Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Aby zapłonął ogień

Muszę przyzna, że wakacyjne niedziele rodzą we mnie pewnego rodzaju wyrzuty sumienia a powodu „nicnierobienia”. Niby spędzam je tak, jak Pan Bóg przykazał, na odpoczynku, nie umniejszając w niczym święcenia Dnia Pańskiego, ale całoroczne przyzwyczajenia, które sprawiają, że dla księdza niedziela jest też dniem pracy, lub jak ktoś by to ładnie określił dniem wzmożonej służby w parafii, odprawienie jednej Mszy świętej a potem spędzenie reszty czasu na przyjemnym odpoczynku rodzi we mnie mieszane uczucia. To potwierdza jedynie prawdę, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka… 

Kiedy wczytuję się w dzisiejszą Ewangelię (nie musząc przygotowywać kazania) rodzi ona we mnie dzisiaj jednoznaczne skojarzenia z wielkim pożarem, jaki miał miejsce ostatnio na Maderze. Ogień, który początkowo wydawał się małym pożarem przy udziale upału i silnego wiatru w błyskawicznym tempie zaczął się rozsiewać po całej wyspie, tak, że po kilku dniach strażacy z wyspy nie potrafili sobie już z nim dać rady. Trochę przypomina mi to rodzące się do życia chrześcijaństwo. Początkowo wydawało się ono lokalnym problemem Palestyny, ale wystarczył silny powiew Ducha Świętego, aby kolejne ogniska zaczęły się rozprzestrzeniać w takim tempie, że ówczesna władza cesarstwa rzymskiego nie była go już w stanie stłumić.  

Funchal - pożar6

„Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął”. Aby zrozumieć te słowa, trzeba sięgnąć do wypowiedzi Jana Chrzciciela, który zapowiadając nadejście Mesjasza, mówi: „On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem” (Łk 3,16). W opisie zesłania Ducha Świętego ogień jest jednym z Jego symboli. W scenie powołania Mojżesza symbolem Bożej obecności jest płonący krzew. Ogień jest więc jednym z symboli odnoszących się do samego Boga a mówiąc konkretnie do Jego miłości. Jego miłość płonie i chce zapalić cały świat. Przy ołtarzu w kościele płoną świece. To znak Boga, który przychodzi po to, by zapalić nasze serca, oczyścić z tego, co w nas grzeszne, słabe, udawane. Chrystus pragnie nas przemienić (przebóstwić, jak mówi wschodnia teologia). Człowiek jest powołany do tego, aby zapłonąć ogniem Bożej miłości bo do tego został powołany i stworzony. Grzech, który stłumił ów ogień musi zostać pokonany a drogą do tego jest oczyszczenie serca człowieka, które ma prowadzić go na nowo do głębokiego zjednoczenia z Bogiem i Jego wolą, co uniemożliwia grzech, który jest sprzeniewierzeniem się tej woli a mówiąc konkretnie odejściem od miłości. Dzieło Chrystusa i Ducha Świętego, którego On posyła by kontynuował Jego dzieło na świecie ma prowadzić człowieka do odnalezienia siebie w Bogu i upodobnienia się do Niego.

„Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie”. Słowo „chrzest” jest tutaj metaforą męki na krzyżu. I będzie to akt najwyższej miłości. Ten, który kocha, chce dowieść jak najprędzej swojej miłości. Jest więc w Chrystusie jakaś święta niecierpliwość, by dokonać tego dzieła, gdyż tylko Bóg, który jest wiecznym teraz widzi końcowy efekt tego działania.  Gdyby człowiek potrafił patrzeć tak jak Bóg nie pragnął by niczego innego, jak tylko jak największego zaangażowania się w to dzieło odnowy. Ta świadomość i to pragnienia cechuje ludzi świętych. Patrząc na Chrystusa i słuchając o Jego pragnieniach warto pomyśleć o swoich najgłębszych pragnieniach. Czego ja właściwie chcę w życiu? Czy to pragnienie, które sjest w sercu Jezusa ożywia moje pragnienia, działania, wybory? Zarówno wymiarze osobistym, w wymiarze mojej relacji do Boga, jak i drugiego człowieka a dalej także społeczeństwa, ojczyzny, świata? Czy jestem gotów oddawać życie (spalać się) z miłości?

Te słowa są trudne do zrozumienia. Z jednej strony Ewangelia wielokrotnie mówi o Jezusie, jako o Tym, który przynosi pokój. A tymczasem słyszymy: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam”. Chrześcijanie mają przede wszystkim służyć sprawie pokoju. Ale nie ma on nic wspólnego z tzw. Świętym spokojem, który często zyskuje się za cenę prawdy a w zasadzie jej zafałszowania czy przeinaczania. We współczesnym świecie przykładów takich postaw można dostrzec aż nadto. Chrystus nie okłamuje nas mówiąc, że prawda będzie powodować rozłamy, ponieważ część ludzi nie chce jej przyjąć. Co więcej, część z nich chce tę prawdę zagłuszyć i dlatego ucieka się do kłamstwa a nawet przemocy. Innymi słowy jest wielu, którzy swoim działaniem chcą zgasić ten ogień, który Jezus przyniósł na ziemię. Ma to miejsce i wymiarze rodzinnym i społecznym i w wymiarze globalnym. Nie chcą, żeby zapłonął ogień prawdy, który ich parzy. Dlatego pojawiają się podziały, napięcia, wcale nie rzadko także w domach rodzinnych a więc tam, gdzie tego pokoju życzyli byśmy sobie najbardziej. Chrystus nigdy nie obiecywał uczniom, którzy chcą być wierni prawdzie Ewangelii łatwego życia. Swoimi słowami przygotowuje ich niejako na napięcia związane z wiernością. Chrześcijanin nie może rezygnować z prawdy w imię fałszywego pokoju. Nie może unikać konfliktu za wszelką cenę, ale musi się trudzić, czasem narażać, np. mówiąc rzeczy niepopularne w swoim środowisku (również rodzinnym). Oczywiście na agresję nie może odpowiadać agresją, na przemoc przemocą. Zło ma zwyciężać dobrem. Nienawiść miłością. Jednak taka postawa kosztuje wiele i pomimo dwóch tysięcy lat głoszenia tej prawdy chciałoby się powiedzieć, że dzisiaj wcale nie mniej niż kiedyś…