Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Serce człowieka – miejsce odpoczynku Boga

Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy zaś nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd to u Niego? I co to za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim.

A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony».

I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał. (Mk 6, 1-6)

Pierwsze skojarzenie, które przyszło mi do głowy, kiedy dziś rano przed poranną medytacją po raz pierwszy przeczytałem tę perykopę ewangeliczną, to to, że ojczyzną, w której Bóg chciałby się czuć jak w swoim domu jest ludzkie serce. I w tym sensie dzisiejsza Ewangelia jest nader aktualna.

Jezus dokonując wielu cudów podsumowywał je często lapidarnym stwierdzeniem: „Twoja wiara cię uzdrowiła”. I to nie był przejaw jakiejś niezwykłej pokory Jezusa, ale stwierdzenie faktu – niejednokrotnie dramatycznego – że to, co może ograniczać działanie Boga w życiu człowieka to jego wiara lub nie wiara, lub mówiąc innymi słowami to ludzkie serce, które albo odrzuci, albo przyjmie dar Bożej łaski.

Jak często zdarza nam się myśleć o naszym sercu jak o ojczyźnie Boga? Przecież to On je stworzył, czy więc nie powinien się tam czuć jak u siebie? Tymczasem w tak wielu sercach Bóg jest wciąż lekceważony, poniżany, prześladowany, wręcz jest wygnańcem z tych Jego małych ojczyzn…

Każdy pierwszy piątek miesiąca (a ten już za dwa dni) przypomina mi o tym, gdy sprawuję Eucharystię – która zgodnie z objawieniem danym św. Małgorzacie Marii Alacoque – winna być Mszą wynagradzającą właśnie za to lekceważenie Jezusa w naszych sercach. Jezus prosił wówczas tę mistyczkę, aby przynajmniej jej miłość i modlitwa była dla Niego zadośćuczynieniem. W podobnym tonie brzmi prośba Jezusa skierowana do innej mistyczki – tym razem współczesnej i polskiej – Kunegundy Siwiec. Na pytanie tej prostej kobiety, której rozmowy z Jezusem zostały zawarte w pięknej i chwytającej za serce książce „Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku” Jezus zapytany przez nią: „Gdzie lubi odpoczywać?”, odpowiada: „W twoim sercu!”

To cudowna lektura, którą czyta się ze łzami w oczach. Kiedyś już o niej wspominałem. Ponieważ sama Kunegunda nie potrafiła pisać, ks. Bronisław – jej spowiednik i kierownik duchowy notował skrupulatnie słowo po słowie. Książka „Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku” to nieprawdopodobny dziennik zapisujący rozmowy dwojga zakochanych osób: Jezusa i Kunegundy.

Często, gdy myślę o medytacji, o modlitwie, w centrum której stoi Jezus, o modlitwie, którą wprost nazywamy Modlitwą Jezusową lub Modlitwą Serca myślę o niej jako o modlitwie, dzięki której możemy pozwolić Jezusowi, aby odpoczął w naszym sercu, aby czuł się tam dobrze, aby czuł się tam chciany, kochany i adorowany.

Historia medytacji każdej i każdego z nas, to także pisany dzień po dniu dziennik duchowy dwojga zakochanych osób: Jezusa i Ciebie, Jezusa i mnie… Piszę go od ponad trzydziestu lat a raczej – używając słów św. Pawła – muszę powiedzieć: Nie ja co prawda, lecz łaska Boża ze mną.

Dzięki temu prostemu doświadczeniu mogę kontemplować Jezusa w mojej zwykłej codzienności, która – jak ufam – jest też Jego zwykłą codziennością. Dzięki medytacji mogę doświadczać Jego obecności przy sobie i przy prostych zajęciach dnia: podczas sprawowanej Eucharystii, która jest tak naprawdę moim jedynym bogactwem, na modlitwie, w rozmowach, kiedy się smucę i kiedy jestem szczęśliwy, gdy odpoczywam i gdy śpię. Przypomina mi o tym wezwanie „Panie Jezu, Synu Boży, ulituj się nade mną grzesznikiem” , który pojawia się w moim sercu i umyśle zawsze po przebudzeniu.

Praktyka medytacja uświadamia mi, że Jezus kocha moją codzienność, moje życie i składające się na nie zajęcia. Jest ze mną wszędzie i wszystko, co mnie otacza jest środowiskiem Jego obecności a każde doświadczenie medytacji pozwala mi Go odnajdywać w moim sercu.

Codzienna praktyka medytacji sprawia, że przyzwyczajam się do Jezusa. Trzeba jednak zachować czujność, bo przyzwyczajenie może zrodzić rutynę a ta z kolei może sprawić, że Jezus i Jego słowa spowszednieją. Wiem jednak, że moc Jego słowa jest silniejsza od moich słabości a powtarzane w rytmie oddechu wezwanie: „Panie Jezu, Synu Boży, ulituj się nade mną grzesznikiem” ma moc ciągle na nowo rozpalać w moim sercu miłość do Niego.

Jezus nie oczekuje od nas wiele. Pragnie być przez nas chciany. Pragnie byśmy go kochali i wierzyli Mu. Pragnie mieć swoje miejsce w naszych sercach i czuć się tam jak w swojej ojczyźnie.

Myślę, że medytacja daje nam możliwość odpowiedzi na to Jezusowe pragnienie.