Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Życie w duchu ośmiu błogosławieństw


Dla dzisiejszego człowieka „Błogosławieństwa” jawią się jak niepraktyczne propozycje. Bo jak stać się ubogim by być bogatym, lub cieszyć się z tego, że płaczę, albo cieszyć się z tego, że jestem prześladowany, uciskany, niesprawiedliwie traktowany?…

Dzisiaj, gdy rozmawia się o katolicyzmie( a ze względu na pracę w szkole i na uczelni miałem okazję wiele takich rozmów przeprowadzić i to na wielu poziomach – mam na myśli poziomy zarówno życia duchowego lub inaczej mówiąc duchowej wrażliwości jak i poziomy intelektu a więc i argumentacji) bardzo często spłyca się dyskusję lub ocenę bycia dobrym lub złym katolikiem do obszaru przestrzegania Dekalogu. Bez wątpienia jego wypełnianie nie jest łatwe dla człowieka żyjącego we współczesnym świecie, ale jakby nań nie patrzeć ciągle pozostaje ono pewnego minimum i to jeszcze nie rzadko postrzeganym przez wielu bardziej jako ograniczenie niż propozycja zdrowo pojętej wolności czy praktycznie przeżywanej miłości. Ci, którzy odwołują się jedynie do Dekalogu są osobami, które – moim skromnym zdaniem – w doświadczeniu wiary pozostają wciąż na etapie starego człowieka, o którym pisze św. Paweł w Liście do Kolosan.

A co ze wskazówkami, które przynosi nam Chrystus ukazujący jak w swoim życiu wypełniać te przykazania, ale też zanim zacznie się je wypełniać uczy jak je właściwie zrozumieć po to, by móc bez czucia się przymuszonym lecz z radością budować żywą więź z Chrystusem i z innymi ludźmi, i kroczyć drogą Miłości?  Znajdujemy je w  Kazaniu na Górze, najlepszym rozwinięciu tego, co możemy nazwać byciem dobrym człowiekiem i dobrym chrześcijaninem. Dzisiaj z racji Ewangelii, jaką przywołuje liturgia słowa chciałbym się zatrzymać nad samymi „Błogosławieństwami”.


„Cieszcie się i radujcie” – mówi dzisiaj Chrystus. Chciałoby się zatem zapytać: Dlaczego nie ma w nas – współczesnych chrześcijanach – tej Chrystusowej radości?
Pierwszym cieniem przysłaniającym radość jest czas przyszły Chrystusowych obietnic: „Będziecie… Dostąpicie… Będziecie oglądać…”  Niestety my nie lubimy czekać. Chcielibyśmy, aby obietnice były spełnione teraz. I współczesny świat, tak mocno utwierdzający postawy roszczeniowe, zasypujący nas ciągłymi i szybko spełniającymi się obietnicami wcale nam tego nie ułatwia.

Tymczasem „Błogosławieństwa” są właśnie tym szczęściem, którego pełnia ujawni się dopiero w czasie przyszłym. Niemniej jednak owo szczęście, o którym mówi Chrystus dane jest wszystkim już teraz, i to w dwojaki sposób: jako podążanie ku doskonałej radości i jako podążanie już radosne. Dobrze by było, gdyby współcześni chrześcijanie dawali tego świadectwo swoim życiem, tak jak czynili to pierwsi chrześcijanie! Oni nawet idąc na śmierć czynili to z radością.  Tymczasem naszym problemem jest to, że tak bardzo przywiązaliśmy się do doczesności i do tego, co ona nam oferuje, że pozwalamy, by skupienie się na niej przyćmiewało nam radość patrzenia w przyszłość i oczekiwanie na życie wieczne.
Mamy być ludźmi nadziei, ludźmi Dobrej Nowiny. Ale czy jesteśmy? Czy inni poznając nas mogą odkryć, to, że celem naszych dążeń jest rzeczywiście przebywanie wśród świętych, których dzisiaj wspominamy?  Kiedyś w Palestynie pewien człowiek zabrał głos, żeby oznajmić: Królestwo jest bliskie! Tym królestwem jest zbawienie ofiarowane przez Boga wszystkim ludziom; od tamtej pory każde ludzkie życie może się stać podążaniem ku szczęściu opisanemu na ostatniej stronie Biblii: I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową. I usłyszałem głos mówiący: Oto przybytek Boga z ludźmi. I będą oni Jego ludem, a On będzie Bogiem z nimi. I otrze z ich oczu wszelką łzę, i śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły. (Ap 21,1-4)

