Pan jest blisko, tuż przy was to znaczy w głębi nas, kiedy znajduje nas w domu, kiedy dusza nie poszła na spacer z pięcioma zmysłami. Dusza powinna być u siebie w tym, co ma najgłębszego, najwznioślejszego i najczystszego, oraz trwać w każdym czasie wewnątrz, bez wyglądania na zewnątrz. Gdyż to właśnie wewnątrz „Bóg jest blisko, już teraz”. Mistrz Eckhart
Modlitwa wewnętrzna.
Modlitwa w ciszy…
Modlitwa, która nie potrzebuje słów, a przynajmniej zbyt wielu słów…
Czym jest?
Istnieje wiele pojęć i wyobrażeń o modlitwie. Rozmowa z Bogiem. Prośba. Uwielbienie. Dziękczynienie. Może być dialogiczna lub monologiczna. Człowiek gubi się w tym wszystkim, czuje się zmęczony, aż w końcu odchodzi…
Tak bardzo skomplikowaliśmy modlitwę! Uczyniliśmy ja ludzka aktywnością, i to nawet w dobrej intencji! Ale przez to równie często rozmijamy się z jej istotą. Może wiec czas powrócić do źródła? Do tych przewodników, którzy przede mną i przed tobą przeszli już tę duchową ścieżkę a dzisiaj uznani przez pokolenia modlących się za autorytety, często za Doktorów Kościoła – mają naprawdę w tej kwestii cos do powiedzenia.
Spróbujemy zatem na koniec naszych rozważań (a więc w tej i kolejnychkonferencjach) zapytać czym była modlitwa dla św. Izaaka Syryjczyka, św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein), św. Teresy od Jezusa i innych.
Święta Teresa z Avila na przykład pisze: „Modlitwa wewnętrzna nie jest to, moim zdaniem nic innego, jeno poufne i przyjacielskie przebywanie z Bogiem… Z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje”.
Czy rozumiemy to?
Modlitwa zatem to nie tylko i nie przede wszystkim słowa, nawet najpiękniejsze. Nawet nie uwielbienia czy dziękczynienia…
Modlitwa to prze-bywanie z Bogiem. Czyli bycie z Nim. Trwanie z radością w Jego obecności. Tak jak w jednym pokoju może być razem ze sobą dwóch przyjaciół, mąż i żona, narzeczona i narzeczony. Aby przebywać z kimś nie musisz nic mówić. Ważne, abyś był! Ale był z całym swoim zaangażowaniem, z całą uwagą, był dla tego drugiego. Aby jak pisał Mistrz Eckhart: „dusza nie poszła na spacer z pięcioma zmysłami”. Jak często jest tak na modlitwie, że jesteśmy obecni przed Bogiem ciałem, ale zmysłami błądzimy gdzieś daleko.
„Na modlitwie bowiem nie chodzi o to, aby dużo mówić – pisze św. Teresa z Avila – ale żeby dużo kochać”.
Zresztą, czy sam Jezus nie mówi nam tego samego przestrzegając: „Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo zostaną wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich!” (Mt 6, 7-8a)
Jak często bierzemy te słowa na serio?
Człowiek współczesny nie jest przyzwyczajony do przebywania w ciszy. Odnosi się to także do przebywania z Bogiem. Woli coś mówić. Woli prowadzić dialog. Wtedy wydaje mu się, że coś zrobił, że był aktywny a tym samym nie marnował czasu; że „zajmował się Bogiem” i Jego sprawami.
