Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Zmęczenie, wolność, oczekiwanie…

I tak oto upływa kolejny Adwent…

Za kilka godzin, najpierw przy wigilijnym stole, dzieląc się opłatkiem a następnie przy śpiewie kolęd, towarzyszącym Pasterce rozpoczniemy świętowanie tajemnicy Boga, który stał się człowiekiem.

Jaki był dla mnie ten Adwent? Jak zwykle pracowity. To szczególny czas w roku, gdy muszę tak intensywnie zawalczyć o to, aby nie umniejszyć duchowego tła, które dla mnie nadaje mu cały, głęboki sens mojego ulubionego okresu liturgicznego. Być może ów natłok zajęć poza zwykłymi obowiązkami powoduje trwające już w naszej parafii od początku Adwentu „kolędowanie”, które sprawia, że czasem o ów „czas dla Boga, który w innym czasie łatwo wygospodarować teraz trzeba niejednokrotnie zawalczyć. Ale właśnie ta udana „walka” daje jeszcze większą satysfakcję uświadamiając mi, że to pierwszeństwo Boga w naszym życiu, które jest Jego pragnieniem a dla nas wyzwaniem nie zostało nam dane raz na zawsze. Wymaga ono od nas ciągłego potwierdzania tego wyboru. Codziennego zaczynania od nowa…

To właśnie w tym wymiarze, poza towarzyszącą mu radością oczekiwania (nieco psutą przez wszechobecny w supermarketach nastrój świąteczny) czas Adwentu wydaje mi się czasem intensywnego przeżywania go, jako czasu łaski. Właściwie to brak czasu w tym świętym okresie przygotowania, uświadamia mi jak bardzo jest on cennym darem i jak wielka spoczywa na nas odpowiedzialność, żeby tego daru – który tak łatwo trwonimy, pozwalając się wciągnąć w wir komercji, albo udział w niepotrzebnych aktywnościach czy dyskusjach – nie zmarnować.

Jak już niejednokrotnie wspominałem tutaj, duchowym towarzyszem czasu Adwentu jest dla mnie od wielu lat Thomas Merton. Ten mnich poszukujący coraz większej przestrzeni samotności, gdzie mógłby realizować w pełni swoją wolność wobec Boskiego „Ty” staje się dla mnie samego inspiracją do poszukiwania tej przestrzeni bycia z Bogiem w codziennym życiu, wśród wielu obowiązków i aktywności, przypominając, że tak naprawdę „wolność jest w nas” i że nie trzeba nigdzie uciekać, żeby Go spotkać, czy poświęcić Mu więcej czasu i że to właśnie spotkanie z Nim, zgoda na to (albo jak kto woli zawalczenie o to) aby On – Chrystus był na pierwszym miejscu wprowadza w nasze życie ład, którego próżno byłoby szukać bez Niego.

Doświadczenie czy poszukiwanie wolności, pośród tego, co określamy często mianem zamętu, który wydaje się nam ją odbierać a przynajmniej ograniczać uświadamia mi, że zawalczenie o nią jest czymś fundamentalnym zarówno w naszym życiu duchowym (bo tylko w wolności możemy być w pełni sobą a to warunek podstawowy, aby stawać też w prawdzie przed Bogiem), jak i w naszych relacjach z innymi (gdyż jedynym i rzeczywistym darem, jaki mogę ofiarować innym, jest to, kim jestem naprawdę).

Poza tym Adwent z całym jego aktywizmem wpisanym w kilka tur rekolekcji, „kolędę”, spowiedź, zajęcia w szkole i na uczelni a także potrzebne często innym spotkania uświadamia mi, że ostatecznie ni mogę pragnąć niczego więcej niż tego, żeby Pan używał mnie, jako narzędzia swojej miłości. To ważna prawda, która dociera do mnie jeszcze mocniej w Roku Miłosierdzia. Wszak wszystko, co mam jest Jego darem.

Na koniec tych adwentowych rozważań pozwólcie, że raz jeszcze odwołam się do Mertona. Co on sam miałby nam jeszcze dziś do powiedzenia u kresu tego czasu przygotowania do świąt, w którym zarzucani jesteśmy wielością słów, chociażby podarowanych nam przez rekolekcyjnych kaznodziejów? Myślę, że w właściwą sobie dozą dowcipu powiedziałby: „Tak naprawdę, to nie mam wam nic do powiedzenia. Nie mam żadnych gotowych odpowiedzi, które tak lubimy! Żyjcie pytaniami!!” Merton z całym swoim pisarskim dorobkiem, w którym tak wielu z nas znajduje duchowy pokarm uświadamia nam dobitnie, że nasza walka trwa cały czas. Walka o wolność! O bycie sobą! Być może to jedna z największych batalii naszego życia. Jak jednak być sobą? Odpowiedź jakiej udzieliłby Merton jest tylko jedna: „Przez modlitwę!” Oczywiście miałby na myśli tylko taką modlitwę, która nie polega na odmawianiu formułek, ale modlitwę, a której zostawiamy za sobą wszystkie nasze myśli, wyobrażenia, nasze fałszywe 'ja”, po to, aby odnaleźć nasze prawdziwe 'ja” w Bogu. Tam też znajdujemy wszystkich innych i uświadamiamy sobie, że wszyscy stanowimy jedno w Bogu i że w Nim jest wszystko.