Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Odkryć sens

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, z tego, co się stało.

W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.

Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi.

Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili.

A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. (J 1, 1-5. 9-14)

Dzięki Bogu, że mamy cztery Ewangelie. To tak, jak byśmy czytali o tym samym wydarzeniu w różnych gazetach. Ewangelista Mateusz mówi o Jezusie z perspektywy spełniających się nadziei narodu wybranego: Jezus jest jego Mesjaszem. Dla Łukasza Jezus to Nowy Adam, człowiek z krwi i kości, który był dzieckiem, miał rodzinę i dom. Dla Marka liczą się fakty, to, co Jezus zdziałał i co naprawdę się stało przez ostatnie trzy lata Jego życia.

I wreszcie mamy Ewangelię św. Jana, całkowicie różna od pozostałych, ale może dzięki tamtym łatwiej ją zrozumieć. Jest niczym tajemna księga pośród codziennych wiadomości, księga która sięga do tajemnicy samego Boga, do tego co było na początku, do tego do czego nie mają wglądu żadne, nawet najbardziej zaawansowane naukowe dociekania. „Na początku było Słowo a Słowo było u Boga i Bogiem było słowo…” Perspektywa, jaką ukazuje św. Jan, perspektywa stworzenia człowieka, perspektywa wybrania przez Boga konkretnego narodu, perspektywa konkretnego wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat nabiera pełnego światła w spojrzeniu ewangelisty, który podsumowuje historię świata stwierdzeniem, że ów świat ma głęboki sens! Że miał go od początku! I że ów sens odsłania się nam w historii, ale i w pojedynczym życiu każdego człowieka!

Chrystus – niemowlę i Boży Syn w jednej osobie, zapowiadany i przeczuwany jako Boża Mądrość – postanowił zamieszkać wśród nas (J 1, 14). Dosłownie tłumacząc tekst oryginalny musielibyśmy powiedzieć za autorem Księgi Mądrości Syracha, że rozbił swój namiot między nami i zaprasza, aby się schować w jego cieniu.

Nieco kłopotu może sprawić zrozumienie tych słów na początku stycznia, kiedy przestępując z nogi na nogę na przystanku autobusowym, bardziej tęsknimy za odrobiną słońca niż cienia.

Pamiętam jednak dobrze pielgrzymkę do Jordanii – podczas której cały dzień spędziliśmy na pustyni w pełnym słońcu, temperatura 50 stopni Celsjusza. Wtedy człowiek doświadcza jak tego upragnionego cienia bardzo brakuje. Dopiero po południu jeden z Beduinów zaprosił nas do swojego namiotu. Był to właściwie sam dach, bez ścian. Teoretycznie więc gorące powietrze miało wszędzie dostęp. A jednak była różnica. Odrobina cienia dawała wytchnienie.

Można zapytać: Co to daje, że Bóg zamieszkał pośród nas? Przecież zło dalej wkrada się do naszego życia. Przecież nie przestaliśmy się denerwować, kłócić, osądzać jeden drugiego. Wczorajsze kłopoty nie przestały nas martwić a tu dochodzą jeszcze ciągle nowe. O co więc chodzi? Czy kiedy mamy świadomość, że Bóg jest z nami, to jest inaczej?

Może jest tak, że wprawdzie dziś nie wszystko nam wyszło, ale Bóg daje kolejny dzień i kolejna nadzieję. Może dziś znowu pokłóciliśmy się z kimś, na kim bardzo nam zależy. Czy to oznacza koniec świata? Nie – bo Bóg jest hojny w swoim miłosierdziu: nie skąpi nam go i dodaje wiary w to, że zawsze możemy nauczyć się przebaczać. Razem z Nim ciągle zaczynać od nowa.

Jest jeszcze jeden szczególny moment, który przychodzi mi na myśl, gdy czytam dzisiejsze czytania. To czas spędzony z Bogiem, na modlitwie, na medytacji, na adoracji Najświętszego Sakramentu. Gdyby Jezus nie przyszedł na świat i nie nauczył na jak korzystać z takich chwil trwania przed Bogiem, jak wiele byśmy tracili!? Każdy z nas skarży się dziś na zabieganie: tysiąc spraw, setki napotkanych ludzi, problemów, sprzeczek. I na koniec dnia pół godziny spędzone w obecności Boga, kiedy to wszystko mogę zostawić. Sprowadzić do właściwych rozmiarów. Oddać to Bogu, który zachęca nas mówiąc: „Przyjdźcie do Mnie, kiedy jesteście utrudzenia i obciążeni a Ja was pokrzepię” .