Tymczasem modlitwa wewnętrzna (modlitwa serca) wymaga od nas zostawienie wszystkiego. Jest to modlitwa, która domaga się od nas zamilknięcia po to, aby usłyszeć Boga mówiącego w ciszy naszego serca. Trzeba zrezygnować ze swojej aktywności, swojego działania, po to, aby pozwolić Bogu działać. W tej modlitwie całkowita inicjatywa należy do Boga. Jest to czas, który należy całkowicie do Niego. Taki jest warunek tego, abyśmy mogli być przez Boga przemieniani na Jego obraz. I to jest właśnie w tej modlitwie najtrudniejsze…
Człowiek bowiem nie chce oddać inicjatywy Bogu. Nie chce by Bóg działał w jego wnętrzu bez ludzkiego nadzoru. Innymi słowy lubimy patrzeć Bogu na ręce. Nie lubimy być przez Niego zaskakiwani. Oczywiście człowiek nie przyzna się do tego wprost, ale w podświadomości słyszymy ciągle podszepty naszego ego, które mówi, że Bóg może być niebezpieczny, nieobliczalny i że – jeśli pozwolimy Mu działać bez kontroli z naszej strony – mógłby zrobić coś, czego byśmy nie chcieli. Mógłby wywrócić do góry nogami hierarchię wartości i porządek, który układaliśmy z taką pieczołowitością.
Może dlatego modlitwa w ciszy jest tak niepopularna…
Mistrz Eckhart przywołuje taki oto dialog w swoich pismach dotyczący modlitwy wewnętrznej:
– Więc dobrze… – powiesz – zgadzam się. Ale jak długo mam trwać przed Bogiem?
Odpowiedzi udziela sam Chrystus: „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” (Mt 26,40)
Wiem powiesz od razu, że godzina nie wchodzi w rachubę. To niemożliwe! Siedzieć godzinę, bezczynnie!?
Więc pójdźmy na kompromis – zgódźmy się na polowe tego czasu. Tyle chyba możesz poświęcić?
– Lecz co robić tak długo?…
Wsłuchaj się w słowo. Może to być jakiś werset z Pisma Świętego. Jedno, góra dwa zdania, nie więcej. Potem powtórz je. I jeszcze raz…
Aby opisać rzeczywistość Królestwa Bożego Chrystus odwoływał się do prostych obrazów, zrozumiałych dla słuchaczy, bo wziętych z życia.
Mistrz Eckhard posługuje się tym samym sposobem wobec swoich duchowych uczniów. Kiedy przychodzi mu mówić o modlitwie wewnętrznej, o modlitwie serca odwołuje się do obrazu ludzkiego organizmu, do obrazu serca. Za nim do tego samego obrazu odwołują się także inni przedstawiciele szkoły mistyki nadreńskiej a także współczesna teologia duchowości.
Bóg jest Trójcą. To znaczy jest Życiem: rodzeniem-umieraniem i zmartwychwstaniem.
Jest także Miłością. Ta miłość jest obecna i pulsuje w każdym człowieku.
Najcenniejszym organem wewnętrznym człowieka jest serce. Ono bije nieustannie, kilkadziesiąt razy na minutę, od początku naszego życia (jeszcze w stadium życia płodowego) aż do jego końca. Jeśli założyć, że serce uderza 60 razy na minutę, to w ciągu godziny wykonuje 3600 uderzeń na minutę, w ciągu doby 86 400; w ciągu miesiąca 2 592 000; w ciągu roku 31 104 000. U człowieka siedemdziesięcioletniego uderza już grubo ponad dwa miliardy razy. Bez przerwy. Bez odpoczynku. BIJE… W każdej sekundzie wyrzuca z siebie krew, które następnie rozchodzi się po całym organizmie, by zaopatrzyć go w tlen i wszelkie substancje niezbędne do życia. Nigdy nie zaprzestaje swojej pracy. Jaka maszyna mogłaby to wytrzymać?
A teraz wykonaj pewne ćwiczenie: Dotknij swojego pulsu i pomyśl o niewidzialnym przyjacielu, któremu zawdzięczasz swoje życie. To ktoś, kto dla ciebie wykonuje gigantyczna pracę. Za darmo… Bezinteresownie… Można powiedzieć, że serce, ukryte w naszym wnętrzu, to najpokorniejszy organ, który robi swoje, czyli to, co do niego należy.
