Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Własnego kapłaństwa się boję…

Z listu do kapłanów A. D. 2013            

W Roku Wiary pragniemy razem powrócić do dnia naszych święceń, abyśmy wspominając je, mogli na nowo rozpalić w sobie dar Boga, otrzymany przez nałożenie rąk (por. 2 Tm 1,6). Ogień tego charyzmatu przyjęliśmy dzięki wierze, i tylko dzięki niej może być rozpalany i podtrzymywany. „Podwoje wiary”, które przekroczyliśmy w chrzcie świętym, dzięki Bożym zamiarom otwarły przed nami w Kościele drogę, która poprowadziła nas do Wieczernika sakramentu święceń. Chciejmy jeszcze raz uważnie rozważyć, jakiej godności w Kościele dostąpiliśmy, abyśmy mogli nadal wielkodusznie podążać drogą wiary i jeszcze wyraźniej ukazywać radość i odnowiony entuzjazm, który zrodził się ze spotkania z Chrystusem w Wieczerniku święceń (por. Porta fidei, nr 1 i 2).

Jakże bliskie, w kontekście obrzędu nałożenia rąk, stają się dla nas słowa psalmu, które cyklicznie powracają w brewiarzowej modlitwie: „Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę” (Ps 139, 5). Wiara kapłana polega na tym właśnie, iż ufa dozgonnie Temu, który w dniu święceń udzielił mu sakramentalnej mocy. Jemu powierza się całkowicie i ufa, że do końca dni będzie ogarniał go zewsząd swą Boską miłością. Taka wiara rodzi się z osobowego przylgnięcia do Boga (por. KKK, 150).

W liście do kapłanów bł. Jan Paweł II napisał: „Musimy często powracać w duchu do Wieczernika, gdzie zwłaszcza my, kapłani, możemy czuć się w pewnym sensie «u siebie»” (List do Kapłanów na Wielki Czwartek, 2000, nr 3). Wróćmy więc „do siebie”, do Wieczernika, w którym Chrystus, Najwyższy Kapłan rozpalił w nas ogień miłości i wlał w kruche naczynie naszego życia swoją odwieczną łaskę sakramentu święceń. Dar kapłaństwa raz przyjęty, już w nas nie zaniknie, ale trwać będzie na wieki, pomimo naszej słabości.

W najważniejszym momencie święceń, przez nałożenie rąk biskupa, Chrystus, Najwyższy Kapłan wziął nas w swoje szczególne posiadanie. On zapewnia nas, jak kiedyś Piotra: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5,10). On namaścił nasze dłonie, aby stały się Jego rękami i przekazywały Jego miłość światu. Chrystus dał nam moc, aby chleb i wino stawały się Jego Ciałem i Krwią na ołtarzach świata. Dlatego wymaga od nas, aby te dłonie były zawsze czyste i nie przywiązywały się do rzeczy materialnych (por. Benedykt XVI, Homilia podczas Mszy św. Krzyżma, Wielki Czwartek, 2006).

W momencie święceń, gestowi nakładania rąk towarzyszyła cisza, podkreślająca tajemnicę Bożego działania. W tej ciszy z naszych serc wydobywała się modlitwa i słyszeliśmy osobiste zapewnienie Mistrza: „Prosiłem za tobą…”. Modlitewna cisza, która zapanowała w najważniejszym momencie naszych święceń, jest dla nas stałym zaproszeniem, abyśmy zawsze szukali ciszy na modlitwę, kontemplowali naszą nierozerwalną przynależność do Chrystusa i rozważali całkowite oddanie się Jemu.

 Wielki Czwartek to dzień ustanowienia Eucharystii i Kapłaństwa. Chcąc zakończyć nasze rozważania o duchowości codziennego życia warto je odnieść właśnie do Eucharystii, jako źródła, z którego nasze życia codzienne powinno wypływać i celu ku któremu powinno ono dążyć.

Odwołując się do teologii dnia codziennego, która znalazła tak mocny wyraz w teologii Karla Rahnera wspomniano wczoraj o modlitwie codziennością i modlitwie w codzienności. Można powiedzieć, że są one przejawem pośredniego i bezpośredniego spotkania z Bogiem w życiu codziennym. Ale, co warto raz jeszcze podkreślić, jedno bez drugiego będzie niepełne.  Podobnie jest z Eucharystią będącą szczytem modlitwy i zarazem jej źródłem. Jeśli bowiem dobrze i głęboko ja przeżywamy będzie ona miała zawsze wpływ na nasze życie. Jak sprawdzić czy tak jest faktycznie? Otóż skoro Eucharystia jest ofiarą, to moje życie, jeśli wypływa ono z Eucharystii także powinno być ze wszech miar ofiarne. Jeśli by tak nie było, to znak, że nie przeżywamy Eucharystii tak jak powinniśmy a przez to nie staję się ona dla nas szkołą ofiarowania naszego życia. Może być także odwrotnie: staramy się jak najlepiej przeżywać naszą codzienność w wymiarze duchowym, ale jeśli nie znajduje ona swojego dopełnienia w Eucharystii, jako modlitwie, w której wszystko, co stanowi moje życie, moją codzienność pragnę ofiarować Bogu, niczego nie zostawiając dla siebie wówczas nasze życie codzienne będzie niczym roślina bez korzenia. Z pozoru może nawet wyglądać ładnie, atrakcyjnie, ale bez wszczepienia go w Eucharystię będzie wysychało…

