Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Modlitwa uzdrowienia

Jezus i uczniowie przyszli do Betsaidy. Tam przyprowadzili Mu niewidomego i prosili, żeby się go dotknął. On ujął niewidomego za rękę i wyprowadził go poza wieś. Zwilżył mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: «Czy coś widzisz?» A gdy ten przejrzał, powiedział: «Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam ich niby drzewa».

Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał on zupełnie, i został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie.

Jezus odesłał go do domu ze słowami: «Tylko do wsi nie wstępuj!» (Mk 8, 22-26)

Ostatnimi czasy dosyć popularna stała się tzw. „modlitwa o uzdrowienie” i choć jest ona zakorzeniona w Biblii, to często próbuje się z tej formy modlitwy robić „odrębną” przestrzeń. Takie podejście wypływa z tego, że niejednokrotnie wpadamy dzisiaj w pułapkę zastawioną przez współczesny sposób myślenia – oczekiwanie szybkich efektów. Są osoby, które jeżdżą dzisiaj od Mszy o uzdrowienie do Mszy o uzdrowienie szukając szybkiego usunięcia problemów, z którymi się mierzą. Jednak jest to często magiczny sposób myślenia, który nie działa w duchowości.  Tymczasem każda modlitwa Słowem, która dotyka ludzkiego serca jest modlitwą uzdrowienia, choć niejednokrotnie trzeba poczekać na jej owoce. Często zresztą mylimy te owoce, bo dla nas – ludzi myślących kategoriami współczesności – najbardziej pożądane wydają się owoce uzdrowienia dotykające tego co zewnętrzne: naszego ciała, względnie psychiki a tym czasem dla Pana Boga najważniejsze jest uzdrowienie naszego wnętrza – serca, bo w zdrowej duchowości i idącej za nią zdrowej religijności to właśnie na nim się wszystko zasadza. Jest takie mądre zdanie, które pada w ostatniej – styczniowej rozmowie która miała miejsce w Lubiniu między Marcinem Gajdą a ojcem Maksymilianem Nawarą, która dotyka trochę istoty tego czym jest uzdrowienie o jakim tutaj mowa: „Religijność, która przygniata duchowość staje się jedynie fortyfikacją ego (z jego lękami, nawykami, chorobami – przypis autora), gdy tymczasem „zdrowa” duchowość winna być przestrzenią w której nasze ego rozpływa się, wygasa” (dając okazję przebudzić się naszemu prawdziwemu ja).  

Ewangelia dzisiejsza przywołuje postać niewidomego człowieka. Nie może oglądać świata ani ludzi. Żyje w ciemnościach. My oczywiście widzimy. Nasze oczy pozwalają nam oglądać ludzi, których kochamy i tych, których kochamy trochę mniej; możemy zachwycać się pięknem świata, przyrodą, czytać książki, spoglądać na ekrany smartfonów czy telewizorów. Ale to tylko połowa zdolności widzenia, jaką został obdarzony człowiek.

Tak naprawdę Ewangelia dzisiejsza – co łatwo przeoczyć – mówi o dużo głębszym sposobie widzenia: naszego wnętrza i życia w prawdzie.

Thomas Merton w wielu swoich książkach i konferencjach, w tym w „Zapiskach współwinnego widza” pisze, że nagląca potrzebą współczesnego człowieka jest uzdrowienie w patrzeniu na siebie samych. Zdarza się nam iść w dwóch skrajnych kierunkach: malować autoportret w barwach tylko różowych lub przeciwnie – w kolorach najciemniejszych. Potrzebujemy uzdrowienia patrzenia na siebie; może  zaakceptowania siebie z własnymi słabościami; może dostrzeżenia, że nie do końca z nas jest to dobro, które potrafimy uczynić; na pewno spojrzenia na siebie oczami Boga – prawdziwie, uczciwie, z miłością.