Serce to w teologii Eckharta obraz Boga Ojca. On jest w tobie, choć sobie tego nie uświadamiasz. Niewidzialny, dyskretny, pokorny. Bóg Ojciec „pulsuje” w tobie – to znaczy w każdej chwili „wyrzuca” z siebie Syna. Po tysiąc razy na sekundę, a właściwie poza czasem, czyli zawsze. Rodzi Go. Rodząc daje całego siebie. Nic nie zatrzymuje dla siebie. Lecz wszystko daje Synowi (cała swoja naturę, bóstwo, istotę, życie – „Wszystko Moje jest Twoje, a Twoje jest Moje” (J 17,10)
Z kolei krew wędruje do wszystkich części ciała, nie omijając żadnych, nawet najmniejszych komórek. Dociera do nich, aby tam „umrzeć” – to znaczy oddać wszystko, co posiada: tlen, substancje odżywcze. Daje bez zatrzymywania czegokolwiek dla siebie, bo wie, że właśnie po to jest. Po to by dawać wszystko, co najcenniejsze, aby komórki mogły żyć. „Ja przyszedłem na to, aby owce miały życie i miały je w obfitości” (J 10,10). Potem utleniona krew powraca do serca, do miejsca skąd wyszła.
Krew to obraz Syna. Wychodzi z łona Ojca, by iść do każdego człowieka i powtarzać w nim to, co dokonało się kiedyś w Wielki Piątek: by oddać się bez reszty i umrzeć w nim. Tak, Syn daje człowiekowi wszystko, nie cofając się nawet przed oddaniem własnego życia. Umierając powtarza nieustannie: „To jest moje Krew za was wylana…” Dzięki tej śmierci dusze mogą żyć. Po tym Syn znów wraca na łono Ojca. A On, co robi!? „Wyrzuca” Go z siebie i oddaje Duchowi Świętemu, by tchnął w Niego życie na nowo. Utleniona krew idzie bowiem do płuc, aby tam ożyć. Płuca to obraz pneumy – powiewu, który niegdyś unosił się nad wodami, a teraz przenika Syna budząc Go ze snu śmierci. On zaś Zmartwychwstały powraca na łono Ojca, lecz nie po to, aby w Nim zostać i odpoczywać, lecz po to by ponownie działać w tych, do których jest posłany.
I tak dzieje się bez przerwy.
W nas bez ustanku Jezus żyje, umiera i zmartwychwstaje. Czy śpisz, czy pracujesz; czy odpoczywasz, czy modlisz się, czy wiesz o tym, czy nie, On dokonuje w tobie swego dzieła – PASCHY poprzez śmierć do prawdziwego życia. Trójca Święta „pulsuje” w tobie i nigdy nie przestaje w tobie tętnić swoim wewnętrznym życiem.
To tylko obraz, ale obraz duchowej rzeczywistości.
Najprawdziwszej rzeczywistości, która dokonuje się nieustannie. Także teraz.
Takiego właśnie Boga dotykamy w modlitwie wewnętrznej. Boga żywego. Boga, który JEST w samym środku twojej duszy. Z takim Bogiem jednoczy nas modlitwa wewnętrzna – która jest dążeniem do spotkanie z Nim, by Go posiąść, dotknąć swoja wiarą i miłością i zatopić się w Nim. Jak bowiem pisze święty Jan od Krzyża: „właściwością miłości jest pragnienie, by złączyć się, zjednoczyć i upodobnić do przedmiotu swojej miłości”. (Noc ciemna, II 13, 9)
Modlitwa serca jako droga powrotu do własnego serca i tożsamości.
