Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Słuchanie

Słowo to jest blisko ciebie, na twoich ustach i w sercu twoim. Ale jest to słowo wiary, którą głosimy. Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia. Ale nie wszyscy dali posłuch Ewangelii. Izajasz bowiem mówi: Panie, któż uwierzył temu, co od nas posłyszał? Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa. [Rz 10, 6 – 10.16 -17]

Wiara rodzi się ze słuchania. A modlitwa jest przede wszystkim słuchaniem – jak nauczał Ewargiusz z Pontu – słuchaniem Boga, przez sakrament Jego słowa, jakim jest Pismo święte, ale też słuchaniem Boga w historii, w codzienności. Człowiek wiary – jak nauczali Ojcowie Pustyni – znajduje swoje źródło widzenia w słuchaniu. Dlatego prawdziwa wiara jest zawsze pewnego rodzaju ascezą i sztuką słuchania. Zwraca na to już uwagę Stary Testament – jak refren powtarzając w różnych miejscach: „Słuchaj Izraelu…”

Z kolei Mistrz Eckhart – przedstawiciel mistyki nadreńskiej – nauczał, że: „ W życiu duchowym wzrasta się w takiej mierze, w jakiej zstępuje się w głąb słuchania; bowiem słuchanie uczy nie tylko dostrzegać obecność Boga, który do nas mówi, ale i akceptować czynienie przestrzeni dla Jego obecności w nas samych aż do Jego zamieszkania w nas samych.”

Doświadczenie zamieszkania Boga w nas poprzez posłuszeństwo Jego słowu akcentował także w swoim nauczaniu św. Bernard. Dla niego oczywiste było to, że ten, kto słucha, kto określa swoją tożsamość na podstawie paradygmatu słuchania, jest również tym, kto kocha. W kontekście nauczana św. Bernarda medytacja staje się zatem poprzez fakt, że opiera się na zasłuchaniu drogą do odkrywania swojej najgłębszej tożsamości a także szkołą miłości.

Ojciec Basil Pennington – trapista, autor Modlitwy Głębi – przekształcając pewne znane porzekadło zwykł mawiać: „Pokaż mi jak słuchasz a ja ci powiem jak kochasz.” Myślę, że może to być dobry punkt odniesienia zarówno w kwestii badania naszej miłości w stosunku do Boga jak i do drugiego człowieka. Przy czym podkreślmy to raz jeszcze, co powiedzieliśmy sobie we wprowadzeniu z przed tygodnia, że słuchanie jeśli jest prawdziwe zakłada nie tylko to, że coś usłyszę, ale również to, jak przyjmę to, co usłyszałem a zatem zakłada również odpowiedź ze strony słuchającego, która powinna być tożsama z odpowiedzialnością za usłyszane słowo.  

W moim przekonaniu to właśnie owa odpowiedzialność za słowo, które usłyszę a więc to, co z tym słowem zrobię świadczy o tym, czy traktujemy je z miłością czy tez nie.

Już Hieraklit narzekał, że „ludzie nie potrafią ani słuchać ani mówić.”

Można by się zastanawiać, czy to powiedzenie nie jest dzisiaj nadal aktualne, choć zostało zdefiniowane na podstawie obserwacji filozofa już na pięć wieków przed Chrystusem.

Wracając jednak do Biblii, warto zauważyć, że słuchanie Boga, ze wszystkimi jego wymiarami, takimi jak milczenie, uwaga , interioryzacja, wysiłek duchowy, aby zatrzymać w sercu to, co się usłyszało, wreszcie odejście od siebie, aby skupić się na Bogu staje się niczym innym jak przyjęciem (lub jak kto woli) odkryciem w sobie obecności Boga, bliższej nam, niż bliskie nam jest własne „ja”, co do czego nie mieli wątpliwości tak bardzo kładący nacisk na słuchanie Ojcowie Pustyni.

Dla Biblii bowiem Bóg nie tyle jest „Tym, który jest”, ile „Tym, który mówi”. Słowo to jest jednak darem, nigdy zatem nie umniejsza wolności słuchającego, można więc je przyjąć lub odrzucić.

Tradycja żydowska nazywa Biblię Miqra’ – jest to pojęcie, nie mające odpowiednika w języku polskim, które wzywało do wyjścia „z”, aby udać się „ku czemuś”.

Dla człowieka wierzącego każde wsłuchanie się w słowo Boże jest początkiem drogi wychodzenia z siebie, aby spotkać Innego. Wyjścia, które nie oznacza dosłownie słuchania i szukania gdzieś na zewnątrz siebie, ale raczej wyjście od uporu w niesłuchaniu Boga, lub zasłuchaniu w samego siebie ku posłuszeństwu słowu Bożemu, które dopiero prowadzi do prawdziwej wolności.

Na zakończenie niech mi wolno będzie przywołać jeszcze mojego ulubionego duchowego pisarza Thomasa Mertona, który pełniąc rolę mistrza nowicjatu w klasztorze Gethsemani mówił do swoich podopiecznych: „Chrześcijanin, a zwłaszcza mnich, to ktoś, kto żyje ze słuchania. To dzięki niemu uczymy się żyć ze świadomością Bożej obecności, obecnością Innego w nas i obok nas, który w ten sposób uzasadnia tajemnicę wszelkiej inności”.

Mówiąc to miał Merton na myśli zgodę nie tylko na inność Boga, wobec naszych wyobrażeń, które o Nim mamy, ale i zgodę na inność drugiego człowieka, który także sam będąc zanurzony w Bogu zgodne ze wskazówką z Dziejów Apostolskich, które mówią: „W Nim bowiem żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”, może stawać się dla nas znakiem od Boga lub tym, przez którego Bóg do nas mówi, choć nie zawsze musi to być dla nas łatwa mowa.