To uzdrowienie naszego patrzenia ma swoje źródło w prawdzie wyrażonej już w Księdze Rodzaju: „Bóg rzekł: «Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam». Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,  26a. 27). Jak często jednak patrzymy na siebie w ten sposób – że nosimy w sobie podobieństwo do Boga, Jego życie i Jego łaskę, która to życie podtrzymuje i przenika o czym przypomina Psalmista: „Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, Godne podziwu są Twoje dzieła” (Ps 139, 1n. 13n).

Niewątpliwie szczególnego leczenia wymaga nasza duchowa słabość, która nam doskwiera, ale wbrew pozorom to uzdrowienie zaczyna się także od sposobu w jaki na nią patrzymy. My najczęściej chcielibyśmy pozbyć się naszych słabości, bo nosimy w sobie jakiś fałszywy, wyidealizowany obraz człowieka pełnego mocy i samowystarczalności, tymczasem Ewangelia ciągle zachęca nas, abyśmy do naszej słabości zapraszali nade wszystko Jezusa z Jego mocą, która rodzi się właśnie w doświadczeniu naszej słabości. Z perspektywy życia duchowego dużo byśmy stracili, gdyby nie nasze słabości i możliwość doświadczenia w nich mocy Jezusa. Doskonale uczy tego podejścia św. Paweł, który stworzył coś, co możemy określić mianem „teologii słabości” i który napisał „Hymn do słabości” w 2 Liście do Koryntian 12,1-11.

Diagnoza i nadzieja, zrozumienie siebie samych i lekarstwo dla nas są ukryte nie w braku słabości i doskonałości, ale w Słowie. Jedną z przestrzeni doświadczania tej słabości i objawiającej się w niej mocy Boga jest nasza modlitwa. A szczególnie medytacja monologiczna, gdzie wiemy doskonale – a zwłaszcza ci, którzy tą ścieżką podążają już jakiś czas –  że nie możemy polegać na sobie a jedynie na łasce działającej w tej modlitwie przez moc Słowa, które jej towarzyszy.  To tu doświadczamy najmocniej prawdy o tym, że „Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, wie, że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą” (Rz 8, 20n. 26n).

Również w przekonaniu Świętego Jana nigdy nie może zabraknąć w naszej codziennej modlitwie ufności: „Jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko.” (1 J 3, 20).

Każde doświadczenie medytacji, to doświadczenie Jezusa, który przychodzi do nas przez swoje Słowo i łaskę, bierze nas za rękę, patrzy na nas z miłością i widzi więcej niż my sami, bo zawsze spogląda w nasze serca i takiego sposobu patrzenia pragnie nauczyć także nas.

Jezus pyta nas dzisiaj: „Czy widzisz coś?” To pytanie o naszą wewnętrzną wrażliwość, o zdolność widzenia przez pryzmat serca. My przywykliśmy w życiu bardziej skupiać się i ufać naszemu wzrokowi fizycznemu a tym czasem dla Boga ważniejsza jest zdolność posługiwania się spojrzeniem wewnętrznym – spojrzeniem serca; podobnie jak zwykliśmy opierać się na osądach naszego rozumu a w życiu duchowym, choć rozum jest ważny, to jednak ważniejsze od niego jest serce.

Pozwólmy aby medytacja monologiczna – Modlitwa serca uczyła nas patrzeć przez serce. Otwierajmy się w tym doświadczeniu na dotyk Jezusa, który daje wolność, daje prawdziwe przejrzenie. Jezus jest dla nas Światłem. Bliskość Jezusa sprawia, że lepiej widzimy nasze życie. Bez Jezusa, bez wiary i Ewangelii jesteśmy duchowo niewidomi. Chodzimy jakby po omacku i zagubieni w mroku naszego egoizmu, naszych słabości, które tylko wówczas mogą stać się dla nas przeszkodą a nawet przekleństwem, jeśli nie pozwolimy, aby zostały przeniknięte mocą Jezusa. Pozwólmy, aby Słowo w które się wsłuchujemy w medytacji uzdrawiało nas tak jak chce a nie wedle naszych wyobrażeń i oczekiwań. Niech medytacja, w której zdajemy się całkowicie na moc Bożej łaski staje się dla nas miejscem uzdrowienia i błogosławionym otrzeźwieniem.