Dla nas wszystkich dochodzenie do własnego serca jest drogą spotkania się ze sobą i także drogą zbliżania się do Boga. Prawdziwe doświadczenie spotkania z Bogiem otwiera nam serce, pojawia się przy tym nasza wrażliwość, przed którą czasami chcielibyśmy uciec. Taka wrażliwość ma swoją cenę: bardziej wszystko przeżywamy, czujemy, różne sytuacje (radosne i trudne) bardziej nas dotykają. Człowiek z otwartym sercem zaczyna wówczas żyć tak, jak od początku był pomyślany przez Boga. Doświadcza prawdziwych spotkań z Bogiem i także z drugim człowiekiem, które dokonują się w jego sercu.
Wszystko to piękne, ale w praktyce naszego życia nie jest to jednak takie proste. Nasza ufność, otwartość, zawierzenie w relacji z Bogiem i z drugim człowiekiem poprzez różne sytuacje jest w naszym życiu poddawana rozmaitym próbom. Doświadczamy zranienia, odrzucenia, bólu. Zarówno drugi człowiek, jak i Bóg zaczynają być wówczas widziani jako zagrożenie, konkurenci, ktoś, kto może mnie skrzywdzić, wykorzystać. Wówczas Bóg, drugi człowiek staje się kimś obcym na zewnątrz, z kim nie spotykam w moim sercu. Człowiek wówczas opuszcza, zdradza swoje serce, więcej mu nie ufa i nie chce się z nim spotykać.
Moja tożsamość
Boże pytanie z raju: gdzie jesteś – skierowane do człowieka jest pytaniem o moją tożsamość. Gdzie jesteś, czyli gdzie jest twoje „ja”, gdzie ma ono swoje zakorzenienie. „Ja” prawdziwe, które w nas stworzył Bóg, jest tylko w sercu, które jest miejscem spotkania z Nim. Droga modlitwy serca jest tak naprawdę drogą do odkrycia mojego prawdziwego „ja”.
My niestety często skrywamy się przed Bogiem i nasze „ja” jest poza naszym sercem, gubi z nim łączność. Wówczas tym moim fałszywym „ja” mogą stać się moje ambicje, sukcesy, pozycja, lęki, poczucie własnej wartości, zasady moralne, opinia innych o mnie itp. To powoduje w nas jakieś rozdwojenie, tracimy swoją prostotę, naturalność i wchodzimy w pewną grę. Moje fałszywe „ja” uzurpuje sobie prawo do bycia sercem i zajmuje we mnie miejsce Boga. Ten „ktoś” zajmuje miejsce Boga w naszym wewnętrznym dialogu i tym samym staje się naszym bożkiem.
Bóg jednak nadal pozostaje wierny człowiekowi i pragnie, aby wrócił on do swojego serca, do tego, co jest najgłębszą istotą i prawdą o nas.
Droga powrotu do naszego serca
Nasze życie staje się zatem ciągłym wracaniem do prawdziwego życia, czyli do życia w jedności z sercem. A zatem stanowi ono nieustanną walkę i wybieranie własnej tożsamości: poza Bogiem, czy w spotkaniu z Nim. Turaj każdy z nas dokonuje sam wyboru.
Życie prawdziwe bierze się z przylgnięcia do Boga, z zawierzenia Mu. Dlatego największe przykazanie streszcza się w przykazaniu miłości Boga (por. Pwt 6, 4-9). Dlatego też trzeba nam przylgnąć do Boga z całych sił, trwać w Nim.
Miłości Boga nie można sprowadzić tylko do wyboru pewnej doktryny, do zwyczajów, liturgii, tradycji. Prorocy często wyrzucali Izraelowi jego niewierność serca nawet wtedy, kiedy formalnie było wszystko w porządku (por. Iz 29, 13). Taki rodzaj kultu Boga jest ucieczką przed prawdą o swoim sercu i stanowi rodzaj oszukiwania siebie oraz innych. Często wynika z potrzeby bycia „w porządku” wobec Boga, siebie i innych.
