Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Iść za Chrystusem drogą

Nie często Ewangelia pozwala nam poznać imiona osób uzdrowionych przez Chrystusa. W tym przypadku jest inaczej. Bartymeusz – niewidomy z Jerycha, człowiek, którego kalectwo w dużym stopniu ograniczało możliwość cieszenia się życiem. Z pewnością to właśnie ono spowodowało, że wylądował na ulicy. Taki był los osób kalekich w czasach Jezusa. Jeżeli nie zadbali o własne utrzymanie żebrząc, nie mieli szans na to, aby ktoś się nimi zaopiekował. Wynikało to z prostego faktu – dla przeciętnego Żyda kalectwo było karą Bożą, którą człowiek musiał ponieść sam. Zresztą to myślenie, które także nie jest obce w niektórych kulturach współczesnego świata np. w hinduizmie.

Ewangelista ukazuje nam Bartymeusza głośno wołającego o ratunek, gdy dowiedział się o przechodzącym obok Jezusie. Możemy się domyślać, że był to krzyk pełen bólu i desperacji, ale również nadziei i ufności.

W jakimś sensie warto by zobaczyć w Bartymeuszu także jakieś odbicie nas samych. Bowiem nie ma chyba człowieka, który nie potrzebował by Bożego zmiłowania.  O wielu współczesnych można powiedzieć też, że są ślepi, choć wydaje im się, że widzą. Tak trudno niejednokrotnie dostrzec nam w niektórych wydarzeniach (zwłaszcza tych trudnych i bolesnych) jakiś głębszy sens. Inni mają wzrok ograniczony jedynie do doczesności, jakby poza nią nic nie było. Współczesna filozofia coraz częściej stara się negować istnienie ostatecznej prawdy o człowieku, o świecie i o Bogu, czyniąc niemal współczesny dogmat ze stwierdzenia, że: „nie ma żadnej jednej prawdy, każdy ma prawo do swojej własnej”.

Czy nie podobna była postawa tych, którzy otaczali krzyczącego za Jezusem Bartymeusza, nastając na niego żeby umilkł. Czynili to dlatego, że przeszkadzał im jego krzyk a może dlatego, że burzył ich własne przekonanie, że oni sami żadnego zmiłowania od Boga nie potrzebują i nie oczekują? Byli nie mniej ślepi niż Bartymeusz, choć w wymiarze duchowym.

Nagle wszystko przybiera inny przebieg, gdy okazuje się, że Chrystusowi nie jest obojętne to wołanie. To wówczas ci, którzy jeszcze przed chwilą uciszali niewidomego mówią do niego: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię”.

To jeszcze nie były słowa Jezusa a słowa innych o Jezusie. Ale już one same niosą nadzieję i otuchę. Chrystus jest tym, który jako jedyny ma moc dokonać cudu, ale my jesteśmy zaproszeni do tego, aby mówić innym, aby nie bali się powstać, pójść do Jezusa i mieć nadzieję… Święty Paweł podkreślił to mocno w Liście do Rzymian, że nadzieja pokładana w Bogu nie może zawieźć! Czy możemy powiedzieć o sobie, że jesteśmy ludźmi, którzy w imieniu Chrystusa niosą innym nadzieję, pomagają im powstać, aby mogli przyjść do Jezusa i doświadczyć mocy Jego łaski i miłości.

Chrystus pyta, choć dobrze wie, czego pragnie ten człowiek. Przywracając mu wzrok daje mu tak naprawdę szansę na nowe życie i zaprasza do tego, aby chciał się nim cieszyć w pełni.

„Co chcesz abym ci uczynił?” To samo pytanie Chrystus stawia także nam. Bartymeusz nie musiał się zastanawiać. Wiedział czego chce. A czy my też wiemy? Czy wiemy, co jest pragnieniem naszego serca? Chrystus choć zna nasze serca, chce, abyśmy Mu o tym powiedzieli: Czego pragniemy? Czego się obawiamy? Czy potrafimy się cieszyć życiem, które jest Jego darem? A jeśli nie, to dlaczego?

Właśnie fakt, że potrafimy nieraz głośno wypowiedzieć przed Jezusem nasze pragnienia czy obawy daje nam nowe, jasne spojrzenie na nasze życie i na to, co dzieje się w nas i wokół nas.

Ewangelista kończy dzisiejszą opowieść stwierdzeniem, że Bartymeusz: „natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą”. Czy nie brzmi to jak definicja nawrócenia i wiary!? Iść za Chrystusem drogą, którą jest On sam. Gdyż to właśnie to kroczenie za Jezusem i zasłuchanie w Jego słowo daje nam nowy sposób patrzenia, abyśmy mogli żyć pełnią życia – jak tego chce dla nas Bóg – i czerpać radość z życia przezywanego z Chrystusem.