Warszawska grupa medytacji chrześcijańskiej

Odnaleźć się w ciszy

Błękitne kręgi na wodzie
Obejmuje nas cisza
Rodzimy się tylko w połowie
Dla wczoraj, dla jutra, dla dzisiaj
Błękitne rzęsy, przejrzyste cienie
Zapominamy własne imiona
Maski weneckie przyprószone złotem
i tylko….cisza… może nas pokonać
Ostatnio trochę się zaniedbałem w systematycznym zamieszczaniu moich wpisów na blogu. Nie znaczy to bynajmniej, że nie piszę. Pisze i to czasami za dużo…
Na szczęście blog jest tematyczny i w ten sposób automatycznie niektóre z tekstów zostają ocenzurowane i wyrzucone. Niestety po ostatnich wakacjach doświadczam czegoś, czego dotąd nie doświadczyłem. Miesiąc przeżyty w ciszy robi swoje… Najpierw na Athos, potem na morzu. A teraz doświadczam czegoś niezwykłego. Po raz pierwszy tak trudno mi wydobyć się z ciszy. Trudno wrócić do codzienności, do zgiełku, do różnorodnych zadań, jakie czekają i nieubłaganie domagają się podjęcia ich i zrealizowania.
„Czy można się odnaleźć w ciszy?” – pytała kiedyś Ada Biedrzyńska śpiewając jedną z piosenek.
Dzisiaj mogę odpowiedzieć, że można nie tylko się odnaleźć, ale i zatracić. Można wejść w nią i wyjść już zupełnie inną osobą. Przynajmniej wewnętrznie…
Przypomina mi się pewna dyskusja, która powstała po obejrzeniu filmu :”Wielka cisza”. Nietypowy film, kilkugodzinny obraz, który ogląda się w ciszy. Film, który wydaje się nie przystawał do apetytów współczesnych widzów, głodnych sensacji, akcji etc. A tu okazało się, że właśnie ten film utrzymywał się przez miesiące na pierwszych miejscach list bestsellerów… I te niesamowite świadectwa, które dało się przeczytać lub usłyszeć od osób, które go oglądały, choć nie były wcale przygotowane na to, co zobaczą.
Obejrzeć ten dokument w absolutnej ciemności. Samemu. Bez nikogo. Tak, aby nic nie mogło oglądania przerwać. Tak, żeby nikt nie mógł przeszkodzić – samą swoją obecnością, o niestosownych i stanowczo za głośnych uwagach nawet nie wspominając. Obejrzeć raz jeszcze, od początku do końca. Żadnych fragmentów.
Wejść w tę ciszę, w świat, który konstytuowany jest przez milczenie. I w którym słowo zyskuje tym większą moc – radykalne ograniczenie jego roli jako codziennego narzędzia komunikacji przywraca mu zarazem znaczenie; medytacja nad słowem. Można by powiedzieć, oglądając ten dokument powierzchownie, że jest on inkrustowany fragmentami z Biblii – nie jest tak jednak. To nie czysty ornament, ale najważniejszy komentarz, którego istotą jest także powtarzalność – fragmenty te powracają, tak, jak powracają twarze braci.
Powtarzalność jest także jednym z podstawowych wyznaczników rytmu życia w Grande Chartreuse jak i w innych tego typu klasztorach o tradycji monastycznej. Niezmienność. Stałość. Samotność. Milczenie. Można powiedzieć, że Gröning portretuje – to słowo dużo lepsze niż np. opowiada – ludzi, którzy mieli odwagę całkowicie zawierzyć Bogu. Można – ale ja boję się tak wielkich słów. Wolę więc stwierdzenie, że jest to film o najwyższej pokorze. O śmiałości, która pozwala na wybór drogi tak trudnej ze względu na swoją prostotę. I to właśnie może prostotę życia w klasztorze udało się w „Wielkiej ciszy” uchwycić najlepiej. Piękno tej prostoty. Jej malarskość – niektóre kadry tego filmu to martwe natury, na myśl przywodzące XVII-wieczne malarstwo. Zgodność z naturą; wpisywanie się w jej rytm. Grande Chartreuse sprawia wrażenie miejsca, które funkcjonuje poza czasem w takim rozumieniu, jakie jest dla nas naturalne – tylko wewnętrzny porządek klasztoru oraz dopasowanie do przemian przyrody.
Cisza, zakłócana tylko codziennymi odgłosami. (Ktoś rąbie drewno, w kuchni z zapałem siekane są warzywa, ktoś podnosi się właśnie z klęcznika, przewraca karty, długopis skrzypi przy próbie zanotowania czegoś, przede wszystkim zaś może – stukot obuwia o kamienne posadzki). Oraz śpiewem ptaków, który dochodzi przez otwarte okna. Dzwony, koniecznie trzeba o nich pamiętać. I jeszcze skupiona modlitwa. Słowa tak rzadko są obecne – regularnie wracają tylko co tydzień podczas spaceru, kiedy wolno dyskutować do woli, przez ten czas.
Wejść w tę ciszę, poddać się jej. Chociaż na te trzy godziny. Wraz z nią, oswoić się z rytmem tego miejsca. Samemu, inaczej się nie da. I nie sprzeciwiać się myślom, jakie do nas przyjdą.
Jeśli ktoś nie miał jeszcze okazji zobaczyć tego filmu, to polecam go jako film obowiązkowy.
Nim świt obudzi dzień
dotykiem chłodnych mgieł
Panie przyjdź,
słucham ciszy…
Okazuje się, że współczesny człowiek boi się ciszy, choć bardzo za nią tęskni.
Ja też tęsknię… 
Nie tak dawno jedna obca mi osoba widząc mnie po raz pierwszy stwierdziła, że ” należę do innego świata”. Czas spędzony w ciszy w ostatnie wakacje i to, co teraz czuję wydają się to potwierdzać. Ten miesiąc pozwolił mi odkryć zupełnie inny świat, a w tym świecie życie jak nigdzie i ludzie niezwykli…