Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Miłość, która pociąga

Dzisiejsza Ewangelia opowiada o pielgrzymach – Grekach, Żydach mieszkających w diasporze, czyli poza granicami Palestyny, o poganach, którzy zwracają się z prośba do Filipa: „Panie, chcemy zobaczyć Jezusa!”. Filip przedstawia tę prośbę Andrzejowi. Idą razem do Jezusa przedstawiają prośbę i następuje dość długa przemowa Jezusa. Do kogo ona jest skierowana? Do Greków, do Żydów, do pogan, czy do Apostołów, a może i do wszystkich!

Co takiego Jezus mówi? Jeżeli wczytamy się w tekst zrozumiemy, że jest to wprowadzenie w Jego mękę i śmierć, gdyż właśnie w niej najpełniej wyrazi się miłość Jezusa do człowieka. „A Ja, gdy nad ziemię zostanę wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie”. Co ma największą moc przyciągania? Odpowiedź jest jedna: Miłość! Wezwaniem dzisiejszej Ewangelii jest odkrycie miłości Chrystusa, miłości, która najpełniej wyrazi się na krzyżu, w oddaniu życia.

W Internecie znalazłem kiedyś historię 6-letniej dziewczynki, która wystąpiła w konkursie, w którym można było wygrać dość duże pieniądze, mówiła tam wiersz o babci, mówiła go bardzo ładnie i wzruszająco. Mówiła przed publicznością, która nagrodziła jej występ oklaskami na stojąco. Nie wygrała jednak konkursu, choć wzbudziła ogromne zainteresowanie. Ale co się okazało? Ta sześciolatka w sąsiedztwie miała kolegę głuchoniemego z którym nikt się nie bawił, ona zaczęła się z nim bawić, poznała go z innymi dziećmi. Postanowiła mu pomóc w leczeniu. Powiedziała o tym jego mamie. Jego mama odebrała to, jako fakt, że dziecko jest wzruszone nieszczęściem drugiego dziecka. To miłe, ale nie wiązała z tym żadnych nadziei. A ta mała dziewczynka wystąpiła w konkursie chcąc zdobyć pieniądze, by je oddać temu chłopcu, by pomóc w jego leczeniu. Chociaż nie wygrała tych pieniędzy, nie poddała się wystąpiła w innych konkursach, zwróciła uwagę innych ludzi na tego chłopca, którzy teraz ofiarują konkretną pomóc.

Opowieść o tej dziewczynce jest bardzo wzruszająca, tam gdzie ona występuje, opowiadając o wszystkim powoduje, że ludzie są poruszeni jej wrażliwością i dobrocią. W kontekście tej historii warto jednak postawić pytanie: Wzrusza nas tyle rzeczy, na ile dzisiaj porusza mnie jeszcze miłość Chrystusa, Jego ofiara? Na ile dociera do mnie wiadomość, że umarł za mnie, by dać mi życie i to życie wieczne?

Czy myśląc o ziarnie myślimy o tym, że musi obumrzeć, aby zrodzić plon? Rzadko, raczej cieszymy się samymi owocami. Wczoraj rozpoczęła się wiosna, wprawia nas w zachwyt, zachwycamy się tym jak ten świat wokół nas szybko zaczyna się zielenić, jak wszystko wkoło zaczyna żyć.

Chcemy, by świat wokół nas stawał się lepszy, by otaczali nas dobrzy ludzie. Stanie się tak, gdy nauczymy się od Chrystusa umierać z miłości. Gdy staniemy się lepsi dla innych. Gdy w nas samych będzie więcej miłości.

Jak trudno jest może nawet nie tyle zrozumieć, co przyjąć i zaakceptować, a jeszcze trudniej wcielić w życie słowa dzisiejszej Ewangelii? Jak trudno jest nam uwierzyć w głębi naszego serca, że kto chce zyskać swoje życie, musi je stracić, że ziarno musi obumrzeć, aby wydać plon? Niestety, to jest właśnie radykalna logika Ewangelii, która szokuje i drażni dzisiejszego człowieka. Rygory Dobrej Nowiny zniechęcają  współczesnego jej słuchacza i powodują, że z takimi oporami słucha słów Chrystusa – choćby tych z dzisiejszej perykopy ewangelicznej. A przecież Bóg na pewno nie chce nas ani terroryzować, ani kreować na męczenników. Przecież  nie proponuje On umartwień i oczyszczeń jako  celów samych w sobie, ale jako zabiegi umożliwiające  prawdziwy ruch w stronę Boga, w stronę prawdziwej wolności. Tymczasem tym, co uniemożliwia tak wielu ludziom mimo ich dobrych pragnień, osiągniecie duchowej wolności jest to, że boją się poświęcić siebie.

Lecz musimy zrozumieć, że chęć naśladowania Chrystusa, chęć zawalczenia o to, aby było we mnie więcej miłości do Boga i drugiego człowieka, wymaga poświęcenia.

Dzisiaj wokół nas jest także wielu ludzi, którzy proszą: „Chcemy zobaczyć Jezusa”. Jest wielu obojętnych, niewierzących, ale i takich, w których sercach jest ta prośba. Kogo ja – chrześcijanin, który powinien być ikoną Chrystusa – pokazuję im moim życiem? Kogo naśladuję?

To przez konkretnych ludzi Bóg przekazuje swoją miłość światu. Pojedynczy człowiek może niewiele zrobić, aby przywrócić miłość w świecie, jako całości, ale może ofiarować ją drugiemu człowiekowi żyjącemu obok. A naturą miłości jest to, że jest zaraźliwa… ”Gdzie nie ma miłości, daj miłość, a znajdziesz miłość” – mówił św. Jan od Krzyża. Bóg, który jest miłością potrzebuje naszych serc, które są gotowe ją przyjąć i ponieść dalej. To właśnie przez nas może ona docierać do innych krusząc bariery nienawiści, pychy, obojętności, egoizmu i przynosząc szczęście wielu ludziom

Ale musimy się zgodzić na to, że jej dawanie musi się zacząć ode nas samych…