Dzień Wszystkich Świętych to właśnie wpatrywanie się oczyma wiary w ten nowy świat niezmierzonej radości, do której wszyscy jesteśmy wezwani. I nie tylko wpatrywanie się, ale i przypomnienie, że jesteśmy tam zaproszeni. Nie ma czegoś takiego jak szczęście wieczne bez dzisiejszego sposobu życia, którego tamto jest jedynie konsekwencją.  To jest ta ciągłość pomiędzy ziemią i niebem. Ona zaczyna się już tu i teraz poprzez nasze wybory, nasz sposób życia! Nie mogę sobie myśleć: Aaaa, poużywam świata, poczerpię z niego pełnymi garściami a na koniec zatroszczę się o zbawienie. Mam czas! To tak nie działa. Nie wiem ile mam czasu!? To po pierwsze.  A po drugie: Szczęście życia wiecznego i udziału w radości Wszystkich świętych jest owocem życia, które już teraz w sobie kształtujemy.  Nieba się nie zdobywa, niebem się staje krok po kroku – mawiał Søren Kierkegaard.


Można by zatem rzec, że błogosławionymi a więc szczęśliwymi stajemy się poprzez życie Błogosławieństwami. Są one duchem i obrazem! Są duchem królestwa Bożego, jego klimatem, obyczajami. I są obrazem życia samego Jezusa, którego mamy być naśladowcami: To On był tym ubogim, tym cichym, tym niosącym pokój, tym czystym i tym prześladowanym. Kiedy mówi: „Błogosławieni, wie, o czym mówi. Powtarzając dziewięciokrotnie „błogosławieni”, Jezus opisuje swoje własne doświadczenie. On, który we wszystkim chciał podobać się Ojcu, doświadczył, że człowiek może stać się prawdziwie szczęśliwym i w  ubóstwie, i w cierpliwej łagodności, i w wierności, i w głodzie świętości i w odwadze. Mówi nam o tym Jezus – szczęśliwy człowiek, który nie tylko sam najpełniej przeżył swoje człowieczeństwo,  ale podpowiada nam jak mamy to zrobić najlepiej. Czemu jednak Mu nie wierzymy?

bra nowina, jaką Chrystus próbuje nam wbić do głów i do serc i swoim słowem chce podtrzymać w nas pewność, że Bóg chce naszej radości i zrobi wszystko, aby uczynić nas szczęśliwymi. On nie mówi nam tego, po to by nas rozdrażnić, by pokazać nam obraz prawdziwego szczęścia a potem stwierdzić, że i tak wam się nie uda. Nie, On mówi nam to po to, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna (J 15,11).
A zatem Błogosławieństwa zapewniają nas przede wszystkim, że Bóg jest z nami. Ale uczą nas także Jego upodobań.

To nie jest jakaś pusta teoria, to fakt. Dzisiaj jesteśmy zaproszeni, by spróbować żyć duchem Błogosławieństw. Widziane z perspektywy świata i ludzkiego egoizmu wywołują mogą  wydawać się śmieszne i naiwne, ale święci, których dzisiaj wspominamy pokazują nam bardzo dobitnie, że ci którzy próbują nimi żyć, przekonują się, że naprawdę są szczęśliwi i to nie kiedyś w przyszłości, ale tu i teraz. Bo nasza przyszłość (również ta dotycząca życia wiecznego) zaczyna się właśnie tu i teraz.



