Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Sobotnia medytacja

Za nami kolejna sobota, w którą udało nam się spotkać i pomedytować. Wprawdzie „muzyka medytacyjna” towarzysząca medytacji z za okna nie ułatwiała modlitwy, ale cóż, przecież „nic nas nie zdoła odłączyć od miłości Chrystusowej…” 
Póki co te rzadkie spotkania w wieży są pewna namiastką spotkań za którymi wszyscy tęsknimy. Również dzięki otwartości Margosi takie spotkania mogą się odbywać, co nie zmienia faktu, że nadal czekamy na jakąś salę z niesłabnącą nadzieją. Pewnie przed wakacjami będzie trudno coś znaleźć, ale mniej więcej od polowy czerwca opustoszeją z racji sesji egzaminacyjnych sale w wieży przy kościele św. Anny, wiec myślę, że jeszcze na czas wakacji tj. do października będziemy mogli się tam przytulic na regularne spotkania. A potem…
Potem polecam sprawę także modlitwie, myślę, że jest nie mniej ważna niż techniczne poszukiwanie miejsca do medytacji.


A wracając do sobotniego spotkania pragnę przywołać to, co było tematem naszych rozważań w czasie konferencji i Mszy świętej. Zasadniczym tematem było zanurzenie się w doświadczeniu medytacji, jako modlitwie wewnętrznej prowadzącej do aktu wiary.

Konferencja:

Im dłużej trwamy na modlitwie, tym bardziej jesteśmy wewnątrz. Oczywiście pod pewnymi warunkami, które wymagają spełnienia. Są nimi miedzy innymi próby zamknięcia zmysłów zarówno zewnętrznych jak i wewnętrznych po to, by moc skupić się na Bogu żyjącym w duszy człowieka.
Modlitwa wewnętrzna wymaga zdyscyplinowania zmysłów, które ją mogą utrudniać. Dlatego nauczyciele medytacji zachęcają do zamknięcia bram zmysłów zewnętrznych (oczu, uszu, powonienia, dotyku). Ponadto ważne jest, aby (przynajmniej na początku drogi modlitwy wewnętrznej) odciąć się od źródła hałasu (głosów, muzyki, obrazów). Jest to konieczne, aby całe, niczym niezakłócone bogactwo wewnętrzne mogło się ujawnić w całym swoim pięknie. Zanim się to jednak stanie musimy wejść w ciemność i ciszę. Nie bojąc się jej. Nie ulegając pokusie ucieczki czy zagłuszenia jej czymkolwiek (to jedna z częstszych pokus współczesnego człowieka – zagłuszyć cisze w sobie i wielkie zwycięstwo szatana, bo bez ciszy prawda ani o nas samych ani o Bogu nie może się objawić).
Oczywiście na początku jest to doświadczenie, które nas onieśmiela. Cisza jest przestrzenią, w której nieswojo czują się wszyscy, którzy nie są zaprzyjaźnieni ze światem duchowym. Jeśli jednak nie ulegnie się zniechęceniu ten świat ma szansę ukazać nam całe swoje niezmierzone bogactwo.
Jeśli w świecie ciszy czujemy się obco, to tylko dlatego, że nigdy wcześniej nie próbowaliśmy pozostawić naszej duszy tak naprawdę u siebie.
Dlaczego uciekacie od ciszy? – pyta Mistrz Eckhart – Dlaczego nie chcecie pozostać we własnym domu? Przecież całą prawdę nosicie zasadniczo w sobie! [Kazania, 5b].


