Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Gott anbeten in Wien!

Niech mi lingwiści wybaczą, jeśli w tytule niniejszego wpisu popełniłem błąd, ale niemieckiego uczyłem się już dawno temu, moja nauka trwała dwa lata i ciąg dalszy nastąpi w czyśćcu (o ile tam kiedyś trafię), co odzwierciedla mój osobisty stosunek do tego języka:-)

I tak oto udało się nam wylądować w Wiedniu. Wylądować, to może niezazbytnio odpowiednie słowo, bo podróżowaliśmy samochodem w ekstremalnym upale. Termometry wskazywały 36 stopni. Na szczęście podróż z Boża pomocą upłynęła spokojnie. I tak oto dane mi się jest zachwycać stolicą Austrii, która oczywiście powitała nas kultowym Grüß Gott. Kocham ten kraj za to, że świadomie lub bezwiednie chwali Boga na dzień dobry. Dzisiaj dane nam było na chwałę Boga zrobić 50 kilometrów rowerami po Wiedniu. Miła przejażdżka…

Przyznać muszę, że od kiedy po raz pierwszy zawitałem do Wiednia a było to roku Pańskiego 1992, to miasto nie przestaje mnie zachwycać. Oczywiście lubię wiele miast, ale to, co urzeka mnie w Wiedniu szczególnie to poza ogólną życzliwością ludzi fakt, że to miasto nie przytłacza jak wiele innych stolic, z których kilka już w swoim życiu zobaczyłem. Wielkie przestrzenie, bezludne zakątki, w których można się zaszyć nie chcą spotkać nikogo i dosłownie posłuchać ciszy (w stolicy europejskiego państwa!), nie wspominając już o kulturalnej stronie tego miasta. Ponadto jest to miasto bardzo życzliwe rowerzystom. Ścieżki rowerowe dosłownie poprowadzone są wszędzie, dlatego to tym razem postanowiliśmy pozwiedzać tę stolicę właśnie z perspektywy rowerzysty.

W naszej podróży zatrzymaliśmy się przy polskiej parafii św. Józefa na Kahlenbergu w Wiedniu. To enklawa polskości na tych ziemiach i miejsce wyjątkowe z perspektywy historycznej, z tego bowiem wzgórza, król polski Jan III Sobieski dowodził zwycięską bitwą nad Turkami. Wyjątkowy jest też widok na Wiedeń z perspektywy tego wzniesienia:

widok z Kahlenbergu

Ksiądz Roman przypomina wszystkim odwiedzającym kościół, że w czasach zaborów, kiedy nie było polskiego państwa, Polacy mogli przyjechać do Wiednia i „tam, gdzie byliśmy zwycięzcami mogli poczuć Polskę, która była wówczas zakazana”.

Za każdym razem, kiedy spoglądam z tego wzgórza na Wiedeń rozciągający się u stóp wzniesienia przypomina mi się inna góra, ta na którą Chrystus wchodził aby wygłosić swoje słynne Kazanie na Górze, ale bo ta na którą się wspinał, aby odpocząć i być bliżej Ojca. Dla mnie dzisiaj ta góra jest także miejscem odpoczynku, wytchnienia. Cieszę się pobytem tutaj jak dziecko. Dzisiejsza Ewangelia także przypomina o odpoczynku Chrystusa, choć co prawda udaremnionego przez szukające Go tłumy. Mnie osobiście ta perykopa ewangeliczna daje dużo do myślenia. Kiedy spoglądamy na odpoczywającego Jezusa, czy na Jego uczniów łatwo może umknąć naszej uwadze fakt, że pragnąc odpocząć Oni nie szukają jakiegoś szczególnego miejsca, choć zapewne pewnego rodzaju odosobnienie jest wskazane, ale tak naprawdę odpoczywają przy kimś… Chrystus odpoczywa przy ojcu, uczniowie odpoczywają przy Chrystusie. To także ważna lekcja dla nas: Chrześcijański odpoczynek to powrót do źródeł, możność przebywania obok Chrystusa, cieszenia się Jego bliskością, słuchania Go, uczestniczenia w Jego planach. Obok Jezusa uczeń odzyskuje siły, uczy się, aby potem na nowo móc służyć innym. W tym przypadku odpoczynek będzie zawsze oznaczał jakieś stanięcie z boku  głównego nurtu naszego życia, aby móc znaleźć przestrzeń ciszy i spokoju w spotkaniu z Bogiem i aby wrócić do tego nurtu naszego życia z nowymi siłami. Zastanawiam się czasem dlaczego tak wielu ludzi nie odpoczywa na modlitwie, czemu modlitwa dla nich nie jest miejscem wzmocnienia ich sił. Może dlatego, że tak naprawdę nie spotykają w niej Boga… Prawdziwy uczeń Chrystusa odpoczywa tylko wtedy, gdy pozwoli sobie naprawdę zanurzyć się w miłosierdziu i trosce Jezusa o niego…