Przypomina mi się w tym miejscu siódma pielgrzymka Ojca Świętego Jana Pawła II do Ojczyzny. To właśnie wtedy papież odwołując się do „Błogosławieństw” przypomniał nam wszystkim społeczny i indywidualny wymiar chrześcijańskiego życia i jednocześnie możliwość bycia szczęśliwymi tu i teraz. To szczęście ma o tyle szczególną wartość, że jeśli potrafimy o nim zaświadczyć, potrafimy także innych przekonać do Chrystusa i przyniesionej przez Niego nauki i ukazać ją nie tak jak przez wielu jest dzisiaj widziana – jako ograniczenie ich wolności – ale jako najlepsza propozycja do przeżycia swojego życia i człowieczeństwa w całej pełni.  Pamiętam, jak błogosławiony papież wzywał podczas swoich katechez do odrzucenia lęku i małostkowości w wypełnianiu skierowanego do wszystkich nas wezwania Chrystusa. Bo rzeczywiście trzeba dzisiaj odwagi, żeby żyć duchem błogosławieństw i to odwagi podwójnej. Pierwsza dotyczy odwagi dawanie świadectwa we współczesnym świecie, że można iść pod prąd i że można żyć opierając się na innych wartościach niż te proponowane przez świat (o ile ma on jeszcze jakieś wartości, których nie zdyskredytował). Druga odwaga dotyczy wejścia na tę drogę „Błogosławieństw”, bez lęku że mi się nie uda i bez wmawiania sobie, że świętość jest nie dla mnie. Uwierzyliśmy propagandzie światków Jehowy, że tych wybranych jest tylko sto czterdzieści cztery tysiące (o których mówi Apokalipsa, jako o tych” opieczętowanych”) i nawet gdyby tę liczbę brać dosłownie (choć bibliści przed tym przestrzegają), to przecież nie mniej ważny jest ciąg dalszy tejże Apokalipsy, w którym św. Jan dodaje, że poza tymi stu czterdziestoma czterema tysiącami: Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy. [por. Ap 7, 9]. Czy potrafimy dostrzec siebie w tym tłumie oczami wyobraźni? Bo jeśli nie, to nie ma sensu pytać siebie, czy życie duchem Ośmiu  Błogosławieństw jest dla mnie, ale jeśli tak, to warto się w nie zagłębić, by dostrzec, że to, co Chrystus nam w nich proponuje to rzeczywiście niezwykły powiew wolności i świeżości ciągle aktualny do zastosowania, choćby od teraz. One są jak lustro pokazujące prawdę:

BŁOGOSŁAWIENI UBODZY W DUCHU— boimy się ubóstwa. Boimy się uzależnienia od innych ludzi. Pragniemy, zdobywamy, pomnażamy, zamartwiamy się brakami materialnymi. Nie chcemy być ubodzy, a nawet jeśli już z różnych przyczyn tacy się stajemy, to jak blisko nam do ewangelicznego bogacza w pragnieniach serca i oczekiwaniach. Trudno jest na co dzień zaakceptować postawę całkowitego braku samowystarczalności wobec Boga i bliźnich. Nieuporządkowane pragnienia korzystania i posiadania, przywiązanie do drobiazgów sprawia, że nie chcemy przyjąć, bo nie potrafimy zauważyć tego, co Bóg pragnie zaoferować. Wydaje się nam, że własny pomysł na szczęście jest lepszy, pełniejszy.

BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY SIĘ SMUCĄ — wielu jest zasmuconych, jednakże, czy ich smutek jest smutkiem ewangelicznym, czy płynie z bogactwa i głębi relacji z drugą osobą, z Bogiem? Czy w imię miłości bliźniego zasmuca nas czyjś grzech, czy może raczej udajemy, że nie widzimy lub pełni oburzenia piętnujemy już nie grzech, ale osobę? Czy w imię miłości bliźniego i poczucia wspólnoty ze wszystkimi dziećmi Boga zasmuca nas ludzka tragedia — czy raczej gotowi jesteśmy dopatrywać się w takiej czy innej katastrofie, kataklizmie słusznej kary Bożej na grzeszników? Czy smutek płynący z bezradności wobec nieuleczalnej choroby bliskiej osoby, śmierci nie przeradza się w narzekanie i powątpiewanie w Bożą Miłość do każdego?

