Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Dualizm

Podoba mi się też jak Lewis pisze na temat dualizmu, wszak nie tak obcego nam i naszemu sposobowi myślenia, czasem także niestety o chrześcijaństwie w jego uproszczonej wersji. Odwieczna walka dobra i zła będąca tłem tak wielu powieści, filmów… Dualistyczne myślenie łatwo przenosi się w naszą codzienność, ale czy nie godzi w chrześcijaństwo? Pewne wskazówki znajdziemy w rozważaniach Lewisa, będących kontynuacją jego poprzedniej myśli. I, co warto podkreślić podoba mi się obraz chrześcijaństwa ukazanego przez Lewisa na końcu tego wpisu. Zaproszenie do dywersji…

Drugi pogląd nazywany jest dualizmem. Dualizm to przekonanie, że u podstaw wszystkiego leżą dwie równorzędne, niezależne siły — dobra i zła — wszechświat zaś to pole bitwy, na którym toczą wojnę bez końca. Osobiście uważam, że obok chrześcijaństwa dualizm jest najmężniejszym i najrozsądniejszym z dostępnych poglądów. Ale ma w sobie haczyk.
Te dwie siły — a może duchy, czy też bogowie — dobra i zła, mają być od siebie całkowicie niezależne. Obie istnieją przez całą wieczność. Żadna z nich nie uczyniła drugiej i żadna nie ma większego prawa od drugiej, żeby nazywać się Bogiem. Każda zapewne uznaje samą siebie za dobrą, a tę drugą — za złą. Jedna lubi nienawiść i okrucieństwo, druga miłość i miłosierdzie, każda zaś pozostaje przy własnej naturze. Co zatem mamy na myśli, nazywając jedną z nich dobrą, a drugą złą? Albo mówimy tylko tyle, że po prostu wolimy jedną od drugiej — tak jak wolimy piwo od jabłecznika — albo też stwierdzamy, że niezależnie od mniemania owych dwóch sił na własny temat, czy też niezależnie od naszych chwilowych ludzkich upodobań, jedna z nich jest w błędzie, realnie myli się, uznając siebie samą za dobrą. Rzecz w tym, że jeśli mamy na myśli tyle tylko, że po prostu wolimy pierwszą z nich, powinniśmy w ogóle zarzucić rozmowę o dobru i złu, ponieważ dobro oznacza to, co powinno się woleć, niezależnie od tego, co akurat lubi się w danej chwili. Gdyby „bycie dobrym” oznaczało tyle, co stanięcie po odpowiadającej nam stronie bez żadnych rzeczywistych przyczyn — dobro nie byłoby warte swojego miana. Musimy więc jedną z owych sił uznać za autentycznie dobrą, a drugą za autentycznie złą.

Jednak mówiąc tak, obok owych dwóch sił wprowadzamy do wszechświata coś trzeciego: pewnego rodzaju prawo, standard czy też zasadę dobra, którą jedna z sił spełnia, a druga nie. Ale skoro porównujemy obie siły do tego samego standardu, to właśnie ów standard — czy też istota, która go ustanowiła — stoi dalej i wyżej niż te dwie siły i to ona będzie prawdziwym Bogiem. Okazuje się, że nazywając owe siły dobrą albo złą, mamy na myśli tylko tyle, że jedna pozostaje we właściwym stosunku wobec prawdziwego, rzeczywistego Boga, druga zaś wręcz przeciwnie.