Mówiąc o Eucharystii warto zwrócić uwagę na dwie jej odsłony. Pierwszą z nich jest adoracja Najświętszego Sakramentu. Dni Triduum Paschalnego, zwłaszcza Wielki Piątek i Wielka Sobota, w których nie sprawuje się Eucharystii w sposób szczególny odsyłają nas do tego sposobu jej celebrowania. Warto wsłuchać się w szczególną mistykę tych dni. One uczą nas postawy adoracyjnej. Jest to postawa wyczekiwania, tęsknoty, cieszenia się obecnością. Adorację słusznie porównuje się do spotkania dwojga zakochanych. To trwanie w obecności Kogoś kogo się kocha i o kim wiemy, że jesteśmy przez Niego kochani. Nie są tu nawet potrzebne słowa. Wystarcza nam sama milcząca obecność, sama bliskość, samo patrzenie na Tego, kogo kochamy. Wbrew pozorom może ona być jednak modlitwą o wiele trudniejszą niż uczestniczenie we Mszy świętej, zwłaszcza wówczas gdy staramy się unikać przegadania adoracji. Na tym zresztą tak naprawdę ona polega. Jak wskazuje sam źródłosłów tego terminu adoracja to okazywanie komuś uwielbienia, zachwytu, podziwu; przejawy czci.

Z kolei Msza święta to doświadczenie Eucharystii jako uczty i ofiary. I znowu warto podkreślić, że oba te wymiary przeżywania Eucharystii mają duże znaczenie dla tego, jak przeżywamy naszą codzienność. 

Msza święta daje nam możliwość składania naszej codzienności na ołtarzu eucharystycznym, ale także daje nam możliwość czerpania z tego ołtarza tego, co jest nam niezbędne do właściwego przeżywania naszej codzienności czyli zarówno Słowa Bożego, jako źródła naszej życiowej mądrości i światła koniecznego na drodze naszego codziennego rozeznawania, jak i Komunii świętej, jako źródła i obrazu komunii z Bogiem, do życia w której jesteśmy zaproszeni jako chrześcijanie przez 24 godziny na dobę.

Również rzeczony Karl Rahner w swojej teologii odwołuje się do przemożnego znaczenia Eucharystii w uświęceniu naszej codzienności, choć na pierwszy rzut oka rzeczywistość świętej celebracji komunii z Bogiem, będącej jednocześnie szczytowym punktem historii zbawienia i źródłem naszego pojednania z Bogiem i nasza szara i często grzeszna codzienność wydają się z gruntu sprzeczne. A jednak niemiecki teolog skupia się nie na pozorach, ale na istotnym podobieństwie między Eucharystią i naszą codziennością. „Eucharystia sama jest powszednim pokarmem, chlebem życia – pisze Rahner. Jest ona pokarmem człowieka, który wciąż na nowo staje się głodny, który wciąż na nowo staje się słaby i który zatem w życiu duchowym jest tak naprawdę człowiekiem powszednim”. Jak wiadomo Eucharystia wyzwala także z grzechów powszednich, co samo w sobie wskazuje na bliski i intymny związek między obu tymi rzeczywistościami.

Zdaniem Rahnera Eucharystia to sakrament codzienności. I nie chodzi tutaj o konieczność codziennego udziału w Mszy świętej. Eucharystia dla Rahnera to sakrament Chrystusa Ukrzyżowanego, to święto tajemnicy Krzyża. I to właśnie w niej ów niemiecki teolog odnajduje analogię do dnia powszedniego każdego chrześcijanina, w którym przychodzi mu się zmagać z doświadczeniem grzechu, który jest przyczyną Krzyża, z odczuciem daremności życia, nienawiścią wrogów, zdradą przyjaciół, samotnością, oddaleniem od Boga. „Czyż nie są to wszystko doświadczenia, jakie często towarzyszą ludzkiej codzienności?” – pyta Rahner. W Eucharystii te wszystkie odczucia i doświadczenia, zarówno wielkie i małe ofiary ludzkiego życia i zmagania najpełniej łączą się z ofiarą samego Chrystusa. 