Przy takim podejściu do Boga ważne stają się ideowe deklaracje, literalne trzymanie się zasad, przez co łatwo potępia się innych, którzy nie są zwolennikami tych samych przekonań. Duch formalno-prawny i ukryta w potępianiu innych pycha świadczą, że spotykamy się z dramatem pobożności poza sercem. Pan Jezus kierował do takich ludzi ostre słowa krytyki i nazywał „grobami pobielanymi” (por. Mt 23, 27). Taka fałszywa pobożność poza sercem może mieć różne formy i charakter: emocjonalne przylgnięcie do znanych form jako próba szukania pewności, bezmyślne przyjęcie tradycji w jej zewnętrznych przejawach, ucieczka od osobistej odpowiedzialności na rzecz uznanego autorytetu, ukryta chęć szukania siebie.
Ta fałszywa pobożność jest mocną strukturą, gdyż „ja” po zdradzie serca szuka usprawiedliwienia w rozumie. A ten posiada właściwość, że sam pozostaje obserwatorem poza zasięgiem koniecznych zmian. Za rozumem kryje się często „ja” pełne lęku i pożądań, które stara się bronić siebie. Rozum, będąc jedynie narzędziem, nie może sam doprowadzić do zmiany w podmiocie, czyli w „ja”, które myśli. Taki rozum potrafi znakomicie manipulować racjami, wykazując także, że oczywista prawda nie jest prawdą i odwrotnie, że fałsz jest prawdą. Takie myślenie ma charakter życzeniowy. A Bóg zaprasza, aby zrozumieć swoje nieszczęście przebywania poza sercem, bycia kimś innym niż „ja”, które Bóg w nas stworzył.
Kiedy człowiek opuszcza swoje serce, to staje się obcym nie tylko dla Boga, ale także dla siebie a w konsekwencji także dla drugiego człowieka. Staje się wówczas człowiekiem zagubionym i jego zasadniczą troską jest obrona siebie, poszukiwanie bezpieczeństwa i pragnienie zdobycia czegoś dla siebie. Wszystko i wszyscy dookoła stanowią jedynie scenę, na której taki człowiek próbuje się odnaleźć. Taka jest prawda o egzystencji człowieka przebywającego poza swoim sercem. Taki człowiek traktuje wszystko jako coś, co można zagarnąć dla siebie i wykorzystać. Nie buduje swojego życia jako ten, który ma dom, do którego może zawsze wrócić, czuć się bezpieczny, kochany, ale gorączkowo szuka tego domu na zewnątrz, nie zważając na możliwe zniszczenia.
Przebywając poza naszym sercem nie możemy żyć pełnią tego, do czego jesteśmy przeznaczeni i powołani czyli żyć miłością prawdziwą. Jednak samodzielnie nie możemy wrócić do naszego serca, które jest miejsce spotkania z Bogiem, z drugim człowiekiem, a przede wszystkim z samym sobą, gdyż jak o tym mówili już starożytni mnisi dochodzimy do spotkania z Bogiem i do poznania go poprzez poznanie siebie. Z kolei jedynie spotkaniu z osobą Jezusa Chrystusa człowiek może prawdziwie odnaleźć swoje serce i doświadczyć wyzwolenia i zrozumieć kim jest, jak to zwykł mawiać bł. Jan Paweł II: Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej – człowiek nie może siebie sam zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie można tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. [Jan Paweł II, Warszawa – Plac Zwycięstwa, 2.06.1979] i dodawał: Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli Jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w Niej żywego uczestnictwa. I dlatego właśnie Chrystus-Odkupiciel, jak to już zostało powiedziane, „objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi”. To jest ów – jeśli tak wolno się wyrazić – ludzki wymiar Tajemnicy Odkupienia. Człowiek odnajduje w nim swoją właściwą wielkość, godność i wartość swego człowieczeństwa. Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo! [Jan Paweł II, encyklika Redemptor hominis (1979), 10].