To samo da się powiedzieć inaczej. Jeśli dualizm jest prawdą, wówczas zła siła musiałaby lubić zło samo w sobie. Jednak w praktyce nie znamy żadnej osoby, która lubiłaby zło tylko dlatego, że jest złe. Postawę z pozoru podobną obserwujemy, mając do czynienia z okrucieństwem. Jednak w rzeczywistości ludzie bywają okrutni z którejś z dwóch przyczyn — albo dlatego, że są sadystami, to jest cechują się seksualnym zboczeniem, które z okrucieństwa czerpie zmysłową przyjemność, albo też zachowują się tak dla rzeczy, które mogą osiągnąć dzięki okrucieństwu — dla pieniędzy, władzy czy bezpieczeństwa. Jednak przyjemność, władza czy bezpieczeństwo same w sobie są czymś dobrym. Zło polega na tym, że dążymy do nich w zły sposób, za pomocą niewłaściwej metody, bądź zbyt uparcie. Oczywiście nie przeczę, że ludzie dopuszczający się podobnych rzeczy postępują w sposób szalenie nieprawy. Twierdzę natomiast, że przy bliższym spojrzeniu nieprawość okazuje się dążeniem do pewnego dobra na zły sposób. Można być dobrym dla samego dobra: nie da się być złym wyłącznie dla zła. Dobrego uczynku można dokonać nawet wtedy, kiedy nie czujemy się dobrzy i nie czerpiemy z niego żadnej przyjemności, bo dobroć jest po prostu rzeczą słuszną. Jednak nikt nigdy nie dopuścił się okrucieństwa tylko dlatego, że okrucieństwo jest złe — tak naprawdę zachował się okrutnie, bo okrucieństwo sprawiło mu przyjemność albo okazało się przydatne. Inaczej mówiąc, zło nie może być złe w takim sensie, w jakim dobro jest dobre. Dobro jest niejako samym sobą — zło to jedynie dobro zepsute. Musi istnieć coś dobrego, zanim zostanie zepsute. Nazwaliśmy sadyzm zboczeniem seksualnym — ale musimy przecież mieć jakieś wyobrażenie o seksualnej normalności, zanim seksualność nazwiemy zboczoną. Widzimy, co jest zboczeniem, bo zboczenie wyjaśniamy w odniesieniu do normalności, nie da się jednak wyjaśnić normalności na podstawie zboczenia. A zatem owa zła siła, która miała stać na równi z dobrą i kochać zło tak samo, jak dobra kocha dobro, okazuje się zwykłym mamidłem. Aby być złą, musi mieć coś dobrego, czego pragnie, a następnie dążyć do tego w zły sposób — musi posiadać impulsy, które z początku były dobre, aby móc je spaczyć. Ale skoro jest zła, nie może przecież być uzależniona od dobrych rzeczy, których by pragnęła, czy dobrych impulsów, które mogłaby spaczyć. Jedno i drugie musiałaby czerpać z dobrej siły. A w takim razie nie jest niezależna. Stanowi część świata siły dobrej — to jest albo została stworzona przez dobrą siłę, albo przez jakąś trzecią siłę, wyższą od nich obydwu.

Albo jeszcze prościej. Aby być złą, musi istnieć oraz posiadać inteligencję i wolę. Jednak istnienie, inteligencja i wola są same w sobie dobre. A zatem musi je czerpać od dobrej siły — nawet po to, żeby w ogóle być złą, musi pożyczać i kraść od przeciwnika. Czy zaczynasz już rozumieć, dlaczego chrześcijaństwo zawsze nazywało szatana upadłym aniołem? To nie jakaś bajeczka dla dzieci. To rzeczywiste uznanie faktu, że zło jest pasożytem, że zło nie jest twórcze. Moce, które pozwalają trwać złu, to moce przekazane mu przez dobro. Wszystko to, co pozwala złemu człowiekowi być naprawdę złym, jest samo w sobie dobre — stanowczość, inteligencja, uroda, wreszcie samo istnienie. Dlatego dualizm w sensie ścisłym nie wytrzymuje próby.
Przyznaję jednak bez wahania, że autentyczne chrześcijaństwo (w odróżnieniu od chrześcijaństwa rozwodnionego) jest znacznie bliższe dualizmowi, niż zwykle się sądzi. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem Nowy Testament, traktując tę czynność na poważnie, zaskoczyło mnie między innymi to, jak wiele w nim mowy o mrocznej sile obecnej we wszechświecie — o potężnym, złym duchu uważanym za siłę stojącą za śmiercią, chorobami i grzechem. Różnica polega na tym, że zdaniem chrześcijaństwa owa mroczna siła została stworzona przez Boga jako dobra, po czym uległa zepsuciu. Chrześcijaństwo zgadza się z dualizmem, że wszechświat znajduje się w stanie wojny. Nie uznaje jej jednak za wojnę między niepodległymi mocarstwami. Dla chrześcijaństwa jest to wojna domowa, rebelia, my zaś mieszkamy w części wszechświata okupowanej przez rebelianta.

Terytorium okupowane przez wroga — oto czym jest ten świat. Chrześcijaństwo to opowieść o tym, jak prawowity król przedostał się — niejako w przebraniu — na okupowane ziemie i wzywa nas wszystkich do wzięcia udziału w wielkiej kampanii dywersyjnej. Kiedy idziesz do kościoła, w rzeczywistości wysłuchujesz tajnej depeszy od sojuszników — to dlatego tak bardzo wróg stara się, żebyś tam nie chodził. Robi to, grając na naszej zarozumiałości, lenistwie i intelektualnym snobstwie. Wiem, że ktoś mnie spyta: „Chyba nie ma pan zamiaru przedstawiać nam w dzisiejszych czasach naszego starego znajomego, szatana — z kopytami, rogami i tak dalej?” Cóż, nie wiem, co tu mają do rzeczy dzisiejsze czasy. Podobnie nie obstawałbym przy rogach i kopytach. Jednak biorąc pod rozwagę pozostałe względy odpowiadam twierdząco. Nie utrzymuję, że wiem cokolwiek o jego osobistym wyglądzie. Jeśli ktoś rzeczywiście chce go lepiej poznać, powiedziałbym takiej osobie: „Proszę się nie martwić. Jeśli pan naprawdę tego pragnie, pozna go pan. A czy się panu wówczas spodoba, to już inne pytanie”.