Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Radość prawdziwego spotkania

Będąc dzisiaj na Bielanach nie mogłem nie wdepnąć na kawę (skąd inąd doskonałą) do mojego serdecznego przyjaciela i proboszcza lasu bielańskiego Ks. Wojciecha Drozdowicza. To już taki mój mały rytuał, że ilekroć jestem w tym miejscu, z którym związany jestem tez w pewnym sensie sentymentalnie, bo właśnie tam przeżyłem lata mojej seminaryjnej formacji – jedne z najpiękniejszych lat w moim życiu a także jeden z najbardziej obfitych duchowo okresów mojego życia. Wtedy Wojtka jeszcze tam nie było, żył w innej pustelni oddalonej ok 4 tysiące km. Na Wschód, wśród niedostępnych(zwłaszcza zimą) lasów Syberii. Teraz, kiedy mieszka tutaj w jednym ze starym kamedulskich eremów, pełniących rolę domu proboszcza i plebanii bardzo lubię zatrzymywać się tam na chwilę. Dla mnie to naprawdę magiczne miejsce. Za każdym razem, gdy tak siedzimy sobie przy kawie i gawędzimy, wydaje się, że tak szybko uciekający na zewnątrz czas zatrzymał się w miejscu. Nie wiem czy to charakter tego miejsca, czy osobowość Ks. Wojtka –naszego diecezjalnego eremity tak na mnie działają, ale za każdym razem, gdy przekraczam próg jego domu wchodzę w inny świat i za każdym razem sięgam myślą do innego eremu i innego eremity, który już do dziesięcioleci gości w moim sercu i który, od kiedy poznałem go (niestety tylko z pism bo zmarł w roku mojego urodzenia) na zawsze zawładnął moim sercem. Mowa oczywiście o Tomaszu Mertonie. A przywołuję w tym miejscu jego postać, bo jak wspomniałem chciałbym po raz kolejny zacząć Adwent od sięgnięcia do jego pisarstwa. Dla mnie bowiem jest on szczególnym pisarzem adwentu, czasu pełnego nadziei i radości oczekiwania…


Tomasz Merton: przyjaciel, towarzysz drogi. Wciąż żywa jest jego pamięć tego niezwykłego zakonnika, którego szczyt sławy przypadł na lata 1950-1968.

„Obecny tu i teraz – jak pisał o nim jeden z jego biografów i duchowych synów, benedyktyn o. Andre Gozier. Obecny we Francji pomimo iż jego życie toczyło się w Ameryce i w Azji. Obecny teraz, pomimo lat przemijających niepostrzeżenie jak pory roku, jak mgły. Obecny nade wszystko jako dar. Każdy przyjaciel, każdy prawdziwy przyjaciel jest darem ofiarowanym życiu, jest Bożym darem. Tu i teraz jest autentycznym znakiem Bożego Absolutu. Każda przyjaźń pozwala nam przejść na drugą stronę, wejść do Królestwa, pozwala przenieść się na drugą stronę czasu i przestrzeni. Nie chodzi o stwarzanie kultu fotografii, relikwii, wspomnień, chodzi o przyjęcie przesłania. Niejedna książka stała się prawdziwym przyjacielem, czy choćby prawdziwym spotkaniem, autentycznym spotkaniem. Tutaj chodzi o autentyczność stanowiącą przeciwieństwo powierzchowności, która nie dosięga głębi istnienia.”

Wspominałem Wam o nowej książce Mertona, będącej zbiorem jego listów do przyjaciół i nie tylko. Książce, w której dane nam jest odnaleźć żywego, autentycznego Martona, która – gdy czytam ją – staje się spotkaniem z Mertonem zakonnikiem, z Mertonem przyjacielem i towarzyszem drogi (zwłaszcza tej duchowej, ale nie tylko), z Mertonem, który na kartach swoich listów daje samego siebie drugiemu, całe swoje bogactwo, w pewnym sensie staje się drugim „ja” będących oparciem w mrocznych godzinach, kimś, kogo możemy być pewni, że nie zawiedzie, że potrafi rozproszyć mroki naszych wątpliwości i ciemności; kimś z kim lubimy się spotykać, za kim tęsknimy gdy zamykamy książkę…

To niezwykłe jak wiele możemy dowiedzieć się o drugim człowieku czytając to co pisze… Zwłaszcza jeśli pisze to tak autentycznie i z takim otwarciem jak Merton.

Autentyczne spotkanie zdarza się nie często. Charakterystyczny dlań jest fakt, że odsłania w nas to, co znajduje się w ukryciu (takie były spotkania z Jezusem). Jest odsłanianiem i objawieniem naszego wnętrza. Jest nieprzewidywalne, nieprzeczuwalne, lecz zawsze twórcze. Ma moc nas przemieniać. W tym znaczeniu każde prawdziwe spotkanie wpisuje się w świętą historię naszego życia, w tym znaczeniu, że jest przez Boga chciane i dopuszczone. To między innymi w ten sposób – przez drugiego człowieka – Bóg wchodzi w nasze życie.

Tak więc kolejna książka Thomasa Mertona będzie moją lekturą podczas tego adwentu. Książkom zawdzięczamy rozmowy, które nigdy nie nużą, ani nie ranią, ale także zawdzięczmy milczenie, którego wymagają, ciche szczęście, z którego nikt nie może nas okraść, ale tez niezbędny impuls do myślenia, do poszukiwań, zarówno tych zewnętrznych a jeszcze częściej wewnętrznych. Niemniej jestem przekonany, że książki, których autorem jest Merton a właściwie jego życie mają jeszcze jedna cechę, stanowią swoiste Lectio Divina, czyli lekturę duchową, tak bliska myśli monastycznej i będące znakiem obecności tego co tarnscendentne.



Dlatego pragnę zaprosić do tych spotkań. Może fakt, że będę ich pośrednikiem przyczyni się do ich zubożenia, ale ufam, że dzieląc się tym, co sam odkrywam zachęcę wiele innych osób do osobistego spotkania z tym niezwykłym człowiekiem. Autentyczne spotkana bowiem pobudzają świadomość, przez twórczą komunię, która jest warunkiem duchowego wzrostu. Przez prawdziwe spotkanie wzrastamy, w ten sposób realizując siebie.

Na koniec pozwólmy przemówić samemu Mertonowi, który pisze we wstępie do jednej ze swoich książek:

„Pragnę się zwrócić do czytelnika nie jako autor, ani też nie jako narrator czy filozof, ale po prostu jako przyjaciel. Chciałbym przemówić jako drugie ja czytelnika… który, jeśli się wsłucha, usłyszy to, czego nie ma być może w tej książce, a co pochodzi od tego, który żyje w nas obu, który do nas obu przemawia.”