Choćby nie wiem jak posypały nam się plany minionego, choćbyśmy opadli z sił i zostali pokonani przez nasze słabości On zaprasza nas byśmy odpoczęli w Jego cieniu, abyśmy – jak o tym pisze dziś św. Paweł – pozwolili by Bóg wlał w nas ducha mądrości i objawienia w głębszym poznawaniu Jego samego i światłe oczy serca, byśmy wiedzieli, jak postępować, byśmy na nowo odnaleźli nadzieję naszego życia i powołania. (por. Ef 1, 15-18)

Jakiś twardogłowy racjonalista mógłby stwierdzić, że takie rozważania nie mają sensu… Co z tego, że wieczorem oddam Bogu moje problemy, skoro i tak następnego dnia one do nas wrócą i znów będziemy musieli się z nimi zmagać.

Stwierdzenie, że coś nie ma sensu, jest jedną z najczęściej używanych form oburzenia i dezaprobaty. Domagamy się sensu. Ale jakiego? Domagamy się sensu „dla nas”, już, tu i teraz. Można powiedzieć, że żyjemy w nieustannej tyranii sensu! Tymczasem taka uzurpacja jest wrogiem życia duchowego, bo sens jest nam dany, darowany, odsłaniany przed nami z czasem, a nie wydarty Bogu i światu na siłę.

Matka Teresa z Kalkuty zapisała w swoich rozważaniach: „Zasypiać głęboką nocą, uznając, że nie rozumiem wydarzeń tego świata i wydarzeń mojego życia, to wielki akt wiary. Wiary w jutro. Wiary, że historia się nie kończy, a Pan Bóg rano zmartwychwstanie i dokończy dzieła, bo w dziejach świata i człowieka nic nie dzieje się bez Jego zgody”.

Jest takie słowo w języku hiszpańskim, które przychodzi mi na myśl w kontekście tych rozważań a którym często posługują się Hiszpanie a które długo mnie denerwowało zanim nie zrozumiałem jego znaczenia: to słowo mañana, czyli dosłownie jutro rano. Mój kolega pracujący w Boliwii jako misjonarz mówił, że jego, podobnie jak wielu Europejczyków, który przyjeżdżają do Ameryki Południowej to słowo irytowało, bo on chciałby wszystko na dziś, na zaraz… Tymczasem ten prosty zwrot: mañana to obrona przed uzurpacją naszego umysłu – że muszę wszystko zrozumieć i skończyć dzisiaj, teraz. Mañana, czyli jutro też jest dzień. Świat jest Boży i Bóg dokończy objawiać sens codziennych zdarzeń. Musze tylko umieć na to poczekać. Umieć zaufać!

Jeden z wielkich współczesnych misjonarzy Ameryki Południowej, święty człowiek ojciec Giovanni Salerno, którego miałem szczęście poznać, pracujący od ponad 30 lat w wysokich Andach wśród indiańskich plemion, którym niesie Chrystusa powiedział mi kiedyś że słowo mañana, które człowiekowi Zachodu uwikłanego w dyktaturę pośpiechu kojarzy się z gnuśnością i lenistwem, jest tak naprawdę jedną z najpiękniejszych modlitw wieczornych. „Nie mówimy mañana rano, kiedy cały dzień w naszych rękach, ale mówimy mañana wieczorem, uznając, że ja nie jestem Bogiem, że świat się jeszcze nie skończył, że jutro Bóg w nowy sposób ukaże, jak wielkie sensy można odnaleźć w rzeczach małych, a ostateczny sens odnaleźć można jedynie w Bogu”.

Mañana to prośba o cierpliwość w odkrywaniu sensu świata i sensu mojego życia, które często Bóg pozwala nam odnajdywać powoli, bo to ostatecznie On jest Panem czasu i wieczności.

Dla mnie osobiście Janowy Prolog jest właśnie takim kluczem do odkrywania sensu, bo uzmysławia mi, że te słowa, które czytamy możemy przyłożyć do najmniejszej części naszego życia, aby zostało napełnione Bożym Życiem i Światłem, pod warunkiem, że nie przestaniemy wierzyć, że Słowo Przedwieczne wciąż działa między nami i w nas, mając moc ożywiania,  oświecania i przemieniania każdego, kto tym słowem żyje na co dzień.