W podobnym duchu pisze św. Jan od Krzyża:
Wiedz jednak, że chociaż Bóg jest w tobie, to pozostaje tam ukryty. Potrzeba, abyś zapomniał o wszystkim i oddalił się od wszystkich stworzeń; wtedy ukryty w kryjówce swojego ducha znajdziesz Oblubieńca. Gdy zamkniesz drzwi za sobą i w skrytości serca modlić się będziesz do twojego Ojca, i tam z nim będziesz przebywać, wówczas w tym ukryciu odczujesz Go, doświadczysz Jego miłości i sam pokochasz Go i będziesz się Nim radować. [Pieśń duchowa. 1, 8-9]
Dalej mistrzowie życia duchowego zapraszają do zamknięcia bramy zmysłów wewnętrznych czyli wyobraźni.
To jednak zadanie o wiele trudniejsze…
Ilekroć modlimy się w ciszy, włącza się „kino domowe”. Chcemy myśleć o Bogu i nagle uświadamiamy sobie, że jesteśmy w pracy, na uczelni, w sklepie, na wakacjach.
Wracamy do skupienia, a za moment już planujemy popołudnie.
I tak w kółko…
Wyobraźnia niczym nieujarzmiony rumak wierzga, miota nami i ciągle przywołuje sceny z życia zewnętrznego. 
Co robić? – pyta wielu.
Odpowiedź jest jedna: Mimo wszystko musimy pozostać wierni modlitwie. Choćby wydawało się, że 95 procent czasu ulegamy rozproszeniom. A przecież to tylko wyobraźnia chodzi na spacer. Nasza wola i serce – a te są najważniejsze w modlitwie – pozostają przy Bogu

Lecz można uczynić coś więcej! Możemy zaprzyjaźnić się z naszymi rozproszeniami i spojrzeć na nie pozytywnie. Możemy je wykorzystać do duchowego rozwoju.

Wielkim nieporozumieniem jest pogląd, że rozproszenia są oznaką, że nie potrafisz się modlić, bowiem cóż znaczy to, że masz sto i jedno rozproszenie w ciągu półgodzinnej modlitwy? Oznacza to, że sto i jeden razy odwracałeś się od rozproszeń i zwracałeś ku Bogu. Oznacza to, że sto i jeden razy powiedziałeś „NIE” sobie i 'TAK” Bogu; że sto i jeden razy spełniłeś akt bezinteresownej miłości, która pozwala ci umrzeć dla „starego człowieka”, aby mógł narodzić się w tobie człowiek nowy. [D. Torkington, Peter Calvay. Prorok]

Rozproszenia uczą nas pokory. Uświadamiają nam, że w modlitwie niemal wszystko zależy od Boga, a od nas „jedynie” wierność i otwarcie na Jego działanie. Przypominają nam one, że każdy z nas jest człowiekiem zranionym i rozbitym wewnętrznie, i że potrzebujemy nieustannego uzdrawiającego działania Boskiego Lekarza.
Rozproszenia jak nikt inny ukazują nam też obszary naszego egoizmu, wymagające szczególnego oczyszczenia.
Jeśli martwisz się np. niezdanym egzaminem, znaczy to, że znowu myślisz o sobie i nie oddałeś wszystkiego Bogu. A może ten niezdany egzamin jest wpisany w Jego plan działania w Twoim życiu. Może jest próba wiary i zaufania…
Jeśli na modlitwie błąkasz się w wyobraźni po ulicach swojego miasta, to widocznie sprawia ci to więcej radości, niż podążanie za Jezusem. 
Jeśli nachodzą cię pożądania i nieczyste myśli, to może znak, że nie chcesz oddać tej skrytej płaszczyzny twojego życia Bogu.

Rozproszenia są w modlitwie mogą stać się dla nas pomocą, gdy rozpalają nasze pragnienia. Widząc bowiem, jak daleko nam jeszcze do stopienia się z Chrystusem, nie powinniśmy się zniechęcać, lecz prosić Go z głębokości naszego serca, by On sam przyszedł i ogarnął nas swymi ramionami.


Tak więc rozproszenia mogą stać się naszymi wielkimi przyjaciółmi na drodze modlitwy wewnętrznej.
Święta Teresa z Avila zachęcała swoje siostry, by pogodziły się ze swoimi rozproszeniami na modlitwie. Ona sama doświadczała bardzo silnych rozproszeń przez osiemnaście lat swojego pobytu w klasztorze. A skoro nie przeszkodziło to jej by stać się jedną z największych mistyczek w dziejach chrześcijaństwa, to znaczy, że i nam one nie przeszkodzą.
A wszystko zależy tylko od jednego jak zwykła mawiać św. Teresa z Avila – od wytrwałości! 
Najważniejsze w modlitwie wewnętrznej jest to, byśmy trwali przy Chrystusie. „Trwajcie we Mnie…” [J 15,4]
Najważniejsze jest nie to czy mamy rozproszenia, ale to czy mamy otwarte serca, bo to one są warunkiem działania Bożej mocy w nas, mocy która nas powoli przemienia i spala.

cdn.