Nasze serce zostało nam dane, aby doprowadzić nas do pełnej komunii z Bogiem, gdyż tylko On prawdziwie wypełnia nasze serce, ale też do życia w jedności ze sobą i z bliźnimi.
Jednak nasze fałszywe „ja” broni się przed ujawnieniem własnej pustki i mroków. To jest walka na śmierć i życie, bo to „ja” fałszywe musi umrzeć, abym ja mógł prawdziwie żyć. Temu obumieraniu z jednej strony towarzyszy lęk, opór i niepewność rezygnacji z budowania na sobie. A drugiej strony odkrywanie prawdy o Bożej miłości do nas, przylgnięcie do niej i zawierzenie Jego obietnicy. Przez to wyraża się zgoda na kształtowanie naszego serca przez Boga.
Na tej drodze trwającej przez całe nasze życie ważne jest uznanie klęski budowania serca na własną rękę i zarazem przyjęcie Boga prawdziwie do swojego serca. Serce staje się wówczas moim ukrytym centrum, gdzie Bóg prawdziwie panuje. Doświadczamy wówczas, że prawdziwie królestwo Boże jest w nas i że Bóg jest nam zawsze wierny niezależnie od tego, co dzieje się w naszym sercu.
Wielokrotnie w naszych rozważaniach odwoływaliśmy się do postaci świętych, dla których modlitwa wewnętrzna (modlitwa serca) miała istotne znaczenie w ich duchowej wędrówce. Były to takie postaci jak św. Jan od Krzyża, św. Teresa z Avila, św. Tereska od Dzieciatka Jezus, Thomas Merton i inni. W kolejnych trzech ostatnich konferencjach o modlitwie serca chciałbym jeszcze zatrzymać się przy rozumieniu modlitwy serca u innych ważnych postaci, które mają do tej tematyki nieco inne podejście, nacechowane osobistym głębokim doświadczeniem wewnętrznym. Wśród nich chciałbym zwrócić uwagę na:
Izaaka Syryjczyka – Zarówno sama postać, jak i pisma św. Izaaka Syryjczyka, zwanego również Izaakiem z Niniwy, są w naszym kraju prawie zupełnie nie znana. O jego życiu wiemy niewiele. Wiadomo, że urodził się w Beth Qatraye, na zachodnim brzegu Zatoki Perskiej. Zagłębiał się w Pismo Święte, został mnichem i głosicielem nauki chrześcijańskiej. Zwrócił na siebie uwagę patriarchy Giwargisa (Jerzego), katolikosa Kościoła perskiego (661-681), który wizytując ten region w 676 roku zabrał Izaaka do Mezopotamii, a krótko potem wyświęcił na biskupa Niniwy (dzisiaj: Mosul). Izaak kierował powierzonym mu Kościołem zaledwie przez pięć miesięcy, nie mogąc jednak odnaleźć się w roli pasterza, poprosił patriarchę o dymisję. Przebywał najpierw razem z pustelnikami w górach Huzistanu, później zaś osiadł w klasztorze Rabban Shabur. Dużo czytał – nie tylko Biblię, ale także dzieła wielkich nauczycieli chrześcijańskich. W ostatnich latach swego życia stracił wzrok. Dyktował wówczas swoje pisma braciom. Izaak odznaczał się niezwykłą pokorą, łagodnością i dobrocią, mimo iż prowadził bardzo surowy tryb życia. Zmarł w podeszłym wieku, nie znamy jednak daty jego śmierci. Bardziej po śmierci niż za życia stał się wielkim nauczycielem i przewodnikiem. Jego nauczanie wyszło poza granice rodzimego Kościoła i po wielu wiekach nadal kształtuje myślenie i duchowość chrześcijan różnych Kościołów.
