Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Zawalczyć o czas na modlitwę

Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pośpieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: „Wszyscy Cię szukają”.

Lecz On rzekł do nich: „Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem”. I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy. (Mk 1,37-39)

Modlitwa… Dla jednych to strata czasu Dla innych szansa na sensowne przeżywanie kolejnych dni przenikniętych modlitwą. Istnieje dzisiaj potężna presja nawarstwiających się zajęć, która spycha modlitwę na margines życia lub całkowicie ją unicestwia. Zwykle usprawiedliwiamy się codziennym zabieganiem. Ale problem jest znacznie głębszy niż zwykłe codzienne zabieganie. Zapominamy o tym, że nasze życie ma dwa poziomy: fizyczny (doczesny) i duchowy (wieczny). Niewidzialne moce zła nie chcą dopuścić, aby człowiek stawał w obecności Boga, aby się modlił. Dlatego przez całe życie musimy być przygotowani na swoistą „walkę o modlitwę”. Wytrwałe praktykowanie medytacji, każdego dnia, rano i wieczorem daje nam siły do tej walki. Do ostatniego tchnienia będziemy mniej lub bardziej doświadczać „czegoś”, co będzie nas odciągać od prawdziwej zażyłości z Panem Bogiem. Zawsze znajdą się tysiące „bardzo ważnych rzeczy”, które trzeba właśnie „akurat teraz” zrobić…

Warto jednak podejmować „heroiczny trud” modlitwy, gdyż dzięki temu nie tylko łatwiej będziemy trzymać się właściwego szlaku wiodącego do wieczności, ale pozwolimy, aby Bóg przez swoją obecność i łaskę, dla której modlitwa jest „kanałem” przez który ona przepływa od Boga ku nam, uświęcała nasze doczesne życie i wysiłki. Jak zwykł mawiać ojciec Carlo Carretto – Mały Brat od Jezusa i nauczyciel modlitwy: „Kto chce mieć poczucie sensu, wewnętrzny pokój i prawdziwą miłość, ten może uzyskać te dary jedynie na drodze głębokiej modlitwy”.

W Ewangelii według św. Marka czytamy odnośnie Jezusa:  „Nad ranem, kiedy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił” (por. Mk 1, 29-39).  Chrystus zawsze jest dla nas pierwszym wzorem modlitwy. Warto więc czerpać z tego wzorca. Jego postawa pokazuje, że modlitwa jest stanięciem w obecności Boga, który jest Źródłem wszystkiego.  Gdy modlimy się, nawiązujemy relację ze Stworzycielem. Pokornie uznajemy, że nie jesteśmy samowystarczalni. Wezwanie Modlitwy Jezusowej: „Panie Jezu, Synu Boży, ulituj się nade mną grzesznikiem” – nieustannie nam o tym przypomina.  Zawierzenie każdego dnia, naszych spraw, wyborów, relacji Bożej Opatrzności sprawia, że wszelkie doczesne słowa i czyny są przeniknięte  wiecznym promieniowaniem łaski. Można powiedzieć, że poprzez nas sam Bóg kontynuuje swe dzieło stwórcze. Świadomość tej prawdy chroni przed niepotrzebnym stresem.  Robię spokojnie, co mogę, bo wiem, że Bóg potem wszystko optymalnie uporządkuje i dopełni. Nie muszę zachowywać się tak, jakby ode mnie wszystko zależało, ale też nie popadam w odrętwienie na skutek przytłaczającego nadmiaru rzeczy do zrobienia, bo modlitwa uczy mnie jak spoglądać na codzienne obowiązki i jak stosować do nich Bożą hierarchię.

Raz jeszcze wracając do dzisiejszej Ewangelii spróbujmy dostrzec, że istnieje także ścisły związek pomiędzy modlitwą i miejscem pustynnym. W podwójnym sensie. Po pierwsze: zawsze cenną pomocą są  zewnętrzne warunki, w jakich dokonuje się modlitwa. To minimalizuje negatywny wpływ rozproszeń. Po drugie, co ważniejsze chodzi o wewnętrzny wymiar pustyni, pewnego ogołocenia. I tutaj medytacja, jaką praktykujemy jest dobrym rozwiązaniem, gdyż poprzez pewien minimalizm wypowiadanych słów i prostotę tej modlitwy broniąc przed pychą, sprawiając, że to Bóg jest głównym Inicjatorem tego, co się w niej dzieje.