Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Wsłuchać się w życie…

– Oj życie  – rzekłem –  nie ciągnij mnie za rękaw, nie łap za rąbek płaszcza, nie bądź takie natrętne.


Wyszedłem z domu, minąłem róg, chłodny obłok powietrza otulił mnie i zamajaczył tuż przy twarzy, zasnuł świat na kilka sekund, potknąłem się lekko; uśmiechnąłem do swojej nieporadności. Szedłem szybko, noga za nogą, jak dobosz na paradzie, tak lubię najbardziej. Gdy byłem dużo młodszy, miałem jakieś naście lat moja mama, gdy wychodziliśmy po zakupy i często mocno ją wyprzedzałem, nie mogąc mnie dogonić wołała za mną: „Nie zapomniałeś przypadkiem wziąć smyczy, żeby mnie na spacer wyprowadzać?” Na chwilę zwalniałem, ale widać szybkość jest wpisana w moją naturę, jest niejako mantrą mojego życia. Stawiam szybkie kroki a moje życie próbuje nadążyć za mną. Nie opuszcza mnie na krok, nie ma od niego ucieczki i mimo, że czasem chciałbym powałęsać się bez celu, bez planu; bez natrętnych myśli o tym co potem, co za chwile, jak, czemu i dlaczego to takie trudne. A mimo to ono to nie chce mnie opuścić, czasem pokornie drepcząc za plecami,  czasem zaglądając przez ramię, czasem bezczelnie tokując jak polityk na paradzie, a czasem jak stróż pilnujący, żebym nie zszedł na jego manowce.

Spoglądam na ludzi – lubię to zajęcie – większość idzie jak ja, raz dwa, raz dwa, często zamyśleni, nieobecni, nie świadomi dziejącej się chwili, opatuleni szalikami jak miłością. Błądzę po ich twarzach, zaglądałam do oczu, niektórzy się uśmiechają, większość szybko odwraca wzrok, inni są obojętni  na moje spojrzenie, moja obecność wydaje się nie obchodzić ich wcale, zdawać by się mogło, że w ogóle mało spraw ich dotyczy –  a może zwyczajnie próbują uciekać od życia, drepczą, z dala od domu, żeby ich życie nie łapało za kołnierz, nie potrząsało z wyrzutem, żeby przestało wreszcie gadać  natrętnie;  patrzeć tymi szklanymi oczkami, o tak; bywa ciężko z tym życiem, coś o tym wiem, czasem jest doprawdy nie do zniesienia.

A ja idę dalej. Nie to, że uciekam przed nim. Nie. Czasami męczy mnie jego kategoryczność. Te rozkazy, warunki jakie stawia, ta postawa generała i my przed nim jak małe ołowiane żołnierzyki. Nie zawsze lubię mu potakiwać, choć dobrze wiem, że zazwyczaj ma rację. Nie chce mi się czasem wysłuchiwać tych tyrad, oglądać min, wiem dobrze czego ode mnie oczekuje, a ja nie zawsze czuję się gotowy by przystać na jego propozycje.  Czasem, gdy wydaje mi się, że jestem jak drzewo, że mam mocno zapuszczone korzenie,  ono mówi mi o lataniu; innym razem gdy chcę grzać się w ciepłych promieniach słońca, rosnąć, wydawać owoce, dzielić się sobą z innymi, ono przypomina mi o tym, co mnie ogranicza, opowiada o przeznaczeniu; czasami zdaje mi się, że jesteśmy z innej planety; a przecież to jest moje życie, własne, prywatne, z nim przyszedłem na świat, z nim odejdę.  Przecież nie możemy się od siebie różnić aż tak diametralnie, musimy znaleźć wspólny język; kiedyś w końcu trzeba będzie się dogadać…

Odwróciłem się do niego. Zatrzymało się, jak ja; spojrzało zdziwione. Chyba bało się słów ciężkich jak kamienie; wymówek, drętwych myśli co plączą język, przewracania oczami. Kiedy zrobiłem krok w jego kierunku, przez chwilę zachowywało się jak lustro; przeraziło się, może nawet zachwiało.

– Czego chcesz ode mnie –  zapytałem. A ono uśmiechnęło się do mnie, podeszło bez słowa, wzięło moją rękę i pokazało przed siebie.