BŁOGOSŁAWIENI CISI — jak łatwo i szybko poddajemy się złym, destrukcyjnym emocjom. Wydaje się, że na każde zło, każde odrzucenie, każdą niegodziwość musimy sami zareagować słusznym gniewem, podniesionym głosem, oburzeniem, czasem obrazą i urażoną własną godnością.

Cichość i pokorne serce ma związek z ubóstwem duchowym, gdyż właśnie synonimem cichości jest cierpliwość i ufność. Ufność Bogu a nie “światu”. Owszem w dzisiejszym świecie tak bardzo głośnym i krzykliwym wydawać się może, że owa cichość jest nie do obronienia, ale kiedy przyjrzymy się dzisiaj hałasowi współczesnego świata, to łatwo zobaczyć, że jest on próba zakrzyczenia duchowej pustki i wyrzutów sumienia realizowanej także poprzez ataki na Kościół czy religię.

Człowiek cichy to nie tylko ten kto cierpliwie znosi przeciwności, nie skarży się, potrafi znosić niedoskonałości. Człowiek cichy jest przede wszystkim Boży to jest ufający Bogu. Tymczasem Człowiek głośny jest często arogancki, powierzchowny i płytki, przenoszący na innych swoje bóle i swój niepokój, niecierpliwy, nie słuchający, wyrachowany. Może i taki potrafi się dzisiaj przebić, ale pytanie co zostawi po sobie?

Pozwoliłem sobie zatrzymać się przy tym błogosławieństwie nieco dłużej, bo ono w sposób szczególny łączy się dla mnie z doświadczeniem medytacji i tego, co staje się jej owocem.
Cichość to wyższa szkoła jazdy, gdyż wymaga dużego wyrobienia nie tylko duchowego ale osobowego. To trochę tak jak z modlitwą głębi, gdzie rezygnuję z tego, co mogę powiedzieć Bogu na rzecz ufnego trwania, że On lepiej zna moje serce i ważniejsze jest to, czy chcę i czy umiej je przed Nim otworzyć. Z całą pewnością wzorem takiej osoby jest dla nas Maryja. Ona bardziej wsłuchiwała się w Boga niż mówiła. Jej postawa pokazuje dobitnie, że to błogosławieństwo jest udziałem kogoś kto jest pogodzony z Bogiem, ale także z samym sobą,  kogoś kto oddaje Mu swoje życie i realizując je nie “idzie po trupach” ale układa je cichutko „w skrytości serca”, wsłuchując się w Boży plan, jaki Bóg ma dla niego.

Owo pogodzenie się, to nic innego, jak zwykłe liczenie się z wolą Boga który wszystko może dać zarówno wygraną w totolotka lub też dopuścić do tego, że huragan może zabrać wszystko. Ale ta postawa liczenia się z Bogiem przekłada się także na relacje liczenia się z drugim człowiekiem, które jest źródłem pokoju serca jak i pokoju w otoczeniu, gdy staramy się jedynie o to, by nie być innym nic dłużni poza wzajemną miłością [por. Rz 13,8]
Zatem ktoś cichy i pokornego serca staje się osobą na wzór samego Bóg. Można by rzec: „Kto z kim przestaje…” Jak to ładnie powiedział kiedyś św. Ojciec Pio: Być cichym i pokornego serca – to być jak bezbronna biała Hostia w rękach ludzkich.

Czy potrafimy prosić o to, aby takim właśnie było nasze życie w rękach wszechmocy Bożej?

Oczywiście nie chodzi o „nic nie robienie” i czekanie na to, że Bóg wszystko za nas załatwi. Ale o wyrabianie w sobie świadomości, że wszystko co mam zawdzięczam Jemu. I nic, dosłownie nic w moim życiu nie dzieje się przypadkiem, lecz jest wpisane w Jego plan zbawienia mojej osoby.

