Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Być otwartym na Ducha Świętego

Cały sens życia chrześcijanina polega na tym, aby być otwartym na Ducha Świętego. Tylko On bowiem potrafi ciągle z nową mocą nadawać właściwy kierunek życiu człowieka. Chodzi o to, że Jego światło pozwala nam tak przeżywać nasze życie, aby w konfrontacji z propozycjami jakie podsuwa nam współczesny świat nie zabłądzić, nie zejść z drogi zbawienia, które jest celem człowieka wiary a przy okazji  zyskać możliwie największe dobro zarówno w odniesieniu do siebie samego jak i względem innych. Zapewne truizmem będzie stwierdzenie, że człowiek, który zamyka się na Ducha Świętego może porządnie namieszać w swoim życiu. Konsekwencją tego jest wplątanie się w absurdalne wybory, których konsekwencje potrafią trzymać potem na uwięzi serce człowieka przez całe lata . Zarazem, gdy zewnętrznie wszystko wygląda dobrze, wcale nie świadczy to jeszcze o tym, że cale nasze życie jest O. K. Na życie człowieka składa się bowiem zarówno jego sfera zewnętrzna jak i zewnętrzna (mówiąc i tak w wielkim uproszczeniu).  I wcale nie rzadko zdarza się także nam – chrześcijanom, że idąc z duchem świata większą wagę potrafimy przykładać do owej „zewnętrznej strony” życia zaniedbując jednocześnie to, co w perspektywie wiary wydaje się ważniejsze a więc życie wewnętrzne.

Najczęściej polega to na tym, że ulegamy pokusie mocy, opierając się jedynie na swoich ludzkich siłach i pomysłach na życie. Nie pytając Boga: co On na to? To nie tylko rodzi ryzyko otwarcia się na podszepty złego, ale sprawia, że przestajemy widzieć nasze życie w perspektywie całej historii zbawienia. Kończę właśnie czytać książkę Charles’a Sheldona p. t. „Jego śladami”, który próbuje w niej odpowiedzieć na pytanie: „Jak wyglądałby świat, gdyby przynajmniej chrześcijańscy biznesmeni, politycy, dziennikarze i inni ludzi niekoniecznie życia publicznego zanim dokonają jakiegoś wyboru zadawali sobie pytanie: >>Co by zrobił Jezus na moim miejscu?<<” Przyznać trzeba, że choć jako naśladowcy Chrystusa powinniśmy nieustannie nosić to pytanie w sercu, to odpowiedzi na to, jak często nam się to zdarza musi sobie udzielić każda i każdy z nas osobiście. A jeśli nie zadaję sobie tego pytanie to dlaczego? I czy przypadkiem nie jest to ze szkoda dla mojego chrześcijaństwa i misji jaką Chrystus zlecił mi wraz z powołaniem mnie do życia w łasce?  A przecież zadawania sobie tego pytania byłoby jednym z najlepszych przejawów zgody na prowadzenie nas w życiu przez Ducha Świętego.

Jezus mówi: „Weźmijcie Ducha Świętego” (por. J 20, 19-23). Jest to zaproszenie totalne! A to oznacza, że wszystkie formy naszej aktywności powinny stać  się przestrzenią przyjmowania Ducha Świętego.  Niestety nawet, jeśli zdarza nam się modlić do Ducha Świętego wcale nie musi to oznaczać, że poddajemy się w codziennym życiu Jego działaniu. Natchnienia płynące od Ducha Świętego łatwo zagłuszyć. Równie łatwo sprowadzić naszą relację z Nim do powierzchownych przeżyć, które nie mają nic wspólnego ze zgodą na to, aby on przenikał każda dziedzinę naszego życia i nas prowadził. Dlatego trzeba nam przede wszystkim jak radzi sam Chrystus patrzeć na owoce naszych wyborów i decyzji [por Mt 7,20]. One są niezaprzeczalnym sprawdzianem tego, kto lub co nami kieruje. Oczywiście ludzka natura jest skłonna do samostanowienia ni koniecznie licząc się z wola Bożą, ale Duch Święty ma moc uszlachetnić ludzką naturę, która pomimo swoich słabości może stać się się posłusznym pośrednikiem łaski nadprzyrodzonej.  Oczywiście jeśli Mu na to pozwolimy. Wszak również w tym względzie jesteśmy wolni…

Przyjdź Duchu Święty i uzdolnij nas do posłuszeństwa Twoim natchnieniom i do wrażliwości na nie!…