 – Nic nie musisz – odparło –  tylko chodź za mną.  Tyle razy mówiłem, tyle wyjaśniałem, ale nie chciałeś mnie słuchać. A ja wiem gdzie iść,  którędy, poprowadzę Cię, tylko mi zaufaj; to wszystko jest prostsze niż myślisz; tylko wy ludzie; lubicie wszystko komplikować.

Uśmiechnąłem się, odetchnąłem z ulgą; obłok pary zasnuł na chwilę nasze twarze; wiatr rozwiał go, liście pod nogami zaczęły szeleścić; świat się nie zmienił, tylko ja byłem już inny –  inny bo zrozumiałem, że czasem trzeba po prostu słuchać, a droga, ta droga u naszych stóp, sama nas wszędzie poprowadzi.


Biorąc pod uwagę ulotność życia, wydaje się, że żadne starania nie mają sensu. Cokolwiek mielibyśmy zrobić, to przecież i tak minie. Nie warto jest się cieszyć, bo każdy rozsądny człowiek wie, że po radości, w końcu nastaje smutek. Nie warto inwestować w siebie, skoro za kilkadziesiąt lat, świat może o nas już nie pamiętać. A jednak żyjemy. I staramy się być kimś więcej, niż tylko małym człowieczkiem wśród tłumu sobie podobnych.

Chcemy zadbać o lepszy byt. Każdego dnia, wstajemy i przebywamy tę samą drogę do pracy, żeby dorobić się nie tylko pieniędzy, ale też szacunku. Walczymy o akceptację otoczenia.

Pragniemy wciąż być coraz lepsi; ciężej pracować, więcej zdobywać, bardzie się poświęcać… Dlaczego? Właśnie dlatego, by ominęła nas ulotność. I chociaż większość z nas pozostanie anonimowa dla świata, to nikt nie potrafi spocząć. Wyścig z czasem wpisany jest w nasze życiorysy. Biegniemy przez życie, próbując uchwycić jak najwięcej. Ale przez to zabieganie nie rzadko bywa tak, że równie wiele z życia przelatuje nam między palcami.



Wykorzystać każdą sekundę, budując swój wizerunek, pozostawiając na ziemi cząstkę siebie. Dajemy światu to, co mamy najlepszego, dzielimy się wiedzą i doświadczeniem. Jesteśmy nauczycielami i uczniami trudnej lekcji bycia człowiekiem. Tylko od nas zależy, czy przekazywana treść zostanie utrwalona, zanim któregoś dnia, życie nas pokona. Bo niestety, w pewnej chwili zadzwoni nasz ostatni dzwonek.



Co będzie potem? No właśnie,  jak wielu się nad tym zastanawia? Czy żyjemy świadomością tego, że wraz z tym ostatnim dzwonkiem życie się nie kończy i że po tamtej stronie trwa nadal. Jakie? To zależy już od nas, od tego jak przeżyliśmy je po tej stronie. Oczywiście życie po tamtej stronie to nie jedyny nasz cel, bo ważne jest też, czy pozostaniemy żywi w sercach innych osób. Tych, w których oczach jesteśmy godni ich pamięci. Owoce naszej pracy i naszego serca mogą przeżyć nas samych, służąc dalej innym. „Tęsknota” za nami okazuje się prawdziwym wyznacznikiem jakości naszej ziemskiej egzystencji. Jednak, nie zawsze jest tak pięknie. Bo w swojej wolności możemy zlekceważyć dane nam dni, przesmyknąć się przez życie niezauważeni, nie pozostawiwszy po sobie zbyt wiele. Chyba najsmutniejszą puentą ludzkiego życia może być ta, że gdy zamkniemy oczy, zamkniemy wtedy także pamięć o nas.


Mając jedno życie, nie możemy go zmarnować. Nie możemy przejść obojętnie obok tego największego z darów. Może nie każdemu przeznaczona jest sława, popularność. Wszyscy jednak, mamy szansę na odniesienie sukcesów osobistych i duchowych, bo choć te ostatnie może mierzy się inna miarą i nie zawsze mają we współczesnym świecie taka popularność, to jednak są największymi sukcesami w perspektywie wieczności. Przez cały swój ziemski czas, powinniśmy ciężko pracować nad tym, aby pozostawić po sobie dobre wspomnienie u osób, które spotkały nas na swojej drodze i żeby bez wyrzutów sumienia móc dalej iść po tamtej stronie.