Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Retrospektywa

Cały dzień chodziło mi po głowie dzisiaj wspomnienie jednego człowieka. I kiedy spojrzałem na zegar z datą wiedziałem już dlaczego. Dokładnie szesnaście lat temu, 27 kwietnia 1997 roku, nad ranem zmarł Piotr Skrzynecki – twórca, kierownik artystyczny, reżyser i konferansjer kabaretu Piwnica pod Baranami.

Mogę powiedzieć, że miałem szczęście, bo gdy dane mi było związać pięć lat mojego życia z królewskim Krakowem, jako student byłem częstym bywalcem tego klimatycznego miejsca. I dzisiaj, kiedy tylko jestem w Krakowie i czas mi na to pozwala także chętnie tam wstępuję, choć wiem i czuję, że to już nie ta sama Piwnica…

Piotr Skrzynecki był jednym z tych, którym przez całe życie było nie po drodze z religią, ale którzy stali się dla mnie szczególnego rodzaju znakiem Bożego działania i tego, że Bóg do końca wierzy w człowieka i walczy o niego. I my też powinniśmy. Jak wielu bowiem  zmieniło się niedługo przed śmiercią! Niech wolno będzie tutaj wspomnieć takie osoby jak  Jacek Kaczmarski, bard Solidarności, który przez całe życie zmagał się z Kościołem i wiarą. Kilka godzin przed śmiercią przyjął chrzest. Czy też znany ze swojego antyklerykalizmu Aleksander Małachowski, zanim umarł, wyspowiadał się i pogodził z Bogiem. Podobnie było także z Piotrem Skrzyneckim, zawsze daleki był od wszelkich form kultu, ale gdy śmiertelnie zachorował, zaczął się modlić i regularnie chodzić do kościoła…

„Na krakowskim Rynku Głównym sezon nigdy nie zamiera. A od wiosny do jesieni życie wprost kipi. Pod kawiarnianymi parasolami nieodmiennie przysiadają gwarne grupki turystów. Nie brak stałych bywalców. Piotr Skrzynecki tak mocno wrósł w ten pejzaż, że kiedy zmarł, wydawało się nie do pojęcia, że nadal może być tam tak rojno i kolorowo. Bez Piotra? Niemożliwe…” – pisze jeden z biografów Piotra Skrzyneckiego Piwnicy pod Baranami Janusz Kowalczyk.

piotr-skrzynecki

I rzeczywiście wciąż jest tam obecny. Można się przysiąść do uwiecznionego w brązowym odlewie Piotra Skrzyneckiego przy stoliku wystawionym na zewnątrz kawiarni Vis-à-Vis, kilkadziesiąt metrów od wejścia do Piwnicy pod Baranami. Tę rzeźbę ufundował mu Zbigniew Preisner. Drugą rzeźbę upamiętniającą Piotra Skrzyneckiego, dłuta Karola Gąsienicy Szostaka, znaleźć można  przed budynkiem II Katedry Chorób Wewnętrznych Collegium Medicum UJ, gdzie Piotr Skrzynecki leczył się przez ostatnie pięć lat swojego życia, nazywając ten szpital swoim „drugim domem” lub jak kto woli „hotelem snów”  a wystawił ją swojemu długoletniemu pacjentowi profesor Andrzej Szczeklik, jego lekarz i przyjaciel. Wreszcie trzecie odwzorowanie Piotra Skrzyneckiego można znaleźć w parku Decjusza.

Jakkolwiek by nie wspominać twórcy słynnego kabaretu, pozostanie on dla wielu a przynajmniej dla dwóch pokoleń artystą, który miał odwagę przeciwstawiać się ówczesnemu zniewoleniu.

Jak pisze wspomniany już biograf Piotra Skrzyneckiego: „Rychło można się było przekonać, że po imieniu ze Skrzyneckim był w Krakowie nie tylko co drugi naukowiec, urzędnik lub taksówkarz, ale także niemal każdy wykidajdło, cinkciarz czy pijaczek. Również wszyscy nawiedzeni. Niejeden z nich reperował nadwątlone poczucie własnej wartości ostentacyjnie zwracając się do Piotra per: Skrzynia, co słusznie oburzało jego otoczenie. On sam nie robił z tego problemu. I dla nielichej grupy frustratów, będących na bakier z dobrymi manierami, stawał się, chcąc nie chcąc, nieformalnym psychoterapeutą. >>Piwnica jest nie tylko środowiskiem artystyczno-intelektualnym – brzmią mi jeszcze w uszach słowa Piotra, wypowiedziane w wywiadzie z 1993 roku. – Do barku Pod Baranami wstępują wszyscy, również pijacy i różni podejrzani ludzie. Te grupy wzajemnie się inspirują<<.

Jako dogłębny znawca dusz ludzkich doskonale wiedział, na co komu pozwolić. W przypadkach chamstwa usankcjonowanego przez system był nieprzejednany. W konferansjerskich improwizacjach nigdy nie nazywał rzeczy po imieniu, bo publicystyczne ciągoty w Piwnicy nie były w cenie. Potrafił wszakże wykpić każde draństwo, odwołując się do metafory, persyflażu, żartobliwego szyderstwa, czym dawał dowody dużej odwagi cywilnej. I nie znam przypadku, żeby znalazł się na tarczy.”

Jak wspomniałem wcześniej, gdy jestem w Krakowie nie zdarza mi się ominąć Piwnicy pod Baranami, choć czasem to zatrzymanie nie bywa zbyt długie. To nie tylko wyraz wspomnień, ale także pewnego rodzaju hołd i epitafium, dla niezwykłego człowieka, którego miałem okazję po wielokroć spotkać na scenie tego kabaretu. Podobnie, jak nie do pomyślenia był Kraków bez Piotra, a trwa, tak samo ma się dzieło jego życia – Piwnica. Nie ma oczywiście wątpliwości, że  ani Kraków bez Piotra Skrzyneckiego nie jest już ten sam, ani kabaret bez tego, który był od początku jego inspiracją. Ale nie ma też wątpliwości, że obecna Piwnica pod Baranami nie istniałaby, bez tamtej, Piotrowej. A ja z pewnością bym tam nie wstępował będąc w Krakowie…