Cichy i pokornego serca to ten który żyje w duchu kontemplacji Biga i prawdy o Nim, która najpełniej wyraża się w miłości i ten kontemplacyjny sposób patrzenia przenosi na rzeczywistość mimo, co z kolei niweczy wszelki lęk i rodzi pewność, że ostatnie słowo i tak należy do dobrego Boga. Boga, który pysznym się sprzeciwia a ludziom pokornego serca daje wszystko. A zatem stając się takim jestem tym, który wszystko może w Bogu który mnie umacnia… .

BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY ŁAKNĄ I PRAGNĄ SPRAWIEDLIWOŚCI — czy w każdej sytuacji życiowej staramy się szukać, rozpoznawać i wypełniać wolę Boga; czy raczej stosujemy własną miarę sprawiedliwości — inną dla bliźnich, inną dla siebie?
BŁOGOSŁAWIENI MIŁOSIERNI — jak często nasza wyobraźnia o uczynkach miłosierdzia jest spętana brakiem znajomości samego siebie, gdy wydaje się nam, że posiadając niewiele , niewiele możemy uczynić. Jak trudno jest nam uświadomić sobie, że mamy dzielić się z innymi tym wszystkim co sami w nadmiarze otrzymaliśmy od Boga — duchowo i materialnie. Będąc ubogimi w duchu, szybciej odkryjemy osobiste możliwości bycia miłosiernym dla bliźnich i dla siebie samego.

BŁOGOSŁAWIENI CZYSTEGO SERCA— oczyszczanie serca, życie w coraz pełniejszej harmonii ze Słowem Boga i Jego wolą, dokonuje się stopniowo, jest dynamiczną drogą. Czystego serca nie uzyskuje się jednorazowym aktem woli. To jest łaska dawana człowiekowi darmo. Pan Bóg jednak pragnie z nami współpracować pomnażaniu tej łaski. Jak często poddajemy się zniechęceniu i rezygnujemy z codziennej wewnętrznej walki, ulegając pokusom otaczającego nas świata…

BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY WPROWADZAJĄ POKÓJ — dramatyczny apel o pokój, nie zostanie zrealizowany dotąd, dopóki pokój nie zagości w sercu każdego człowieka. Nie zaniesiemy pokoju innym, dopóki sami nie będziemy go posiadać i dopóki sami nie otworzymy się na dar pokoju, jaki daje Chrystus. Aby móc się dzielić i wprowadzać pokój z bliskimi, sąsiadami, we własnej dzielnicy, mieście, kraju, na świecie potrzeba żyć i świadczyć życiem według zachęt płynących z kolejnych „Błogosławieństw”.

BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY CIERPIĄ DLA SPRAWIEDLIWOŚCI — pokusa zniechęcenia w zaangażowaniu, kiedy efekty działania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów; lęk wobec prześladowań i przeciwności — to wszystko hamuje i powstrzymuje nas przed zdecydowanym działaniem w wypełnianiu woli Boga.


Wezwanie skierowane do nas w „Błogosławieństwach” to także zachętę do nawrócenia. Są one bowiem jak lustro, w którym bezbłędnie możemy przeglądać nasze życie. I nie wierzmy tym, którzy wmawiają nam, że wezwania zawarte w tych kilku zdaniach to maksimum na które nas stać! Jeśli dziwimy się, dlaczego dzisiaj – my chrześcijanie – nie jesteśmy spokojni, nie jesteśmy szczęśliwi, brak nam chrześcijańskiej radości w trudach i przeciwnościach, to odpowiedź na to znajdziemy właśnie przyglądając się naszemu życiu w świetle „Błogosławieństw”. Owszem możemy zgodzić się na to, co mamy i brodzić przy brzegu życia duchowemu jedynie zazdroszcząc  tym, którzy mieli odwagę wypłynąć na głębię wyznaczona przez ducha błogosławieństw. Tylko czy na pewno o to nam chodzi?