Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Przybić do portu…


I tak oto moja łódka przybiła do portu, któremu na imię DOM.

Po niezwykłych wakacjach, podczas których dane mi było odkryć tak różne wymiary ciszy (cisza bezludnych pustkowi Norwegii, cisza majestatycznych fiordów, cisza oceanu arktycznego, cisza góry Athos i wreszcie cisza na morzu) ponownie życie rzuca mnie w gwar i zgiełk codzienności. Myślę jednak sobie, że at cisza, którą dane było mi kontemplować na różne sposoby, którą dane było mi oddychać, czuć, smakować, wąchać na długo zostanie we mnie. Taki mam cel: walczyć o jej ocalenie, o to by nie dała się zagłuszyć zgiełkowi życia, by mogła wydać owoce…
Pierwszy owoc, to wiersz, który jej dedykuję: 

Ciszo
Ty
pierwsza
Ty
ostatnia

Wtedy
kiedy
dobrze czy źle
zawsze jesteś blisko

Byłaś początkiem 
Końcem będziesz

Ty
pierwsza pomoc
Ty
ostatnia deska ratunku

Nie wiem czy Wam się podoba, czy czujecie podobnie, ale ja własnie tak czuję…

Wielu współczesnych ludzi nie rozumie, że przygoda duchowa jest o wiele ciekawsza niż życie, które oferuje im świat. I to ich gubi… – te mądre slow wypowiedział jeden z mnichów mieszkających na Gorze Athos
Współczesne zabieganie człowieka, jego hiperaktywizm są próbą zagłuszenia duchowej pustki. To problem, który występuje także a może przede wszystkim wśród chrześcijan. Jeśli brak jest w naszym życiu prawdziwej i głębokiej relacji z Bogiem, to musimy sobie znaleźć jakiś substytut.
Tymczasem nasza natura, stworzona na wzór i podobieństwo Boga domaga się ciszy. Nic tak nie wypełnia i nie regeneruje sił człowieka wierzącego, jak spotkanie z Bogiem a to jeśli ma być głębokie i owocne musi dokonywać się w ciszy. Historia wielu postaci biblijnych począwszy od Abrahama i Mojżesza przez Eliasza a skończywszy na Jezusie to potwierdza.
Chrystus zachęca nas: Jeśli ktoś jest spragniony lub utrudzony niech przyjdzie do Mnie. Jak często tę zachętę odbieramy jako zaproszenie do wejścia w ciszę obecności Boga, do odpoczynku w Jego obecności, którego nikt i nic nie będzie zakłócało?
Poświęć przynajmniej dwa razy po pół godziny modlitwie w ciszy, medytacji – zachęcał o. John Main – a twoje życie zmieni się radykalnie. Pragnieniem Boga jest to, aby wszystkich doprowadzić do zjednoczenia z Nim, ale aby dowiedzieć się jak to uczynić muszę najpierw wsłuchać się w Niego i pozwolić, by to On mnie tą drogą poprowadził.
Święta Matka Teresa z Kalkuty zalecając swoim współsiostrom godzinę adoracji Najświętszego Sakramentu dziennie zwykła mawiać: Nie żądam od was wielkich i głębokich rozmyślań ani wytężonej pracy umysłu. Żądam jedynie, abyście na Niego patrzyły.
TO JEST ISTOTA KONTEMPLACJI!!! Patrzeć na Boga z wiarą i miłością. Tak jak patrzą na siebie zakochani. Nie oczekując niczego.
A jednak taka modlitwa może okazać się niezwykle trudnym doświadczeniem a to dlatego, że my jesteśmy w modlitwie bardzo interesowni. Chcemy coś poczuć, cos usłyszeć, czegoś doświadczyć. Po tym często oceniamy wartość modlitwy. A jeśli tak robimy nie ma w tym miłości, bo nie myślimy o Bogu, tylko o sobie. A to już przejaw egoizmu, który jest jedną z podstawowych przeszkód na drodze życia duchowego, gdyż uniemożliwia oddanie się i powierzenie siebie bez zastrzeżeń Bogu.
Modlitwa nie polega na tym, że czekam na coś (na objawienie, na znak). Wszystko, co możemy otrzymać już mamy – to obecność samego Boga. On jest tu i teraz, gdzie dwaj albo trzej gromadzą się w Jego imię. Wytrwać w tej świadomości bez zastrzeżeń i bez oczekiwań, jedynie po to by oddychać Jego obecnością – oto sedno modlitwy.


Ale to nie jedyne przybicie do portu, o jakim pragnę wspomnieć. To drugie jest bardziej smutne. Otóż wczoraj po długiej chorobie w szpitalu, który znajduje się na terenie naszej parafii (Centrum Gruźlicy i Chorób Płuc na ul. Płockiej) i którego kapelanem jest mój sąsiad i kolega zmarła pewna młoda pacjentka (Paula Pruska) zmagająca się z chorobą nowotworową. Pewnie bym o tym nie wspominał, gdyby nie fakt, że przez ostatnie miesiące porozumiewała się ze światem za pośrednictwem swojego bloga (http://paulapruska.blogspot.com/), który przyciągał uwagę wielu ludzi a wielu innym dodawał otuchy i siły do walki ze swoja chorobą.  Bardzo dzielna młoda dziewczyna i piękne świadectwo. Wiele osób za pośrednictwem bloga i pieniędzy zbieranej na jej terapię miało okazję towarzyszyć jej w chorobie mniej więcej od czasu ostatniej Wielkanocy.
Niestety ostatnie wpisy na blogu pojawiały się coraz rzadziej ze względu na postępującą chorobę, ale zawsze czytelnicy czekali na nie z  nadzieją, jaką w nich nieustannie i do końca pisała i przyjmowali z radością, o czym świadczyły niekiedy setki komentarzy. Nikt jednak nie spodziewał się, że dzisiaj na jej blogu znajdą ostatni wpis, niestety pisany już nie jej ręką a ręką jej mamy:

Od wczoraj wszystko na zawsze jest inaczej ponieważ parę minut po 13 Paulina odeszła.
Wiemy, że wszyscy bardzo czekaliście na znak od niej.
Nie pisała o tym jak jej stan się pogarsza bo nie chciała martwić Was wszystkich.
Czuła Waszą obecność i dodawało jej to sił.
Dzięki temu blogowi i ludziom, których przyciągnął – czyli Wam, łatwiej jej było przetrwać trudne chwile.
Oddajemy Wam hołd za wsparcie duchowe i materialne. Ten blog jest dowodem na to, że ludzie potrafią sobie wspaniale pomagać. DZIĘKUJEMY z całego serca.
Dziękujemy wyjątkowemu zespołowi OIOM z Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc Warszawie, który dał Pauli opiekę na najwyższym poziomie i poczucie bezpieczeństwa.
Teraz prosimy Was o ciszę i jakby to powiedziała Paula:
’puście światełko w jej stronę’
Składamy pokłon Pauli. Leć do swoich drzew i oceanów córeczko i siostrzyczko.
Przez łzy – mama i tata,  Marta i Jacek, Konrad i Marzenka.

Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie… 

Modlę się za Paulę, która jest już po tamtej, lepszej stronie życia i myślę sobie jak niezwykle jest to, co daje współczesna technika, dzięki której za pomocą bloga możemy nagle i nieoczekiwanie znaleźć się blisko drugiego człowieka, którego inaczej nigdy byśmy nie poznali i doświadczyć tego, że czyjeś doświadczenie może mieć błogosławiony wpływ także na nasze życie…