Współczesne badania dziejów Kościoła perskiego wskazują, iż wbrew rozpowszechnionej opinii św. Izaak z Niniwy nie był biskupem nestoriańskim. W VI i VII wieku Kościół perski nie głosił nestoriańskiej doktryny chrystologicznej. W pismach Izaaka nie ma również śladów nestorianizmu ani monofizytyzmu. Wraz ze swym Kościołem wyznawał on prawdę o wcieleniu Boskiego Logosu. W czasie patriarchatu Mar Giwargisa oraz jego następców przezwyciężone zostały pewne skrajne tendencje pojawiające się w Kościele perskim na początku VII wieku w sporach chrystologicznych. Przewagę zdobyły poglądy umiarkowane, będące coraz wyraźniej odzwierciedleniem tradycyjnego wyznania ortodoksyjnej wiary w bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa.
Św. Edytę Stein – Edyta Stein, znana jako św. Teresa Benedykta od Krzyża OCD (ur. 12 października 1891 we Wrocławiu, zm. ok. 9 sierpnia 1942 w KL Auschwitz II-Birkenau) – niemiecka filozof pochodzenia żydowskiego, karmelitanka bosa, dziewica, święta i męczennica Kościoła katolickiego, od 1 października 1999 Patronka Europy. W swojej ciekawej i bardzo bogatej teologii podejmuje także tematykę modlitwy wewnętrznej, modlitwy która dla jej wewnętrznego rozwoju i rozumienia pełnej radykalizmu ewangelicznego i trynitarnej duchowości miała ogromne znaczenie.
A na koniec chciałbym zatrzymać się przy Hezychazmie. Hezychazm (‘ησυχασμóς, hesychasmos; od greckiego ‘ησυχία, hēsychía – wyciszenie: w teologii rozumiane jako „nieprzerwana cześć i służba Bogu ”) – bizantyński nurt mistyczny, który osiągnął szczytowy rozwój i popularność w wieku XIV. Hezychaści twierdzili, że można odnaleźć zjednoczenie z Bogiem jedynie poprzez Chrystusa, praktykując cnoty i modlitwę. Głosili możliwość ujrzenia Światłości Bożej dzięki intensywnej modlitwie, kontemplacji i specyficznym praktykom ascetycznym polegającym na wstrzymywaniu oddechu w trakcie modlitewnego wyciszenia. Ruch wzbudził poważne kontrowersje w Kościele greckim, gdzie tradycja zażartych sporów teologicznych (por. spory chrystologiczne, ikonoklazm) była długa. Ostatecznie jednak na kilku kolejnych synodach konstantynopolitańskich w połowie XIV wieku hezychazm odniósł trwałe zwycięstwo nad swymi przeciwnikami.
Monaster Dochiariou u stóp góry Athos
Charakterystyczna dla hezychazmu metoda modlitewnego skupienia jest potwierdzona dopiero w dokumentach z końca XIII wieku, choć wypływa z dawniejszej tradycji monastycznej Wschodu. Autorstwo traktatu poświęconego tej metodzie przypisuje się Symeonowi Nowemu Teologowi (949–1022) lub Grzegorzowi Synaicie (1255–1346). Entuzjastami nurtu hezychastycznego byli m.in. Athanasios I, patriarcha Konstantynopola (1289–1293, 1303–1309); Theolēptos (1250–1321/1326), metropolita Filadelfii w Azji Mniejszej; cesarz Jan VI Kantakuzen (1341–1354) oraz świecki teolog Nikolas Kabasilas. Doktrynę rozwinął jednak w sposób najpełniejszy dopiero Grēgorios Palamas (1296–1359), mnich z góry Athos, od którego nazwiska hezychazm zwano często palamizmem. Jako drogę do mistycznego stanu, w którym oczom człowieka objawia się Światłość Boża (taka, jaką na górze Tabor ujrzeli apostołowie) hezychaści zalecali powtarzanie w duchu krótkiej modlitwy: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, miej miłosierdzie nade mną”, przyjęcie pozycji siedzącej z głową skłonioną ku brzuchowi i wstrzymywanie tchu.
[ks. Marek Danielewski]