Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Mądry trędowaty

Chciałoby się powiedzieć: Mądry trędowaty… Dlaczego mądry? Bo uczy nas ważnej prawdy, o której często zapominamy, że łaska przychodzi z zewnątrz. Historia trędowatego oducza nas tak powszechnego skupiania się na sobie. Ile razy słyszę w konfesjonale: zrobię, poprawię, usunę, zmienię… W centrum zainteresowania jest zawsze nasze „ja”. Ja sam sobie poradzę, ja się zmienię, ja przezwyciężę.  Smuta historia ludzkiego grzechu zaczyna się właśnie w taki sposób – od przeniesienia uwagi z Boga na nasze „ja”. Jeśli zatem ma dokonać się nasze prawdziwe nawrócenie, uzdrowienie, przemiana, ostateczne zwycięstwo nad grzechem trzeba odwrócić ten sposób patrzenia. I tego właśnie uczy nas trędowaty. Dlaczego mówię o grzechu, skoro w centrum uwagi Ewangelia stawia człowieka chorego. Dlatego, że trąd jest biblijnym symbolem grzechu i nieczystości.

Jeśli zatem chcemy naprawdę doświadczyć przemiany, nawrócenia, wewnętrznego uzdrowienia warto zainspirować się postawą trędowatego:

Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Jezus do głębi poruszony takim zachowaniem, dotknął trędowatego i oczyścił go, jednoznacznie deklarując: „Chcę, bądź oczyszczony!”.

Trędowaty doskonale zrozumiał przesłanie Dobrej Nowiny przyniesionej przez Jezusa. On przychodzi do Jezusa, bo wie, że zbawienie przychodzi z zewnątrz. Nikt bowiem nie może sam się zbawić. Chciałoby się powiedzieć za św. Teresą od Dzieciątka Jezus: „Wszystko jest łaską”.  To ogólnie pojęte religie Wschodu nauczają, że człowiek może się zbawić (zostać świętym) mocą własnego wysiłku. Pisząc to, nie oceniam tych religii, nie mam jednak wątpliwości, że wybierają trudna drogę. Ja jedynie mogę cieszyć się z tego, że jako człowiek Ewangelii jestem całkowicie zdany na Jezusa. Nie znaczy to, że mój wysiłek nie jest ważny, ale świadomość danej mi łaski daje mi ogromną wolność wewnętrzną i uwalnia z pod presji mojego „ja”, które chce i musi wszystko zrobić samo. Ja nie chcę i nie muszę, bo mogę zdać się na Jezusa. To, co piszę nie jest przejawem lenistwa czy arogancji, lecz wiary w moc Bożej łaski i realistycznej oceny moich własnych możliwości a raczej niemożliwości.

Dokładnie z tego samego założenia wyszedł trędowaty. On wiedział, że jest w sytuacji, której sam nie może zmienić, ale od kiedy na świat przyszedł Chrystus nie jest to już sytuacja beznadziejna, bo jest ktoś, kto mógł go z jego stanu wyrwać. Uznał tę prawdę i dlatego przyszedł do Jezusa, upadł przed Nim na kolana i prosił, aby – jeśli sam tak chce – oczyścił go. Co za pokora! Idąca dużo dalej niż prośby każdego z nas, bo wpisująca się w przykład modlitwy samego Chrystusa: „Nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie.” Tym czasem my przedstawiając nasze prośby chcielibyśmy najczęściej, żeby to nasza wola się zrealizowała. Kiedy jednak przyjmujemy taka postawę, jakiej przykładem jest trędowaty z dzisiejszej ewangelii możemy być pewni, że Bóg z radością obdarzy nas swoja łaską. Serce Boga jest bowiem do głębi poruszone kiedy człowiek z pokorą i całkowitym zdaniem się na Boga staje przed Jego obliczem. Nie potrafi mu odmówić daru, bo taka jest miłość miłosierna.

Oczywiście człowiek jest wolny, może odrzucić tę prawdę, którą św. Paweł formułuje w słowach: „Wszystko mogę…” po czym z pokorą dodaje „ale tylko w tym, który mnie umacnia”; może uznać, że nie potrzebuje Bożej pomocy, może uwierzyć mocy własnego „ja”, lecz co się stanie, jeśli okaże się to zaufaniem na wyrost. Wówczas pozostaje smutek, który wyrastając z próżności zamyka się w sobie a w konsekwencji zamyka się także na Boga z czasem przeradzając się w rozpacz.

Na szczęście dla nas jest łaska Boża, która ma moc wszystko zmienić. Warto o tym pamiętać, kiedy za kilka dni przyjdzie nam wchodzić w czas Wielkiego Postu. Czas przemiany. Czas łaski…