszenie do wzajemnego uczenia się w pielgrzymowaniu na drodze.
To dzięki jego otwartości  ten klasztor  gdzieś na wielkopolskiej wsi, pewnie jako jedyny taki w Polsce gościł dziesiątki hinduskich guru, tybetańskich lamów i mistrzów Zen. To on nauczył mnie, że prawdziwy dialog międzyreligijny, to nie kwestia oficjalnych spotkań i debat teologicznych, ale to przede wszystkim kwestia przyjaźni i otwartości. Reszta po prostu się wydarza.
Kiedy podczas jednego ze spotkań w Lubiniu zapytano Rosi Kwonga na czym jego zdaniem polega dialog międzyreligijny? Rosi odpowiedział prosto: co mam powiedzieć, to właśnie się dzieje!
Był niekwestionowanym ekspertem i pionierem na tym polu w Polsce.
Pielgrzym jest obywatelem świata z wyboru
o. Jan słynął ze swoich licznych podróży. Czasem żartowaliśmy, że krócej będzie jeśli powie gdzie jeszcze nie był, niż gdzie był.
Ale te podróże były także jego drogą uczenia się. Zdjęcia które przywoził w znakomitej większości pokazywały, obrzędy religijne, świątynie, klasztory lub zwykłe życie ludzi. Prawie nie było tam zdjęć tzw. pamiątkowych. Poznawał, przebywał, uczył się i starał się zrozumieć. To on nauczył mnie, że tak naprawdę nie chodzi o to ile książek przeczytałeś o Buddyzmie, Hinduizmie czy Islamie, ale czy choć przez chwile pozwoliłeś się tym tradycjom dotknąć, on pozwolił a ja zrozumiałem to dopiero, kiedy sam pojechałem do Indii.
Pielgrzym jest artystą.
Wyczulonym na piękno, przejrzystość, kolor i cień. Jest twórca dzieł. Myślę, ze każdy kto widział zdjęcia o. Jana mógł zobaczyć w nich sztukę, wrażliwość, umiejętność ukazania zwyczajności w wyjątkowy sposób. To wszystko jest wspaniałe, ale…
Pielgrzym musi być gotowy wszystko zostawić
Nie przywiązywać się do dzieł zewnętrznych, ani nawet tych wewnętrznych. Musi być gotowy wszystko oddać, wraz z wydechem. To jest jego egzamin. Egzamin z dojrzałości.
Janie ten egzamin podejmowałeś wiele razy i zawsze zdawałeś.
Najmocniej doświadczyłem tego kiedy w 2006 roku, kiedy o. Przeor poprosił mnie abym przejął Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej po o. Janie. Przejąć po kimś dzieło życia, jest czymś bardzo trudnym. Jak przejąć i kontynuować dziedzictwo z jednoczesną świadomością, że w tej kontynuacji nakreśli się nowy kierunek? … a jak na to zareaguje o. Jan?
Wtedy Twoja dojrzałość – ojcze Janie- mnie urzekła. Przyjąłeś to bez cienia zazdrości i obrazy. W pełni mi zaufałeś. I ilekroć potrzebowałem pomocy zawsze byłeś obok. Uśmiechałeś się tylko słysząc o nowościach i pomysłach, pozwalając aby wszystko nabierało swojego tempa. Pamiętam, naszą drogę samochodem na dworzec któregoś dnia.
Powiedziałeś wtedy: Słuchaj Max, ale się to wszystko rozwija co?
po czym dodałeś z uśmiechem: jestem trochę zazdrosny ale się cieszę. Ja nie miałem tak lekko, musiałem przez te wszystkie lata bić głową w mur.
Wtedy odpowiedziałem: wiesz to nie sztuka przejść przez mur gdy już ktoś wcześniej przebił w nim dziurę. Bez Twojej pracy ja niewiele mógłbym zrobić.
Wtedy uśmiechnąłeś się w taki charakterystyczny sposób i kazałeś mi przyspieszyć bo ucieknie Ci pociąg.
Człowiek dotknięty ogniem jest wiecznym pielgrzymem – poszukiwaczem, który musi przechodzić przez wiele rzeczy. W poszukiwaniu jest skazany także na rozdarcie i walkę, zwłaszcza walkę z sobą samym. Ale bez tego poszukiwacz – pielgrzym nie byłby sobą.  Na 25 – lecie ślubów napisałeś tekst, który pewnie był Twoim pożegnaniem:
Dziś wiem, że niekiedy musimy przejść przez wielką burzę i ciemność, aby zobaczyć, kim jesteśmy naprawdę.
D
ziś wiem, że istnieje światło, które przez ból i cierpienie staje się coraz jaśniejsze.
D
ziś wiem, że musimy czasami dotknąć bram piekła, aby dojść do nieba.
D
ziś wiem, że czasami musimy doświadczyć opuszczenia przez Boga, aby być bliżej Niego.
D
ziś wiem, że Słowo staje się ciałem wtedy, gdy odkrywamy je w drugim człowieku, tak samo w bliskim jak i w obcym, przyjętym jak i w odrzuconym.
D
ziś wiem, że powinienem być nie lustrem, w którym inny dostrzega swoją ułomność, lecz oknem, przez które może dostrzec światło.
D
ziś wiem, że aby zmartwychwstać trzeba umrzeć dla siebie.
D
ziś wiem, że czasami trzeba chodzić nieznanymi ścieżkami, aby powrócić do Boga, który jest człowiekiem.
D
ziś wiem, że aby powrócić trzeba stać się innym, bardziej prawdziwym.
D
ziś wiem, że trzeba niekiedy upaść, aby powrócić.
D
ziś wiem, że liczy się tylko Miłość.
W wieczór naszego istnienia Pan nie będzie nas pytał o poprawność polityczną, o wypracowane cnoty, porządność, heroizm, dyplomy i osiągnięcia.
Zapyta o miłość, zapyta o to ilu ludziom pomogłeś dostrzec w nich samych dobro.
A ty pomogłeś bardzo wielu!
napisałeś kiedyś: dziś tak często mówimy, że jesteśmy dla innych lustrem, ale gdybyśmy byli oknem, moglibyśmy dojrzeć w milczeniu Boga radość zmartwychwstania.
Dzięki Janie ze byłeś oknem!
o. Maksymilian Nawara OSB