Z kolei wychodząc z Mszy świętej, wkraczamy w naszą codzienność. W ten sposób ofiara Chrystusa łączy się z krzyżem naszej codzienności, stając się poprzez komunię z Nim źródłem siły do stawiania czoła codziennej rzeczywistości i duchowej walki. Dlatego Eucharystia staje się dla nas zachętą i źródłem siły do przyjmowania na siebie ciężaru krzyża codzienności, zarówno tego wielkiego (jak np. poważna choroba) , jak i mniejszego, gdy krzyżem staje się nieraz sama codzienność ze swoją monotonią, szarością, powtarzalnością.

Dzień powszedni jest dla Rahnera ciągiem dalszym Komunii eucharystycznej. „W codzienności bowiem wyraża się to, co jest istotą Komunii: wzrastanie w łasce, umacnianie więzi z Jezusem”. To, co w Eucharystii odbywa się za sprawą znaków sakramentalnych, w codzienności przybiera szarą, powszednią postać. Z drugiej strony codzienność zdaniem Rahnera staje się dobrym przygotowaniem do Komunii, gdyż dobre przeżycie Eucharystii zakorzenione musi być w zwykłym życiu, aby nie tkwiła ona w próżni i nie była oderwana od rzeczywistości codziennego życia, skoro życiu pośród tej codzienności ma służyć. „Jeśli bowiem ołtarzem nie stanie się nasza codzienność, to czym będzie Eucharystia?” – pyta Rahner. I odpowiada: „Może jedynie mniej lub bardziej istotnym przerywnikiem w trudzie codziennego pielgrzymowania.”

Eucharystia – jak mówi Katechizm – to szczyt i źródło modlitwy i chrześcijańskiego życia, ale będzie to dla nas prawda jedynie abstrakcyjna, jeśli ze szczytu nie będziemy uczyli się patrzeć na naszą codzienną rzeczywistość a ze źródła nic nie będzie wypływać, co miałoby rzeczywisty wpływ na nasze codzienne życie. Jak pisze Maria Węglewska: „Niedzielna Eucharystia jest jak urodziny – cudownie, że się je obchodzi, przynosi prezenty i mówi >>dobrze, że jesteś<<, ale jeśli pomiędzy urodzinami nie spotyka się tej osoby, nie mówi do niej i nie pisze, to co znaczą te prezenty i te życzenia, i po co to wszystko?”

Słowa kończące każdą Eucharystię są jak posłanie w codzienność: „Idźcie w pokoju Chrystusa!” Ale to nie tylko posłanie, lecz także powołanie i konkretne zadanie do wykonania. Dla Rahnera Eucharystia jest nie tyle źródłem mocy do przetrzymania codzienności, ile raczej dziełem Boga, który posyła ludzi w codzienność, nie pozostawiając ich jednak samych, ale w Komunii eucharystycznej wchodząc w tę codzienność razem z nimi i swoją łaską. Po wyjściu z kościoła zatem nic się nie kończy. Jedna rzeczywistość przechodzi w drugą. Ofiara składana na ołtarzu w świątyni przechodzi w ofiarę składaną na ołtarzu codzienności.

Zachwyt cudem Eucharystii – tym, że Bóg zostawił siebie tak namacalnie, w kruchej postaci chleba, że powierzył się nam tak całkowicie i bez zastrzeżeń ma nas prowadzić do życia duchem Eucharystii w codzienności. Tylko wówczas ma ona sens. A duchowość eucharystyczna – jak zwykł mawiać bł. Jan Paweł II – to nic innego jak rozdawanie siebie. I wskazywał przy tym na Maryję, jako przykład ofiarowania siebie i swojego życia na służbę (wręcz ofiarę) dla Boga i innych. W tym sensie jak nauczał błogosławiony papież Polak Maryja była kobietą Eucharystii, zanim jeszcze Jezus ustanowił ją w Wielki Czwartek. Dlatego też możemy do Maryi uczyć się jak żyć na co dzień duchowością Eucharystii

W Eucharystii dokonuje się cudowna przemiana chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Ta przemiana, której jesteśmy świadkami i której skutki przyjmujemy do naszych serc powinna być dla nas także źródłem naszej osobistej przemiany: zmiany naszego sposobu myślenia, wartościowania, życia. Jeśli zatem ta przemiana, jaka ma miejsce na ołtarzu nie wpływa na nasze życie i nie przemienia nas, to znaczy, że może w zły sposób ją przezywamy.

Duchowość eucharystyczna, to duchowość komunii, czyli wspólnoty, jedności – jak zwykła to podkreślać Chiara Lubich założycielka Ruchu Focolari. Takiej komunii bardzo potrzebuje współczesny świat, pełen napięć i konfliktów. Dlatego Eucharystia to posłanie w codzienność, do budowania jedności, o którą modlił się Chrystus podczas Modlitwy Arcykapłańskiej; do budowania nie o własnych siłach, ale w oparciu o Jego moc i łaskę.